DaRMozjady

DaRMozjady

Redakcja
01.01.1999 01:09

Kto z Państwa słucha muzyki wformacie MP3, proszę podnieść przycisk i nacisnąć rękę. Dziękuję.Kto z Państwa w ostatnim miesiącu kupił płytę CD? Głosowania niebędzie, bo to vortal promujący wyłącznie legalne praktyki.

Nie twierdzę, że Czytelnicy topiraci, hipokryci czy złodzieje, nic z tych rzeczy. Chcę nawetnapisać, że część z Państwa rozumiem. Przynajmniej jeśli chodzi omuzykę, bo sam jako klient czuję się oszukany. Z pewnościąCzytelnikom bliski jest temat "zabezpieczeń" na płytach Sony-BMG, októrym pisaliśmy kilkukrotnie. Dla tych z Państwa, którzy niewiedzą lub nie pamiętają - krótkie przypomnienie. Jesienią ubiegłego roku Mark Russinovich opublikował na swoim bloguinformację o oprogramowaniu dostarczanym na niektórych płytachaudio Sony. Oprogramowanie to udostępniało szereg mechanizmówochrony danych przed nielegalnym kopiowaniem. To zabezpieczenieznane jako Digital Rights Management działało na kilkupłaszczyznach: pasywnego zabezpieczenia treści (wykorzystującegoróżnice między działaniem napędów CD w komputerach i stacjonarnychodtwarzaczy) oraz aktywnego zabezpieczenia przy pomocy aplikacjidla systemu Windows. Wszystkie te zabezpieczenia mają w założeniuchronić interesy firmy. Przynajmniej wydaje mi się, że takie byłorozumowanie Sony. Specjalne tłoczenie płyty tak, by oszukaćkomputery to nic nowego. Samo oprogramowanie jednak to już "perełka". Instalowało się bezwiedzy użytkownika w systemie i kamuflowało tak, by odnalezieniebyło niezwykle trudne a próby usunięcia obfitowały w niespodziankitakie jak np. znikający napęd CD-ROM. Sprytne oprogramowanie,prawda? Czy takie "aktywne zabezpieczenie" nie przywodzi Państwu namyśl technik znanych ze spyware? Ależ oczywiście! Analizaoprogramowania znanego jako XCP oraz innego, podobnego systemu,którym nie tylko Sony raczyło użytkowników -MediaMax - wykazała, że oprogramowanie to w istocie jestszpiegunem. Oczywiście wbrew oficjalnym komunikatom Sony iproducentów oprogramowania "zabezpieczającego" (First4Internet orazSunnComm). Dołączone na płycie oprogramowanie instalowało się korzystając zfunkcjonalności Autostart systemu Windows. Wbrew prawuobowiązującemu w Stanach Zjednoczonych (gdzie znalazła sięwiększość tak zabezpieczonych płyt) użytkownik "wzbogacał się" onową aplikację bez wyraźnej zgody lub woli z jego strony.Przeważnie zgodą taką jest zatwierdzenie umowy licencyjnej, EULA. Wprzypadku aplikacji MediaMax pojawiała się ona, ale dopiero poautomatycznej instalacji oprogramowania. Sama umowa oczywiścienawet nie wspomina o szpiegowaniu użytkownika. Brak potwierdzeniaumowy nie usuwa aplikacji i dodatkowo owocuje wysunięciem tacki zpłytą. Instalowane oprogramowanie uniemożliwia zgranie płyty do MP3czy dowolnego innego formatu, gdyż monitoruje listę procesówsystemu i gdy natrafi na program mogący dokonać zrzutu - reaguje.Do odtwarzania i kompresji audio można wykorzystać wyłączniezałączony program - brzydki i niezbyt przyjazny w użytkowaniu -który pozwala na wykonanie trzech kopii płyty (kopii nie możnapowielać - są zabezpieczone w analogiczny sposób, tyle że zcałkowitym ograniczeniem możliwości duplikowania) a przy zgrywaniudo pliku opatruje muzykę certyfikatem DRM. Gdzie tu miejsce naszpiegowanie? Dołączony odtwarzacz komunikuje się z serwerem(zależnie od oprogramowania connected.sonymusic.com lublicense.sunncomm2.com) w celu pobrania reklamy wyświetlanejużytkownikowi. Zapytanie opatrzone jest informacją o płycie iutworze odgrywanym, umożliwia zatem powiązanie adresu IP, utworu idaty odsłuchania w celu stworzenia bazy zachowań użytkownika idobór reklam. Ktoś mógłby powiedzieć, że użytkownik Windows sam jest sobiewinien, ale to nie jedyny wymierzony przeciw klientowi proceder zktórym niestety dane mi było się zetknąć. W Polsce według zapewnieńwytwórni nie ma miejsca haniebny (czy też zdaniem wytwórni -niegroźny) proceder instalowania XCP, ale praktykowana jestautomatyczna reinstalacja sterowników ACPI po włożeniu do napędupłyty, np. Ciara - Goodies zakupionej przeze mnie całkiemniedawno. Porównałem pliki z dostępnymi oficjalnie binariami i sąidentyczne, "bezpieczne". Można powiedzieć, że BMG wyświadczyło miprzysługę. Szkoda tylko, że nadpisano mi niestandardowe sterownikiACPI, które miałem w systemie. Trudno. To co mnie taknaprawdę zastanawia to niewielka tabelka na odwrocieopakowania, z której można wyczytać:

CD Audio Home - Compatible; Others - < 100% Compatible; PC,min. Win 95/64MB RAM, Pentium II 233 - Compatible; Mac - NotCompatible; Others - Not Compatible.

