Blog (171)
Komentarze (1.6k)
Recenzje (2)
@MaXDemageTrollem byłem...

Trollem byłem...

03.02.2013 13:43

W latach 80. wychodziło się na ulice miast i swoje niezadowolenie okazywało okrzykami. Potem przychodzili Panowie w mundurkach i pałowali – przesadzam, ale dążę do pewnej analogii. Dzisiaj, można wejść na dowolne forum/blog/serwis napisać dowolną głupotę i… niestety, nie pałują.

A czasem chyba powinni.

*

Jest rok 1978, w Stanach powstaje pierwszy BBS, czyli taki praprzodek For Internetowych. Polska rewolucja jeszcze dobrze się nie zaczęła, ale Amerykanie mogli już pobierać informacje z czegoś, co przypominało Internet. Trzeba sobie jednak uzmysłowić, że nie wyglądało to tak jak dzisiaj, gdzie można odpalić przeglądarkę wklepać adres i cieszyć się dostępem do całej wiedzy świata. Do pierwszych BBSów wdzwaniano się za pomocą modemów o prędkości 1,2kbit/s. Tak, nie przewidzieliście się, napisałem 1,2k a nie 56k jak to niektórzy z was mogą jeszcze pamiętać. Takie właśnie były początki.

Każdy, kto dzwonił pod odpowiedni numer używając mądrego modemu, (Hayes Smartmodem był pierwszym modemem, którym można było operować za pomocą komend wysyłanych po linii) mógł pobrać ciekawe pliki tekstowe. Co może z perspektywy dzisiejszej wydaje się śmieszne, były to przeważnie listy innych BBSów, do których można było się dostać. Oczywiście były też inne informacje i to głównie o nie chodziło. Z takich przed-forów można było się dowiedzieć wielu rzeczy o technice, a z czasem i o polityce, sporcie, pogodzie i dowolnym hobby, gdyż do lat 90. BSSy wyrastały jak grzyby po deszczu.

451877

Oczywiście, jak przystało na ojca forum internetowego (tudzież matkę) - można też było zostawiać wiadomości. Teoretycznie – powtórzę to, teoretycznie – każdy mógł podłączyć się do zwykłego BBSu, przeglądać pliki i zostawiać informacje dla innych. Były oczywiście BBSy do których trzeba było się rejestrować, a nawet (o zgrozo!) czasem płacić za użytkowanie, ale zapomnijmy o nich na chwilę. Tak więc wracając do sedna, były sobie BBSy, do których mógł się wdzwonić każdy, wystarczył modem i wolna linia.

To wielokrotnie doprowadzało do dziwnych sytuacji. Z opowiadań starszych kolegów wiem, iż zdarzały się, nawet w polskich BBSach, różnego rodzaje akty wandalizmu. Ludzi ponosiły nerwy lub fantazja… kończyło się tak jak się kończyło. Nikt nie szukał winnych, bo choć często znało się wszystkich użytkowników systemu, trudno było odgadnąć kto to zrobił i czy nie zrobił tego przypadkiem ktoś z zewnątrz. A historia połączeń? W tamtych czasach?

451880

Na szczęście bardzo mocno ograniczone środowisko użytkowników BBS spowodowało to, że drobny procent ludzkiej głupoty okazywany był naprawdę sporadycznie. Do tego, aby faktycznie dostać się do któregoś z systemów, trzeba było umieć obsługiwać dosyć skomplikowany sprzęt jakim wtedy był komputer i modem. Byle błazen z ulicy zrobić tego nie mógł.

W Polsce sytuacja wyglądała tak przez długi okres, bo aż do 1996 kiedy do Telekomunikacja uruchomiła magiczny numer 0‑20 21 22. Niektórzy nawet go pamiętają, niektórzy wspominają z nostalgią, inni mają o nim koszmary – tak, za pomocą tego draństwa można było dostać się do Internetu. O ile miało się modem. Mój własny, prywatny modem zagościł w komputerze gdzieś w okolicach roku 2000. Nie pamiętam, jakim cudem udało mi się namówić rodziców na ten wydatek, nie wiem też, czy zdawałem sobie sprawę z tego co było po drugiej stronie, ale stało się. Wspominam o tym nie bez powodu. Chcę uzmysłowić wam pewną zmianę – nagle byle człowiek mógł mieć dostęp do THE INTERNET! Byle Polak - z kraju gdzie jeszcze niedawno słońce podpierano tyczką, z rodziny, która nawet nie była specjalnie bogata. Choć to śmiałe stwierdzenie, globalna sieć nagle stała się dostępna dla każdego, kto tylko chciał do niej zaglądnąć. Nie ważne jak był mądry, czy też jak głupi - mógł.

Pojawiły się i fora – nastał ten smutny dzień, gdy BBSy zostały przeniesione do zapomnianego kąta Internetu. Zniknął elitaryzm wymuszony znajomością obsługi sprzętu - pojawił się idiotyzm podyktowany anonimowością.

Ale nie wieszajmy jeszcze psów na młodziutkim internecie.

