Rzut Okiem - BioShock: Infinite

Rzut Okiem - BioShock: Infinite

26.08.2010 14:58, aktualizacja: 01.08.2013 01:58

Wielu dziwiło się, czemu za BioShock 2 nie stało to somo studio, które powołało do życia pierwowzór, czyli Irrational Games, ale na Gamescom 2010 taki stan rzeczy stał się aż nad wyraz jasny – ekipa zajęta była oto zupełnie nowym projektem. Dziełem innym od poprzedniego, lecz równocześnie dziwnie, zajmująco doń podobnym… W końcu to BioShock: Infinite. Dlaczego „nieskończony”? Przenosimy się w przestworza, a akcja może mieć miejsce gdziekolwiek na kuli ziemskiej. Czy raczej – kilkaset kilometrów ponad nią.

Zanim przejdziemy do konkretów, krótki rys historyczny. Sam początek XX wieku. Jeszcze 20 lat temu Stany Zjednoczone były krajem spokojnym, gdzie dużą rolę odgrywało rolnictwo, a teraz oto zachłysnęły się nagle ludzkimi możliwościami, głównie umysłu - mamy okres wielkich przełomów technologicznych. Państwo dotychczas nie za bardzo zainteresowane resztą świata, z uwagi na nowe wynalazki i rozwój gospodarczy, musi szukać rynków zbytu. Rośnie w siłę. W mieszkańcach budzi się równocześnie ogromny patriotyzm oraz chęć pokazania innym narodom, co to znaczy być Amerykanami. Powstaje latające miasto Columbia, mające po całym globie sławić dumny naród plus pełnić funkcję handlową. Fruwający, radosny „jarmark” to w rzeczywistości jednak wielki okręt bojowy, broń, która w niewyjaśnionych okolicznościach wymyka się w końcu spod kontroli i rozpływa gdzieś w przestworzach. Na przestrzeni lat od czasu do czasu złowrogo przemyka nad różnymi kontynentami, wywołując panikę…

Główny bohater gry to niejaki Booker DeWitt, były pracownik Agencji Pinkertona. Firma nie była sławna z „pokojowych” metod rozwiązywania problemów, ale nasz delikwent nawet jak na ich standardy przekraczał wszelkie normy moralne. W końcu wyleciał, więc założył biuro detektywistyczne. Pewnego dnia dostajemy niby rutynowe zlecenie – musimy odnaleźć dziewczynę o imieniu Elizabeth. Problem? Od ponad dekady przebywa ona na Columbii, a miasta-widma nikt nie jest w stanie zlokalizować. Nam się to oczywiście udaje, choć najwidoczniej nie obywa się bez problemów – w prezentowanym w Kolonii fragmencie rozgrywki podnosiliśmy się z ziemi po wysokim upadku, otrzepywaliśmy, po czym obolali, wolnym krokiem kontynuowaliśmy poszukiwania. Cóż, za coś nam płacą…

Obraz

Trudno to opisać, ale pomimo odmienności metropolii od podwodnego Rapture, pewne „mistyczne” analogie są dostrzegalne – to ciągle jest BioShock, za co chylę czoła przed twórcami. Coś jest charakterystycznego w tych monumentalnych gmachach, unoszących się na mini-zeppelinach? Trudno rzecz uchwycić. Pierwszy napotkany mieszkaniec nie nastraja optymistycznie, gdyż sunie bezkołową furmanką obok nas, wzbijając w powietrze gorące iskry… Potem coś wybucha i nagle wali się jedna z budowli. Bagatelizujemy to, chociaż martwy koń na środku traktu oraz gospodyni radośnie sobie sprzątająca w płonącym domu (piękny ogień) zdecydowanie budzą niepokój. Mijamy wielki posąg kobiety z amerykańską flagą na ramieniu. Za zakrętem na ławce mężczyzna karmi kruki - są ich krocie. Słychać głos, ktoś snuje patriotyczne treści. Wygląda normalnie, więc pytamy go spokojnie o drogę.

