Playtest No More Heroes: Heroes' Paradise

Playtest No More Heroes: Heroes' Paradise

Redakcja
15.06.2010 15:32, aktualizacja: 01.08.2013 01:58

Goichiego Sudę można śmiało nazwać gwiazdą rocka wśród twórców gier. Jego studio Grasshopper Manufacture słynie z bardzo specyficznych produkcji, które da się albo kochać, albo nienawidzić. Ich flagowy tytuł, No More Heroes wydane dotychczas wyłącznie na Wii, zawitał niedawno w sklepach w Kraju Kwitnącej Wiśni w poszerzonej wersji na mocniejsze sprzęty do grania - Xboksa 360 oraz PlayStation 3. Niecierpliwym będąc, nie czekałem bite miesiące na bardziej zrozumiałą edycję - sprowadziłem japońskie No More Heroes: Eiyuutachi no Rakuen, czyli Heroes’ Paradise. Jak wrażenia?

Poznajemy na nowo historię Travisa Touchdowna, zwykłego otaku, którego życie kręci się wokół anime, gier wideo i wrestlingu. Po kupnie świetlnej katany na jednej z internetowych aukcji, kończą mu się pieniądze na zakup chociażby nowych filmów, więc po spotkaniu z niejaką Sylvią Christel w trakcie suto zakrapianej, barowej popijawy, przyjmuje bez wahania zlecenie na uśmiercenie mordercy o pseudonimie Helter Skelter. Travis wywiązuje się z umowy, co też oto zapewnia mu jedenaste miejsce w rankingu zabójców. Zdaje sobie wówczas sprawę, że ma szansę na doczłapanie się na jej szczyt, tym samym zapewniając sobie dostatni żywot. I taki właśnie jest cel gry - stać się numerem jeden. Oczywiście, żeby nie było za wesoło, na aranżowanie kolejnych rankingowych walk należy wyłożyć sporą sumką, tę zaś uprzednio trzeba zarobić – jak bezrobotny bohater sobie z tym radzi?

Obraz

W prosty sposób – musi zawitać do miejscowego pośredniaka, gdzie czekają na niego różne beznadziejne zlecenia. Tak, koszenie trawników, zmywanie graffiti ze ścian czy zbieranie kokosów z drzew, nie są zbyt prestiżowymi sposobami na zarobienie pieniędzy, jednak wypada to jakoś przeboleć. Po otrzymaniu świadectwa pracy, pojawia się już ciekawsza perspektywa - czyli płatne zlecenia na pomniejsze zabójstwa. Deweloperom należy się za to ogromny plus, bowiem po prostu jest co robić, a dzięki zróżnicowaniu o nudzie nie ma mowy. Zgromadzoną mamonę można wydawać na nowe ciuchy, treningi u miejscowego mistrza, kasety wideo z wrestlingiem, albo ulepszenia do swej „jarzeniówki”.

[break/]Podchodząc do gry pierwszy raz, cieszyłem się na myśl o mieście rodem z serii GTA. Liczyłem na tętniące życiem ulice, lecz niestety tytuł szybko zweryfikował moje poglądy. Santa Destroy jest wręcz wymarłe, trudno dostrzec jakichkolwiek przechodniów, nie mówiąc o samochodach, których też tu praktycznie nie ma. Na domiar złego, po miasteczku (lub raczej poletku, gdyż rozmiarem teren także nie zachwyca) poruszamy się motocyklem - daje się we znaki zwyczajnie zepsute sterowanie. Ujarzmienie stalowego rumaka zajmuje trochę czasu, a i tak zamiast bawić, to człowieka doprowadza do szewskiej pasji. Jako miłośnik wszelkiego zbieractwa, z przyjemnością przyjąłem za to fakt, że w miejscowych śmietnikach da się wygrzebać jakąś fajną koszulkę, zaś ciemne zaułki często kryją w sobie kule Loikova, wymienialne na nowe umiejętności.

