Wstępniak na nowy tydzień: w oprogramowaniu jak w biologii, na pasożytach też się pasożytuje

Wstępniak na nowy tydzień: w oprogramowaniu jak w biologii, na pasożytach też się pasożytuje

Wstępniak na nowy tydzień: w oprogramowaniu jak w biologii, na pasożytach też się pasożytuje
05.10.2015 11:13

Oderwanie od pracy niekoniecznie dziś musi oznaczać oderwanie odkomputera, a oderwanie od komputera – niekoniecznie oderwanie odurządzenia z mikroprocesorem. I tak oto wybierając się na urlopzostawiłem za sobą (oczywiście) desktopową maszynę i (już nietak oczywiście) laptopa, zabierając jedynie ośmiocalowy tablet(tak, telefon też został w domu). By się wieczorami nie nudzić,(wiadomo jak to jest z Wi-Fi na urlopach), na tablet wgrałem kilkaksiążek i kilka gier – i właśnie o tej kwestii mobilnych giernieco opowiem w tym wstępniaku.

Daleko mi do zawodowego gracza, w oko wpada mi co najwyżej kilkatytułów rocznie, czasem mijają tygodnie i miesiące między jednąa drugą grą, więc przyznaję, że nie miałem do tej pory wgląduw to, jak wygląda dziś świat gier mobilnych. Przeszukałem GooglePlay pod kątem ciekawych dla siebie tytułów, ostatecznieinstalując całkiem głośne pozycje: Sim City, Space Wolfe'a orazFallout Shelter. Ten ostatni szybko znudził, jednak pozostałe gryokazały się na tyle interesujące, że zacząłem wieczorami, wwolnych chwilach w nie grać. Pierwsze misje, pierwsze etapy budowymiasta – trudne to nie było, można nawet powiedzieć, że załatwe. Zwodniczo łatwe.

W tradycyjnym modelu elektronicznej rozrywki, w którym gra byłakompletnym produktem, oferowanym graczowi za ustaloną cenę, staranosię zawsze o utrzymanie jakiejś rozsądnie dobranej krzywej wzrostuzłożoności rozgrywki, tak by gra bawiąc, uczyła siebiejednocześnie, i by przy należytym wysiłku ze strony gracza, możnabyło ją ukończyć z satysfakcją. Od niemal zawsze też do gierniezależna scena programistów i crackerów tworzyła trainery,programiki, które ingerując w przestrzeń pamięci ułatwiałyukończenie rozgrywki, dając np. graczowi nieskończoną liczbę„żyć”, nieograniczoną ilość „pieniędzy” itp. Przejściegry z trainerem stawało się znacznie łatwiejsze, ale zapewne imniej satysfakcjonujące. Do gracza pozostawała decyzja, czy chcesobie uprościć/zepsuć (niepotrzebne skreślić) zabawę.

Dziś gracze (póki co ci grający na urządzeniach mobilnych) teżmają wybór, ale to wybór zupełnie innego rodzaju. To co dziśnazywają free-to-play, czyli model biznesowy, w którym graudostępniana jest za darmo, a producent czerpie zyski z rozszerzeń,wydaje się mieć wiele wspólnego z coraz modniejszym modelemsubskrypcji na oprogramowanie, gdzie producent stara się uzależnićużytkownika od swoich narzędzi, by uzyskać od niego regularneopłaty za korzystanie. W wypadku jednoosobowych gier trudno byłobynarzucić tego typu rozwiązanie, sprawdzające się np. w masowychinternetowych grach RPG, ale jak mogłem zobaczyć, i na to znalazłsię sposób.

Wielki sejf simoleonów za jedyne sto dolarów. Szkoda tylko, że zawartość sejfu prawie na nic nie wystarczy.
Wielki sejf simoleonów za jedyne sto dolarów. Szkoda tylko, że zawartość sejfu prawie na nic nie wystarczy.

Krzywa trudności rozgrywki w oferowanych za darmo grach mobilnychwygląda dziś inaczej. Bardzo łatwo, łatwo, łatwo, aż domomentu, w którym nagle, w nieciągły sposób robi się bardzotrudno, gra staje się praktycznie nie do przejścia – chyba żegracz sięgnie po „doładowanie” i za legalne pieniądze kupiwirtualną walutę gry czy inne wirtualne dobra, pozwalające graćdalej i nie przegrać. Ceny są nietrywialne, szybko odkrywamy, żeby ukończyć „darmową” grę mobilną, przyjdzie nam zapłacićw takich mikrotransakcjach więcej, niż za nową, pełną grę nakonsole. I tak free-to-play zamienia się w pay-to-play, a nawetpay-to-win.

Wydaje się, że psychologowie marketingu sporo nad tym pracują,gdyż w tych grach free-to-play moment, w którym wirtualne dobrastają się potrzebne, pojawia się w momencie, gdy gracz jest jużmocno zaangażowany, gdy włożył w grę tyle wysiłku, że chciałbyzobaczyć jakiś spektakularny tego wynik. Producenci tacy jakElectronic Arts nawet nie udają, że miałoby być inaczej –półtora roku temu wiceprezes EA stwierdził, że free-to-playwyprze z rynku tradycyjnie licencjonowane gry, a gracze będąchętnie płacić, i to więcej, niż się komukolwiek wydaje. Biznes został sprytnie zaprojektowany – nawet jeśli większośćnie zapłaci, to trafimy na takich, którzy zapłacą, i to naprawdędużo. Znane są wypadki, w których gry free-to-play doprowadzałyuzależnionych od nich graczy do ruiny. Mechanizm fizjologicznytakiego uzależnienia, zdaniem zajmujących się tym ekspertów,niczym się nie różni od tego, którego ofiarami padają np.niektórzy gracze w pokera.

