Wstępniak na nowy tydzień: rok Linuksa na desktopie? Chyba tylko w kolonii dla masochistów

Wstępniak na nowy tydzień: rok Linuksa na desktopie? Chyba tylko w kolonii dla masochistów

Wstępniak na nowy tydzień: rok Linuksa na desktopie? Chyba tylko w kolonii dla masochistów
24.11.2014 08:51

O tym, jak bardzo Maki nie nadają się do poważnej pracy™ ,pisał już na naszych łamach Tomek Bryja. Nie tak dawno o swoichbojach z Windows 8.x opowiedział Wam bliżej Łukasz Tkacz. Myślęjednak, że ich doświadczenia to nic w porównaniu do moich. Sąsystemy daleko bardziej nienadające się do poważnej pracy niż OSX i znacznie bardziej narowiste niż Windows.

Gdzieś tak od września zacząłem mieć problemy ze swoimdesktopowym Linuksem, robiącym u mnie w domu za podstawowy systemoperacyjny. Nie była to żadna wydumana dystrybucja, przeciwnie,popularne 64-bitowe Kubuntu 14.04 LTS. W pewnym momencie zaczął sięzawieszać odtwarzacz XBMC (pomogła zmiana pakietów z kodekami nacoś z nieoficjalnego ppa), tydzień później przestała działaćjedna gra, bo coś jej przestało pasować w 32-bitowych bibliotekachpo zainstalowaniu innej gry (pomogło niegranie w nią). Wpaździerniku straciłem nagle wygodny dostęp do swoich dokumentówz poziomu LibreOffice – eleganckie i użyteczne okienko dialogoweKDE, ze skrótami do różnych (także zdalnych) miejsc w systemieplików zniknęło, zastąpił je jakiś nieoskórowany koszmarek zGTK. Na to już rady nie znalazłem, zacząłem ręcznie przegrywaćsobie pliki do lokalnych zasobów. Moja cierpliwość skończyła sięw listopadzie. Któraś z aktualizacji sprawiła, że nie mogłem jużwybudzać komputera po uśpieniu. To znaczy mogłem, ale bez aktywnejklawiatury i myszy. Czasem pomagało wyjęcie i ponowne włożeniewtyczek USB.

Zamiast czytać komunikaty jądra i kombinować, co się takiegotym razem z podsystemem USB stało, powiedziałem sobie dość.Trzeba zmienić dystrybucję. To na pewno wina Kubuntu, inne distrozrobią mi lepiej, szybko sobie znajdę coś, co będzie wygodnym dlamnie środowiskiem pracy czy sporadycznej zabawy. A że kilka dnitemu poważnie się przeziębiłem, zbliżał się więc weekend wdomowych pieleszach, czas na taką operację był. Tylko na cozmienić stabilną wersjęKubuntu 14.04?

Z desktopowego Linuksa korzystamod baaaardzo dawna. Pierwsze cztery płytki CD z tym systemem i jegooprogramowaniem (włączając w to Dooma) kupiłem jeszcze na słynnejgiełdzie na Grzybowskiej w Warszawie – w pudełku oprócz płytekbyła jeszcze książeczka z instrukcją, z której pamiętamostrzeżenie, że zła konfiguracja serwera X może doprowadzić dowybuchu monitora. Pokażę Wam ten kawałek historii przy najbliższejokazji podczas naszego programu na żywo. Potem wiele lat korzystałemz Debiana (a w pracy administratora z FreeBSD), otarłem się też oRed Haty, Gentoo, openSUSE i kilka innych mniej znanych dystrybucji.Około 2010 upodobałem sobie Archa – i korzystałem z niego kilkalat, do momentu gdy awaria dysku zniszczyła mi wszystko, a mi sięnie chciało stawiać go od nowa, nowym pseudoinstalatorem. Pomimowszystkich niedostatków „pingwina”, polubiłem go, pewnie tak,jak niektórzy lubią jeździć na obozy przetrwania – mimo żeniewygodnie, to jednak fajna przygoda.

Na survival, w tym komputerowy,dziś już czasu ani ochoty nie mam za wiele, niech młodsi się w tobawią. Nie oznacza to, że zapałałem nagłą chęciązainstalowania Windows. W redakcji dobrychprogramów używam Windows8.1 – i przyznam, toporne jest to strasznie, a stabilność... cóż,pierwszy z brzegu przykład: po którejś z ostatnich aktualizacjiWindows, aby cokolwiek wydrukować, trzeba ręcznie restartowaćdemona kolejki drukowania. Poza tym jakoś mi interfejs Windows nigdydo końca nie „leżał”. Zacząłem się więc rozglądać polinuksowych distro, by wybrać coś, co mogłoby mi szybko dogodzić.

Być może jestem za bardzowybredny i mam wyśrubowane wymagania. Oczekiwałem systemu, którybędzie miał wygodny i szybki instalator (powiedzmy, że najwyżej wgodzinę będę miał gotowe środowisko pracy), który zapewnisolidne wsparcie dla wolumenów logicznych i szyfrowania całegodysku (bo każdy ma coś do ukrycia), który zapewni solidny ifunkcjonalny pulpit, a nie zabawkę dla nerdów czy kotów (czyliKDE, a nie np. Openboksa, Unity czy ratpoison), który będzie miałdużo w repozytoriach (bo jestem za stary na ręczne kompilowanieoprogramowania ze źródeł) i który będzie łatwy w konfiguracji izarządzaniu (bo nie chce mi się czytać dokumentacji jakiegośnowego, tajemniczego komponentu systemu tylko po to, by zrobić cośtrywialnego).