Obraz

Produkcja to konwersja kilkuletniego obecnie tytułu z Wii. Niestety, samo podbicie rozdzielczości do HD nie sprawiło, że prezentuje się „godnie”. Ba! Pokuszę się nawet o stwierdzenie, iż oprawa No More Heroes: Eiyuutachi no Rakuen jest po prostu paskudna. Wypuszczane wcześniej przez twórców materiały graficzne nastrajały pozytywnie, acz niestety w ruchu wychodzi to wszystko gorzej. Nie wykorzystuje się mocy drzemiącej w konsolach nowej generacji, oj nie. Zrozumiałbym trochę, gdyby gra chociaż chodziła płynnie, ale oczywiście w tym nawet aspekcie nie jest różowo. Animacja szarpie zdrowo, momentami ogląda się zwykły pokaz slajdów. Wydano co prawda już łątkę niby coś tam usprawniającą, niemniej nie zmieniła ona nic. Całość nadal wygląda oraz rusza się okropnie.

Obraz

Zatem co dostaliśmy za miesiące oczekiwania? Japoński dubbing do wyboru, nowy poziom trudności, w którym przewijające się przez grę panienki są skromniej ubrane, i w zależności od platformy trofea lub osiągnięcia. Zabawne, że wersje na obie konsole różnią się znacznie pod względem cenzury. No More Heroes na PlayStation 3 zostało całkowicie odarte z brutalności - w przeciwieństwie do edycji Xboksowej nie uświadczymy tutaj krwi, a zamiast zwłok przeciwników, na scenkach pojawiają się kopce popiołu. Nie wiem, czym są spowodowane takie różnice, lecz na pewno nie wychodzą one pozycji na plus. Posiadacze „sonek”, miejący nadzieję na jakiekolwiek wykorzystanie sixaxisa, także muszą obejść się smakiem. Szkoda, bo przecież był potencjał na wykorzystanie czujnika ruchu.

[break/]Na szczęście udźwiękowienie trzyma poziom. Wprawdzie przez większą część przygody w tle przygrywa ten sam motyw, czasem przedstawiony w innym wariancie, tak wszelkie odgłosy towarzyszące rozgrywce brzmią bardzo dobrze. Dużo radości sprawiły mi 8-bitowe akcenty wkomponowane tu i ówdzie. Wyżej wspomniałem o japońskim dubbingu do wyboru – oznacza to niemniej tyle, że angielska ścieżka dźwiękowa pozostała, więc No More Heroes jest bardzo przyjazne dla miłośników importu nie operujących azjatyckim językiem. Niestety nie ma przy tym możliwości przestawienia napisów i informacji w grze na angielski.

Obraz

Rozgrywka? Nawet mało spostrzegawczy szybko zauważy, że w pewnym momencie wkrada się schemat - pojedź na walkę, zabij przeciwnika, zarób pieniądze, pojedź na kolejną walkę. O dziwo, pomimo tego trudno mówić o znużeniu, przebijanie się przez co nowe fale wrogów stale sprawia bowiem przyjemność. Starcia z bossami są świetne - na każdego wroga trzeba zastosować inną taktykę, a gra lubi dotkliwie karać za błędy. Dorzućcie do tego scenki pełne humoru oraz aluzji pod kątem relacji damsko męskich... Przeszedłem grę dwa razy i nadal mam ochotę w nią szarpać, co zdarza się nieczęsto. No More Heroes zapewnia więc sporo rozrywki - samo przejście głównego wątku, bez zagłębiania się w zbieractwo i misje poboczne, powinno zająć około 12 do 15 godzin. Miłośnicy wyciskania z gier wszystkich soków będą musieli zainwestować w zdobycie wszystkiego ze trzy razy więcej czasu.

Obraz

Mimo zepsutej oprawy graficznej, a także niewykorzystania przez deweloperów potencjału drzemiącego w platformach docelowych, historia Travisa Touchdowna nadal bawi i jest kawałem dobrej produkcji. Doczepię się bardziej tylko oczywistego faktu, że taka konwersja powinna być sprzedawana za pół ceny rynkowej – bo to kilkuletni produkt, w którym na próżno szukać większych usprawnień. Posiadacze Wii nie mają więc czego zazdrościć. Co do wydania gry poza granicami Japonii, wciąż nic na ten temat nie wiadomo - na chwilę obecną Ubisoft nie zamierza podejmować się sprowadzenia Heroes’ Paradise na bliższe nam rynki. Koniec końców, zapewne dostaniemy zrozumiałą wersję, tyle że przyjdzie nam na nią czekać długie miesiące - Goichi Suda zdaje sobie sprawę z ogromnej bazy fanów w Europie, stąd wątpię, by zostawił nas na lodzie.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)