Blog (167)
Komentarze (922)
Recenzje (0)
@lucas__ Recenzja Linux Mint 12

Recenzja Linux Mint 12

12.12.2011 18:58, aktualizacja: 12.12.2011 19:35

Mimo, że jestem zadeklarowanym użytkownikiem KDE, od czasu do czasu warto zobaczyć co tam u konkurencji słychać. Mój wybór padł na Linux Mint, a przy okazji GNOME Shell, bo właśnie to środowisko jest w nim domyślnym. Oprócz tego na płycie znajdziemy MATE (fork Gnome 2). Pierwszym co musimy zrobić to oczywiście pobrać odpowiednią wersję ze strony dystrybucji. Deweloperzy przygotowali 2 wersje, dvd i cd (32 i 64 bit). Ze swej strony odradzam pobieranie wersji cd, bo raz, że bez kodeków (o czym informują twórcy), to nawet LibreOffice tam nie znajdziemy. Dlatego warto pozostać przy wersji dvd, która waży zaledwie 1 GB i zawiera co tylko dusza zapragnie, a dokładniej:

  • Odtwarzacze video
  • GNOME Mplayer
  • Totem
  • VLC
  • Odtwarzacz muzyki Banshee
  • Klient poczty Thunderbrid
  • Przeglądarka Firefox
  • Komunikator Intenetowy Pidgin
  • Klient torrent Transmision
  • Pakiet biurowy LibreOffice
  • Java, flash player, kodeki i wiele innych

Instalacja

400616

Instalacja przebiegła bez problemów, co nie powinno dziwić zważywszy na bardzo przejrzysty i łatwy w obsłudze instalator znany wszystkim użytkownikom ubuntu. Ba muszę tutaj pochwalić deweloperów z Canonical. Program instalacyjny bez problemu utworzył dodatkową partycję z tej na której był już zainstalowany openSUSE 12.1. Instalator jest niemal w całości po polsku, co powinno znacznie ułatwić instalację początkującym. Po około 20 minutach system był gotowy do pracy.

Zabawa dopiero się zaczyna...

Do testowania zabrałem się z zapałem urzędu skarbowego podczas niezapowiedzianej kontroli. I tak jak po kontroli „zawsze coś się znajdzie” tak i tu na efekty nie trzeba było długo czekać. Niech zatem nikogo nie zdziwią pojawiające się w dalszej części tej recenzji tu i ówdzie porównania do KDE.

Domyślny pulpit

400621

Domyślny pulpit wygląda tak jak na zrzucie powyżej. Trzeba przyznać, że deweloperzy Minta włożyli wiele pracy, aby dostosować interfejs do tego jaki znali użytkownicy z GNOME 2. I mogę z czystym sercem powiedzieć, że jest to najlepsza implementacja GNOME Shell jaką widziałem do tej pory. Z pewnym małym zastrzeżeniem, otóż twórcy GNOME 3 ograniczyli możliwość konfiguracji praktycznie do minimum, żeby nie powiedzieć do zera. Jednak w zamian dostarczyli potężnego narzędzia jakim są rozszerzenia.

Rozszerzenia – tajna broń twórców GS

W Linux Mint znajdziemy MGSE (Mint Gnome Shell Extensions). Dzięki nim deweloperom udało się jako tako przywrócić znany „look and feel” z poprzednich wersji. Rozszerzenia to odpowiednik apletów plasmy z KDE. Dobra, odpowiednik to za dużo powiedziane. O ile z apletami plasmy możemy robić niemal wszystko, począwszy od umieszczania na pulpicie, a na panelu skończywszy, o tyle w GNOME Shell ich rola jest bardzo ograniczona. Nie możemy z nimi zrobić absolutnie nic, poza włączeniem i wyłączeniem. Całością możemy sterować z programu o nazwie Advanced Settings.

400625

Ustawienia zaawansowane

Nazwa mówi wszystko, toteż nie będę tłumaczył przeznaczenia programu. Warto jednak wspomnieć, że twórcy GS mają dosyć nietypowy pogląd na to co zakwalifikować jako ustawienia zaawansowane. O  ile ustawienia dotyczące czcionek czy motywu systemowego mogę zrozumieć, o tyle opcje włączające możliwość dodawania ikon na pulpit, czy opcja, która odpowiada za pokazywanie ikony kosza na pulpicie powinny być umieszczone w ustawieniach systemu. Twórcy Minta wykazali się jednak rozsądkiem, dzięki czemu nie musimy praktycznie nic zmieniać, bo wszystko co powinno jest już włączone.

Multimedia

400629

Jest to najmocniejsza strona całej dystrybucji. Po instalacji bez problemu odtworzymy wszelkie multimedia począwszy od przysłowiowych empetrójek, a na różnorodnych formatach video skończywszy. Obecność flasha zapewnia nam możliwość bezproblemowego odtwarzania video na YouTube. Trudno tutaj cokolwiek więcej napisać, wszystko działa bez problemów.