Widnieje tam również adres do stronyBMG poświęconej piractwu na której stoi napisane: BMG jest (...) zobligowane do ochrony przyszłych publikacjipoprzez wdrażanie systemu przeciwdziałania nielegalnemu kopiowaniu.(...) Jest to kradzież własności intelektualnej muzyków, autorów ikompozytorów. (...) W takiej sytuacji BMG wprowadzi rozwiązaniatechniczne przeciwdziałające kopiowaniu mediów cyfrowych, podobnedo tych, jakie od dłuższego czasu stosuje się np. przyoprogramowaniu, grach video, czy DVD. Iście dantejski obraz się maluje po tej lekturze. Wreszcierozumiem, że wydawcom nie zależy na prawach klientów, zależy imwyłącznie na pieniądzach! Nie, nie jestem dziwakiem, którypostuluje, by wszystko było za darmo, ale CD-DRM o którym piszę wżaden sposób wydawcom nie pomaga. W ogóle cała ta sytuacja jestchora, bo opisane zabezpieczenie nie chroni przed wypłynięciemmuzyki do Internetu. Paczki z MP3 pojawiają się w sieciach P2P zchwilą premiery, czasem i przed nią (przecież pracownicy sklepówmuszą mieć dostęp do płyt zanim ktoś je kupi, choćby po to, byułożyć je na półkach sklepowych). Masowy proceder nielegalnegorozpowszechniania muzyki wcale dzięki zaimplementowanemu systemowinie ucierpi, straci natomiast klient, który legalnie nabył muzykę iteraz nie może jej odsłuchać w swoim iBooku albo iPodzie. Co więcej- jest to jawne zachęcanie do zakupu muzyki w formie elektronicznejz legalnych źródeł (w tym wypadku ze sklepów online Sony), któreogranicza dochód firm tłoczących płyty. Firm które pewnie nawet niewiedzą, że powielają muzykę w sposób, który potencjalnie może ichkieszeń uszczuplić. Jeśli ktoś z Państwa myślał, że to wszystko, muszę niestetyrozczarować - takie praktyki są też niezgodne z prawem. W USAobowiązuje zasada Fair Use - możliwość kopiowania muzykina własny użytek pod kilkoma warunkami. Kopie muszą być sporządzonedla siebie lub osoby bliskiej, w ilościach, które nie zagrażająinteresom twórców. Obostrzeń jest jeszcze kilka a każda sprawa onadużycie, która trafia do sądu jest rozpatrywana indywidualnie.Można jednak swobodnie założyć, że wykonanie kopii płyty CD dosamochodu i domku na wsi oraz zgranie do MP3 by posłuchać w czasieprzebieżki po parku jest jak najbardziej ok. Podobne prawofunkcjonuje w Polsce, jego wykładnia jest jednak mętna (a co u nasjest jasne?) a świadomość konsumentów na temat jego istnieniaznikoma. Kiedyś sądziłem, że nie wolono mi nawet zgraćCichosza Grzegorza Turnaua do MP3 na komputerzemamy. A skoro o płycie Grzegorza mowa - kupiłem ostatnio Turnau w"Trójce" i uderzyła mnie pewna rzecz - hologram ZAiKSuznajdował się na folii chroniącej opakowanie a nie na pudełku.Gdybym był właścicielem zakładu fryzjerskiego miałbym poważnyproblem, czy kupić tą płytę, bo jak udowodnię jej legalnepochodzenie bez hologramu? Zakładam oczywiście, że bycie legalnyminteresuje mnie, bo płacę zarówno ZAiKSowi jak i STOARTowi za prawodo słuchania radia i odtwarzania muzyki z CD w celu poprawy jakościusług w moim zakładzie. Bo gdyby Państwo mieli wątpliwości -możliwość słuchania radia w zakładzie fryzjerskim jest nie ladaluksusem i wymaga opłacenia abonamentu RTV, składki dla STOARTuchroniącego prawa artystów wykonawców i ZAiKSu, który chroni prawaautorów. Szkoda, że nie płacimy składki na Rzecznika Ochrony PrawKonsumenta, bo może wtedy ktoś zająłby się naszymiprawami. Ta nalepka to drugi biegun innej radosnej praktyki - oblepianiaokładek beznadziejnymi stickerami. Kupiłem przed kilkomatygodniami płytę The Pussycat Dolls - PCD i muszę siępochwalić, że wymagało to nielada skupienia i wyostrzenia zmysłówtechnikami przekazywanymi wyłącznie szeptem przez Chucka Norrisa.