[break/]Olbrzymi błąd. Jegomość to niejaki Saltonstall, najwyraźniej tutejszy polityk, który głosi, że „przyjdą i zabiorą Wam wszystko”. Kto? Chyba uznaje nas za jednego z ewentualnych agresorów, bowiem gość dosłownie wariuje (jego twarz zaczyna zmieniać kształt), w końcu zaś czmycha na odległą, powietrzną wysepkę. Od tyłu atakują nas ptaki – rozprawiamy się szybko z rozkazującym im mieszkańcem, wyrzucając go z platformy. Ciało ląduje niżej, jegomość gubi butelkę, a że nie stronimy od alkoholu przyciągamy ją telekinetycznie (skąd u Bookera moce nie wiadomo) i bierzemy łyka – po chwili w dziwnej wizji żyły wydziobuje nam z ręki własny, tresowany kruk… Następuje wybuch. Podnosimy leżącą niedaleko snajperkę, żeby się rozeznać w sytuacji. Salton strzela do nas z wielkiego działa. Odpala jeszcze raz, po czym postanawiamy ostro dobrać się mu do skóry.

Obraz

Poszczególne fruwające części Columbii połączone są ze sobą systemem specjalnych szyn, do których można się podczepić przy użyciu podręcznego, mechanicznego haka. W drogę – śmigamy szybko, z naprzeciwka leci na nas przeciwnik. Dostaje od nas z klucza francuskiego, odbija się od budynku (na ścianie zostaje krew), po czym leci w przepaść. Przeskakujemy na inną „rurkę”, aby w końcu zejść na stały grunt i przebić się przez bar. Z początku zaskoczenie w tłumie, ale szybko ktoś wyciąga strzelbę. Telekinetycznie wyrywamy mu ją z rąk, obracamy i wypalamy prosto w brzuch. Resztę atakujemy falą kruków. Wychodzimy na zewnątrz, aby zarobić od razu pociskiem artyleryjskim w twarz. Dobrze, że mamy refleks – łapiemy go mocą i odsyłamy w stronę działa. Wypada na nas tłum, który traktujemy prądem z ręki. To ich nie zatrzymuje, ale za chwilę rozpętuje się burza…

Słoneczny dzień zamienia się w złowrogi zmierzch, a nad nieprzyjaciółmi formuje się chmura, z której raz po raz strzelają w nich pioruny – to pojawiająca się znienacka Elizabeth amplifikuje nasze zdolności. Za moment z różnorakich metalowych elementów „topi” ona ognistą kulę, którą nakazuje nam cisnąć przed siebie. Chwila oddechu i oto kolejna walka, na moście – tym razem ze znanym z pierwszego zwiastuna BioShock: Infinite mechanicznym King-Kongiem o ludzkiej głowie, którego Irrational Games swojsko nazywa „złotą rączką”. Posyłamy w jego stronę truchło konia, ale nie robi to na nim żadnego wrażenia. Łapie szkapę i wali nią o ziemię. Co począć? Dziewczyna majstruje coś mocą z przęsłem powyżej, wspieramy ją telekinetycznie. Wielki kawał stali przygniata jęczące cielsko. Eli krzyczy jednak, że to nie on jej zagrażał… W tym momencie za naszymi plecami, na zniszczonym, dymiącym budynku, osiada zaskakujący projektem mechaniczny smok "uskrzydlony Big Daddy". Pokaz się kończy. Na sali cisza. Pytań brak.

Obraz

Nie ma co kryć, że prezentacja nowego BioShocka wywołuje niesamowite emocje - twórcy potrafili umiejętnie zbudować klimat, stopniowo uderzając coraz mocniej i mocniej, aż w końcu siedziałem w miejscu bite kilka minut po pokazie, zszokowany ściskając mocno w ręce dziennikarski długopis… Nie mogę się doczekać, jak wypadnie w praniu współpraca z Elizabeth, wypatruję kolejnych zestawów plazmidów oraz możliwych ich kombinacji ze zdolnościami dziewczyny. W końcu chcę się dowiedzieć absolutnie wszystkiego o Columbii, Bookerze i tej przerażającej, lecz zarazem budzącej niesłychany szacunek, olbrzymiej poczwarze… Graficznie pięknie, klimat zabije – hit po raz kolejny, jak nic.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)