Blog (878)
Komentarze (5.2k)
Recenzje (24)
@lordjahuLepiej żyć wspomnieniami niż do nich wracać. Croc: Legend of the Gobbos

Lepiej żyć wspomnieniami niż do nich wracać. Croc: Legend of the Gobbos

Pewne gry lepiej wspominać, niż do nich wracać. Croc: Legend of the Gobbos to dla mnie właśnie taki przypadek. Jako dzieciak z pecetem, który z zazdrością zerkał na znajomych grających w Crasha, Spyro czy – bądźmy poważni – Super Mario 64, chwytałem się prawie każdego platformera, jaki wpadł w moje nastoletnie ręce. Wydany w 1997 roku Croc wydawał się wtedy namiastką wielkiego świata konsolowych hitów. Kolorowy, przestrzenny, z uroczym bohaterem i solidną dawką skakania. Ale to, co kiedyś wydawało się pełnoprawną alternatywą, dziś wygląda jak wersja demonstracyjna.

2506554

Kwestia fabularna rodem z kategorii „było, minęło”. Zielony krokodyl, wychowany przez puchate stworki zwane Gobbosami, wyrusza na ratunek swoim futrzastym opiekunom, uwięzionym przez złowrogiego Barona Dantego. Historia to typowy pretekst do zwiedzania kolejnych wysp, zbierania znajdziek i otwierania klatek. I nie, nikt się nie łudzi, że będzie tu głębia – ale nawet jak na standardy lat 90., to było lekkie guilty pleasure.

199826
199829
199828
199827

Rozgrywka? Cóż, prostsza niż budowa grzechotki. Zbieramy kolorowe kryształy, niszczymy skrzynie, uwalniamy Gobbosy, pokonujemy stworki za pomocą ogona albo skoku na głowę. Sporadycznie trzeba coś przesunąć, gdzieś się odbić, gdzieś złapać siatki i bujać nad przepaścią. Mamy też klasyczne motywy z galaretkami jako trampolinami czy platformami z ograniczonym czasem. Wszystko to jednak podane w bardzo podstawowej formie – bez większej różnorodności i z ograniczonym wachlarzem możliwości głównego bohatera. Zresztą, sama konstrukcja poziomów też wiele nie oferuje. Z racji ograniczeń sprzętowych z epoki, etapy podzielone są na mniejsze segmenty połączone drzwiami. Na każdym z nich można znaleźć pięć rzadkich kryształów – komplet daje dostęp do sekretnej komnaty pod koniec poziomu. Uratowanie wszystkich Gobbosów z kolei otwiera drogę do ukrytych poziomów. A jak już zaliczymy i je, czeka nas dostęp do ostatniej, tajnej wyspy. Wszystko to miłe, ale opcjonalne – gra pozwala pójść na skróty, przebić się na siłę, olewając bonusy.

199830
199831
199832
199833

Przy czym trzeba podkreślić, że Croc potrafi postawić się graczowi. Nie jest to platformówka „dla dzieci” w nowoczesnym sensie – tu trzeba trochę precyzji, wyczucia i cierpliwości. Choć kiedyś frustracja była normą, dziś nie każdemu będzie się chciało przebijać przez drewnianą kamerę i archaiczne rozwiązania. No właśnie – kamera. A raczej: ta nowa kamera, bo to jedna z największych zalet remastera. W oryginale kontrola nad Crokiem przypominała jazdę czołgiem po lodowisku, zwłaszcza na PC bez analoga i z klawiaturą. Teraz mamy pełne sterowanie, wygodne skakanie i znacznie lepszą responsywność. Gra po prostu gra się lepiej. Co jednak z resztą? Cóż… z resztą jest różnie. Remaster to bardzo zachowawcza forma liftingu. Modele postaci są nieco gładsze, rozdzielczość wyższa, a grafika nie gryzie już po oczach pikselami. Ale na tym koniec. Lokacje, układ poziomów, animacje – wszystko to praktycznie żywcem wyjęte z 1997 roku. W dowolnej chwili możemy zresztą przełączyć się na oryginalną oprawę, jak w starych Halo, Kingpinie czy Diablo 2, co boleśnie uświadamia, jak mało się tu zmieniło. Ten sam poziom artystyczny, te same sztywne ruchy, te same modele przeciwników.

199834
199835
199837
199836

Dla porównania – przypomnę, że Crash N. Sane Trilogy i Spyro Reignited to pełnoprawne remake’i, budowane od zera. Tutaj mamy tylko kosmetykę i sentymentalne mrugnięcie okiem. I to by wystarczyło, gdyby gra broniła się samą mechaniką, ale – nie oszukujmy się – nie broni się. Na szczęście nie wszystko tu jest rozczarowaniem. Miłym zaskoczeniem okazała się Crocipedia – czyli zbiór dodatków, który widać, że przygotowano z sercem. Są szkice koncepcyjne, zdjęcia z produkcji, reklamy telewizyjne z Japonii, nagrania testowych poziomów, wywiady z twórcami i cały soundtrack – łącznie z niewykorzystanymi w grze utworami. To prawdziwa gratka dla fanów, archiwum emocji z epoki, coś, co powinno być standardem przy odświeżaniu klasyków. A skoro o muzyce mowa – ścieżka dźwiękowa broni się najlepiej. Proste, chwytliwe melodie od razu przypominają, co w Croku rzeczywiście urzekało. Klimat, lekkość, bajkowy sznyt – to coś, co przetrwało próbę czasu lepiej niż grafika i mechanika.

2506570

Na koniec jednak muszę zadać pytanie, którego nie da się tu uniknąć: dla kogo właściwie powstał ten remaster? Dla weteranów? Być może, ale ci po kilkunastu minutach raczej wzruszą ramionami. Bo nostalgia to jedno, a grywalność to drugie. Dla dzieciaków? Te dzisiaj mają do wyboru tyle kolorowych, wciągających platformówek, że Crokowy świat może im się wydać nie tylko ubogi, ale wręcz odpychający. A porównania z grami Nintendo czy nawet współczesnymi indykami raczej nie wypadną dla Croc: Remastered korzystnie. Zupełnie jakby ktoś odgrzał danie sprzed trzydziestu lat, zrzucił z niego nieco pleśni i podał na nowym talerzu. I owszem – można ugryźć z sentymentu, ale raczej nie poprosi się o dokładkę. Jeśli jednak zainteresował was zielony milusiński sprzed lat, proponuję samemu sprawdzić i się przekonać czy warto. Grę bez zabezpieczeń, z pełnym spektrum możliwości można zdobyć w polskim sklepie GOG.

* - grę do recenzji otrzymałem od sklepu GOG.com. Dzięki za wsparcie!

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (7)