Łatwiej chyba znaleźć tą płytę po zapachu niż na podstawie okładki,bo ta jest uroczo zasłonięta nalepkami. Czego tam nie ma! Można siędowiedzieć jakie hity znajdują się wewnątrz, że płytę poleca4Fun.tv, Radio ESKA i że płyta ma ludzką cenę. Oczywiście do tegohologram i cenówka. Niestety nalepka z adresem WWW Universal MusicPolska znajduje się na odwrocie, pewien jednak jestem, że toprzeoczenie. Co w tym złego? Cena wcale nie jest ludzka, bo 40zł za płytę zwkładką bez tekstów, na marnej jakości papierze i za opakowanie,które nie było ofoliowane i przez to jest całe porysowane tozdecydowanie za dużo. Pewnie zdaniem producenta to nie cena jestzbyt wysoka, tylko ja za mało zarabiam (halo, redaktorzenaczelny!?) - jeśli tak to polecam zejść na ziemię albo nadalbłądzić z głową w chmurach i przekwalifikować się. Najlepiej nasprzedawcę bananów w Afryce Równikowej - zbyt wśród szympansówpowinien być olbrzymi. Nalepka z logiem radia lub telewizji tokolejna wielka enigma, bo przepraszam, ale nie rozumiem po co onatam jest. Jeśli ma mnie zachęcić, to odnosi skutek odwrotny dozamierzonego. Ale chyba nie o to chodzi. Żyjemy w czasach, kiedyliczą się pieniądze - co do tego chyba nikt nie ma już wątpliwości.Jeśli logo radia ma na celu zwiększyć atrakcyjność płyty, to chybaczas zmienić ludzi odpowiedzialnych za marketing, którzy płacą zamożliwość wykorzystania logotypu rozgłośni. Ceny płyt są dlawiększości z nas zaporowe, więc jeśli już decyduję sie kupić jakąś,to nie dlatego, że poleca ją ktoś lub coś na pomarańczowej nalepcea dlatego, że słyszałem ją już i zachwyciła mnie lub czytałemskrajnie pozytywną recenzję w wiarygodnym periodyku. Jeśli jednakfaktycznie większość dochodów przemysłu fonograficznego w Polscepochodzi z nieplanowanych, spontanicznych zakupów ("O, MojeUlubione Radio poleca tą płytę - biorę!"; "Fajna żółta nalepka,biorę trzy") to najwyższa pora zastanowić się, dlaczego rynek wPolsce jest taki chory. Jeśli nie jest tak (w co naprawdę chcęwierzyć) - o zmianie marketerów już pisałem. Istnieje wszak i drugaopcja - mamy do czynienia z handlem wymiennym i radio promuje"dobrą" muzykę w zamian za promującą radio nalepkę. O etycznymaspekcie takiego procederu chyba nie muszę pisać, bo dla mnie jestto takie samo kłamstwo jak artykuł sponsorowany, przy którym nie mawyraźniej informacji o jego charakterze. I pewnie nieprzeszkadzałyby mi te nalepki, gdyby nie to, że są przymocowanezjadliwym klejem, który pozostaje na pudełku i to, że hologramnalepiono częściowo na tej paskudnej nalepce informującej o (tfu!)ludzkiej cenie. Wracając jednak do DRM, wiąże się z tym skrótem wyraz cynizmustosujących go firm. DRM znaczy mniej więcej tyle co SystemZarządzania Prawami do Danych Cyfrowych (Digital RightsManagement). Ciężko nie zauważyć, że DRM nie zapewnia namżadnych praw (choćby i wspomnianego Fair Use) a nakłada nanas malownicze ograniczenia. Czy zastąpienie słowa "prawo" słowem"obostrzenie" (Digital Restrictions Management) nie byłobybliższe prawdzie? Nie jestem przeciwnikiem DRM, nie jestemanarchistą, który uważa, że każdy powinien mieć prawo dowszystkiego. Ba! Na pewne luksusowe dobra mnie nie będzie nigdystać i nie zamierzam z tego powodu uciekać się do kradzieży. Tylkoczy słuchanie muzyki jest luksusem? DRM powinien być stosowany jakopomoc w egzekwowaniu istniejącego prawa a nietworzeniu nowego i wymuszaniu żenujących restrykcji, które nie są zprawem zgodne. Jeśli odpowiedzialni za przemysł fonograficznyzastanawiają się dlaczego istnieje proceder nielegalnego kopiowaniamuzyki, odpowiadam: dlatego, że w równaniu zysków zapomnieliście okliencie i o jego prawach. To nie my, tłuści panowie w garniturach,jesteśmy DaRMozjadami, tylko Wy! Dbajcie o klienta a nie jegoprzepuklinę wywołaną zbyt ciężkim portfelem. Ładnie proszę.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (31)