Oczywiście większość ludzi grających w pokera nie przegrywa wniego swojego życia, podobnie też większość ludzi grających wefree-to-play nie kończy na ulicy, po sprzedaniu domu i kupieniu zaniego pakietu „simolarów”. Co robią? Większość pewnierezygnuje ze zbyt trudnej gry. Ale chyba nie wszyscy. Sądząc pozawartości Sieci i zapytaniach ludzi na forach, obserwujemy renesanstrainerów. Zamiast płacić producentowi, gracze chcą być cwani –i szukają programistycznych sztuczek na dostarczenie sobiewirtualnych dóbr w „drugim obiegu”. Dzisiaj jednak bycie cwanymmoże nie wystarczyć. Trainery zamieniły się w biznes, jakiego dotej pory nie widzieliśmy, niemal całkowicie kontrolowany przezoszustów i cyberprzestępców.

Umiejętności SEO i skala działania tychże robią wrażenie.Setki doskonale wypozycjonowanych stron na praktycznie wszystkiekombinacje słów kluczowych, „poradniki” w YouTube, recenzjegier zachęcające do pobrania trainera – a gdy gracz da się jużnakłonić, trafia najczęściej do wyrafinowanych „pobieralni”,w których warunkiem uzyskania pliku z trainerem jest najczęściejprzystąpienie do „konkursu z nagrodą”, wypełnienie ankiet,podanie numeru telefonu komórkowego, wysłanie SMS-a. Hulaj dusza,piekła tu nie ma, wyrażamy oto zgodę na regularne otrzymywaniepłatnych SMS-ów, które w ciągu miesiąca potrafią nabićrachunek na setki złotych. A gdy już „cwany” gracz dotrze doswojego pliku z trainerem, to niech się dobrze zastanowi, czyfaktycznie chce go instalować. Spośród trzech trainerów do SimCity, które udało mi się znaleźć w Sieci, tylko jeden był wolnyod malware.

Udowodnij, że jesteś człowiekiem, zrujnuj się na SMS-a, pobierz malware
Udowodnij, że jesteś człowiekiem, zrujnuj się na SMS-a, pobierz malware

Pasożytowanie na pasożytniczym modelu biznesowym wydaje sięcałkiem fajnym metapoziomem, ale odkryłem, że to wcale nie koniec.Wielu graczy najwyraźniej orientuje się w zagrożeniach związanychz pobieraniem trainerów, szukając sposobów na bezpieczne ichpozyskanie. I faktycznie – pojawiają się rozszerzenia doprzeglądarek, skrypty, które pozwalają obejść te „konkursy”bez podawania naszych danych i numeru telefonu i uzyskać dostęp dopliku (oby nie zarażonego). By było zabawniej, rozszerzenia jakienapotkałem, są dostępne tylko w wersji demonstracyjnej i by mócje wykorzystać (tak, dobrze myślicie), też trzeba zapłacić.Doszliśmy więc w ewolucji usług i oprogramowania w pewnym sensiedo powtórki tego, co znamy z parazytologii.

Kilka lat temu spore zainteresowanie środowiska mikrobiologówwywołało odkrycie przez francuskich lekarzy ameby, która żyła wpłynie do soczewek kontaktowych i wywoływała zapalenie spojówek.Sama ameba nie była jednak wolna od swoich chorób – „cierpiała”na zakażenie olbrzymim wirusem Lentille. Ten złożony wirus zrodziny Mimiviridae też miał swojego pasożyta – wirofagaSputnik, który przejmował zbudowane w ciele ameby przez Lentillestruktury replikacyjne, blokował produkcję Lentille i namnażałsię za ich pomocą sam. Myślicie że to koniec? Wcale nie – wsamym DNA wirofaga znaleziono pasożytnicze odcinki kodugenetycznego, tzw. transpowirony, które przenosiły się międzywirusami Lentille właśnie za pomocą Sputnika. Jak widać,wielopoziomowe pasożytnictwo w naturze nie zna wstydu ni granic –co możliwe jest do wykorzystania, zostanie wykorzystane.Zainteresowanych tym odkryciem odsyłam do naukowegoperiodyku Proceedings of the National Academy of Sciences of theUSA.

Koniec końców, dałem sobie spokój w granie w free-to-play ipodczas urlopu przeczytałem kilka e-booków. Co ciekawe, poprzeczytaniu rozdziału książki, można czytać rozdział następny,bez wpisywania żadnych kodów. Nie wiem, jak doszło do tegokarygodnego niedopatrzenia. Może czas na elektroniczne książki wformacie free-to-read?

Zapraszam tymczasem do naszego portalu, szczególnie tych, którzyzdecydowali się na edukację w szkołach wyższych. Rok akademickisię zaczął, tak więc będziemy wciąż poruszali kwestie związanez uczeniem się. Przyjrzymy się też oprogramowaniu do zarządzaniae-bookami oraz możliwościom nowych kart graficznych AMD i Nvidii,szczególnie pod kątem nowego DirectX 12. Wszystkim zaś tych,którzy zdecydowali się w końcu sięgnąć po Maki, przypominam onaszej bazie oprogramowania dla systemu OS X, w której umieszczamy najciekawszy software dla komputerów z Jabłuszkiem – jest tegojuż ponad 200 pozycji.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (17)