Zarządzanie oprogramowaniem

400632

Instalowanie, usuwanie programów odbywa się poprzez dostępny menadżer oprogramowania. Jest to odpowiednik centrum oprogramowania znanego z Ubuntu. Co prawda, program deweloperów Minta, nie jest tak rozbudowany i „wypasiony” jak ten od Canonical, to jednak trudno mu cokolwiek zarzucić. Podczas używania aplikacji nie napotkałem żadnych problemów.

Nic nie jest idealne

Na pierwszy rzut oka system sprawia bardzo pozytywne wrażenie, niedoróbki i braki wychodzą jednak w „praniu”. Po pierwsze zauważyłem , że nie można zmienić rozmiaru niektórych okien. W sumie nie było by to dla mnie większym problemem gdyby nie takie kwiatki

400636

Zabawa ze zmianą rozmiaru okien doprowadziła mnie do ciekawego spostrzeżenia otóż, przy przesuwaniu czy też zmianie ich rozmiaru, użycie obu rdzeni, potrafiło dojść do 70% i mówię tu o zwykłej zmianie rozmiaru okien. Jednak to można wybaczyć, biorąc pod uwagę brak doświadczenia twórców. Tym bardziej, że Mutter jest najmłodszym menadżerem okien, który dostarcza efektów pulpitu na linuksowych biurkach. Zastanawiające jest jednakże to, że zmiana kategorii (czcionki, motywy itd.) w zaawansowanych ustawieniach, potrafiła na kilka sekund przywiesić cały pulpit. Jakie było moje zdziwienie gdy okazało się, że według monitora systemu cała ta operacja zajmuje 100% mocy jednego rdzenia procesora. Całe szczęście, że twórcy ograniczyli efekty pulpitu do niezbędnego minimum bo strach pomyśleć, co by się działo gdyby udostępnili ich więcej.

Słaba wydajność Muttera to w zasadzie jedyny poważniejszy zarzut jaki można wysunąć w stosunku do ogólnych wrażeń z użytkowania. Pozostałe nazwałbym małymi irytującymi niedogodnościami.

Interakcja z pulpitem – mieszanka iście wybuchowa

Dzięki rozszerzaniom, twórcom Minta udało się jako tako upodobnić pulpit do tego znanego z GNOME 2. I o ile nie klikamy w tą odwróconą ósemkę w rogu ekranu i nie korzystamy paska wyboru programów wszystko jest ok.  Załóżmy jednak, że chcemy mieć otwarte 2 okna terminala, najeżdżamy w róg ekranu, klikamy raz, pojawia się pierwsze okno, powtórne kliknięcie, zamiast uruchomić nową instancję, centruje nam pierwszy terminal. Dopiero po chwili okazuje się, że trzeba kliknąć ppm na ikonie i z menu, które się ukaże wybrać „Nowe okno”. Trochę dokuczliwe, ale idzie przeżyć. Po kilku eksperymentach człowiek dowiaduje się, że kliknięcie kółkiem myszy również otwiera nowe okno tyle, że na nowym pulpicie i ni z tego ni z owego przenosi nas na ów obszar roboczy. Tak, więc niejako zmuszeni jesteśmy użyć przełącznika pulpitów na panelu dolnym, albo dać nura w lewy górny róg. Jeśli ktoś nie używa wirtualnych pulpitów jest to bardzo irytujące.

To jeszcze nie koniec. W nowym menu, po lewej stronie jest pasek szybkiego uruchamiania. Pytanie co zrobić, aby dodać tam jakieś programy. Możemy sobie klikać sto razy po menu i tak nic nam to nie da. Otóż, ten pasek jest sprzężony z tym z rogu ekranu tzw „Ulubione”. Po dodaniu nowej ikony do owego paska, automatycznie zmniejsza się jego rozmiar, im więcej ikon dodamy tym robi się cieńszy.

400642

Za to ten w menu się wydłuża, wystarczy dodać kilka dodatkowych programów i spokojnie może nam zabraknąć ekranu.

400644

Jeszcze jedna bardzo irytująca przypadłość, otóż za każdym razem gdy podłączamy pendrive, czy przy zwykłej próbie dostania się na inna partycję, wyskakuje nam okienko z odpowiednim powiadomieniem.

400646

Niestety jak na złość, za nic nie chce samo zniknąć i trzeba za każdym razem w nie kliknąć.

Podsumowanie

Linux Mint to kawał solidnej dystrybucji i widać że deweloperzy robili co mogli aby okiełznać GNOME Shell. Niestety pomimo użycia rozszerzeń, starania twórców możemy określić powiedzeniem: z pustego i Salomon nie naleje. Jeśli jednak przymkniemy oko na swego rodzaju niedogodności, brak spójności w interfejsie i niemal zerowy brak konfiguracji, to Mint może być ciekawym wyborem. W porównaniu do wcześniejszych wersji jest to niestety wielki krok wstecz. Po ponad tygodniu używania z uczuciem ulgi powróciłem do KDE. W skali od 1 do 10, obecną wersję oceniam na 5.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (38)