Z taką listą wymagań zacząłemod openSUSE. Niewątpliwie niemiecka inżynieria powinna szybkoprzynieść pożądany efekt. Najnowsza wersja susła, 13.2, przynosipełno linuksowych innowacji, w tym świeżutkie jądro 3.16,zaawansowane systemy plików Btrfs i XFS czy ulepszony,„inteligentniejszy” instalator. Faktycznie, instalacja przebiegłabardzo przyjemnie i już po kilkunastu minutach zobaczyłem całkiemelegancki (choć jak zwykle z ohydnymi fontami) pulpit KDE 4.14.Szybko, zainstalujmy pakiet infinality na pohybel software'owympatentom – pomyślałem… i na tym się skończyło. Nie ma sieci.Plasmoid (czyli taka mała aplikacja z systemowego menu) menedżerasieci nie widział ani jednego Wi-Fi, nie pozwalał też na ręczneustawienie dostępu. Kabelek ethernetowy do routera? Też nic.

Okazuje się że to wszystkosprawa nowego mechanizmu zarządzania siecią w openSUSE, oznamiennej nazwie wicked.Z jakiegoś powodu NetworkManager był zły, nie dość„zaawansowany”, więc jakiś geniusz podjął decyzję ozastąpieniu kluczowego komponentu systemu nowym rozwiązaniem,napisanym chyba w ciągu kilku miesięcy, i to na kolanie. To całewicked można skonfigurować tylko przez panel sterowania YaST, ew.używać ręcznie jak przeczytasz dokumentację i nauczysz sięskładni. Skonfigurowałem przez YaST-a, działa... ale z plasmoidemsieci nie rozmawia. Jak skonfigurować VPN? Nie mam pojęcia.Dokumentacja openSUSE nie pomaga... ponieważ wciąż jest do wersji13.1, nie obejmuje potworka z wersji 13.2. Poddałem się, openSUSEzniknęło z dysku. Co z tego, że jednym kliknięciem mogęprzywracać dowolne stany systemu z migawek Btrfs, jednym kliknięcieminstalować cały stos wirtualizacji KVM, skoro nie mogęzainstalować głupiej sieci?

Kolejna próba to Netrunner...takie lepsze Kubuntu, podobno całkiem niezależne od Canonicala. Tuwszystko poszło szybko i sprawnie, tyle że pomimo wszelkich starańnie udało mi się uzyskać dźwięku po HDMI, ani porządnych okiendialogu plików w LibreOffice. Z tym ostatnim ciekawa sprawa. Autorzydystrybucji zorientowanej wyłącznie na KDE twierdzą, że zewzględu na niską jakość integracji z KDE dla tego pakietubiurowego domyślnie skonfigurowali go dla GNOME i użyli skórki Qt,by ładnie wyglądało. Wspaniale, ale jak to jest, że w openSUSEwyglądało to dobrze, LibreOffice (w najnowszej wersji) świetniesię integrowało z całym środowiskiem pracy?

Wypróbowałem jeszcze NetrunneraRolling Release (bazującego na modnym ostatnio Manjaro) – żenującaporażka, nawet nie potrafił po instalacji uruchomić systemu zzaszyfrowanymi wolumenami logicznymi, wypróbowałem Linux Minta KDEEdition – nie, wstawienie gołego, niezintegrowanego z niczym KDEnie sprawia, że mamy „KDE Edition”, poza tym też ten samproblem z wybudzaniem, co na Kubuntu, wypróbowałem bazujący naDebianie SolidK – instalator uważał, że ma zainstalować się nainstalacyjnym pendrive i nie potrafiłem tego zmienić… Poddałemsię. Nie wiem co zrobić. Najwyraźniej linuksowe dystrybucje dziśnie są w stanie zaspokoić moich potrzeb. W stosunku do ubiegłychlat, mimo całego postępu technicznego, obserwuję paskudny regres,a jedno distro jest bardziej niedopracowane od drugiego. O tym, żestabilne wydanie zostaje zamienione w eksperyment, w ogóle już niechcę mówić.

Skoro czytacie to dalej, to podzielę się jeszcze jedną uwagą.Opisując nową linuksową dystrybucję w prasie branżowej robi sięto po łebkach – i uruchamianie tego wszystkiego w maszynachwirtualnych tylko zaciemnia obraz. Zwirtualizowane Linuksy działająświetnie. Gdy jednak instalujesz je na fizycznej maszynie, gdy masztak wynaturzone potrzeby jak szyfrowanie dysku czy VPN… zaczyna sięmasakra. Tego po prostu nikt nie testuje. Dla deweloperów najwyraźniej ważne jest tylko, by szybko wydaćkolejną wersję distro dla swoich fanów. Od teraz obiecuję, że gdy będziemy pisali szerzej o jakimś nowym Linuksie, to zostanie on sprawdzony na fizycznej maszynie, a nie tylko pod kontrolą hiperwizora.

Nie bardzo wiem, co z tym wszystkim zrobić. Pewnie dałoby radęprzejść na jakąś gnomocentryczną dystrybucję, ale wymusza tozmianę wszystkich nawyków nawet bardziej, niż przejście naWindows. FreeBSD to dziś terra incognita, zresztą notoryczniebrakuje sterowników. OS X jako główny system? Pomysł fajny, tylkoże muszę znaleźć kartę Wi-Fi zgodną z makowym AirPortem (cowcale nie jest łatwe). Jednego jestem pewien: rok Linuksa nadesktopie nigdy nie nastąpi.

I dobrze. Może dom nie powinien być obozem survivalowym?

Zapraszam do lektury naszego portalu. Postaramy się, by było toprzyjemniejsze, niż boje z Linuksem.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (257)