Choć okres między rokiem 2000 a 2005 można określić jako nieskażony niczym rozpęd polskiej świadomości internetowej, na świecie trend ten odbył się dziesięć lat wcześniej. Nikt jeszcze tak naprawdę nie chciał niczego niszczyć, wszyscy ostrożnie podchodzili do nowego medium. Zdarzali się wulgarni i chamscy przedstawiciele, ale zawsze jest kilku takich. Niestety, tu pojawił się problem, ponieważ w odmętach Internetu, przeciętny użytkownik mógł podać się za dowolną osobę i nikt nie był w stanie zweryfikować czy to prawda.

Gdy korzystałem jeszcze dosyć mocno z czegoś co nazywało się IRC (o tak!) bardzo częstym problemem była zajętość pseudonimów. Dopóki ktoś nie potrafił zarejestrować sobie swojego na danym serwerze, mógł mieć pewien problem, gdyż każdy mógł się pod niego podszyć i tym samym narozrabiać. A nic nie pobudza tak ludzkiej fantazji jak bezkarna możliwość zniszczenia czyjejś reputacji. Sam wielokrotnie doświadczyłem tego nim ukułem oryginalną ksywkę i zahasłowałem ją permanentnie w kilku miejscach. Zresztą, nie różniło się to zbytnio od  aktualnej sytuacji mailowej – gdzie na najpopularniejszych skrzynkach bardzo trudno stworzyć swoje imię i nazwisko jeśli nie zrobiło się tego pięć lat temu.

451887

Wracając do kwestii podszywania się pod ludzi – pojawiła się nagle sytuacja, że bezkarnie mogliśmy kogoś zwyzywać, zeszmacić – ba, jako dodatek, wisienka na trocie, obrywało się komuś pod kogo się podszyliśmy. Na szczęście, sam internet wyewoluował z tego przedziwnego marazmu dość szybko. Zaczęto praktykować obowiązkowe zakładanie kont, weryfikację – choć są zakamraki internetu, jak np. 4chan, gdzie logowanie, to wciąż „puste hasło”.

Dobra, mamy więc aktualny stan rzeczy, który jest wynaturzeniem tego, co obserwowałem naocznie jeszcze 7‑8 lat temu. Na forach udzielają się trzy grupy ludzi: - normalni, - ci, których nazwanie głupkami, było by obelgą dla głupków, oraz - ci, którzy za cel życiowy postawili sobie wyśmiewanie, wyzywanie i upokarzanie innych dowolnymi sposobami.

Ostatnią grupę często nazywa się trollami – i za każdym razem jak to się dzieje, umiera cząstka mnie.

Cytując Wikipedię: Troll – przypominający wyglądem człowieka stwór ze skandynawskich wierzeń ludowych, wywodzący się z mitologii nordyckiej.

Dawno temu Skandynawowie wierzyli, że trolle to brzydkie, złośliwe i mało inteligentne stwory, które jednak różniły się wyglądem i charakterem. Było nawet kilka subkategorii tych monstrów, takich jak olbrzymy, skrzaty czy też karły. Według przekazów ustnych nie znosiły światła słonecznego, dlatego pojawiały się wyłącznie w nocy. Fun fact prosto ze stron wiki: żeńskim odpowiednikiem trolla była huldra. Och ty huldrze!

451893

Skąd więc me oburzenie? Sformułowanie w wersji Netowej powstało jeszcze we wczesnych latach 90. na łamach Usnetów i wtedy nie miało tak negatywnego wydźwięku. Trollami byli wtedy starsi użytkownicy forum, którzy wpisując pewne głupoty układali hierarchie ważności osób dołączających się do dyskusji. Mechanizm był prosty – nowi łapali haczyk i odpowiadali na te głupoty, starzy rozpoznawali użytkownika, który wstawił takową informację i nie reagowali lub dołączali się w formie kolejnych trolli podsycając płonącą dyskusję.

Ten niezwykle krótki w opisaniu i prosty proceder świetnie kształtował społeczność oraz ukazywał pewne struktury jakie w niej można było znaleźć. Wystarczył jeden głupkowaty, ironiczny i lekko podrasowany wpis by wywołać lawinę odpowiedzi, które ciągnęły się tygodniami i dostarczały zabawy dla każdego, kto potem starał się tę dyskusję nadrobić.

Mamy rok 2013 – XXI wiek – erę smartfonów, tabletów i inteligentnych domów. Wraz z tym wynalazkami zmieniło się znaczenia słowa troll, co, jak już wspomniałem, bardzo mnie boli. Bo dobry troll, to zacny troll. A żeby nie szukać daleko zerknijmy na zeszły tydzień, gdzie na stronie głównej blogów DP wylądował wpis niezwykle kontrowersyjny: Android czyli definicja szmelcu.

Lukasamd w swoisty sposób, z pełną gracją i próbą bycia maksymalnie uszczypliwym, postanowił opisać braki czystego Androida. Skończyło się to tak, jak ja bym chciał, aby kończył się każdy mój wpis – ponad 90 komentarzy na moment pisania tego felietonu. Wskazuje ten blag nie bez powodu, gdyż w moim rankingu należy on do czołówki trollingu – ale tego mądrego, inteligentnego i niezwykle potrzebnego okazjonalnie na naszym blagowym 'forum'. Przeglądając z dystansem ten wpis można zauważyć jak wiele emocji on wzbudził i jak wiele osób nie przeczytało go w całości. Sam tytuł czy też wybrane akapity – do takich wniosków można dojść przeglądając kolejne odpowiedzi na tezę lukasa jakoby system Googla był o kant d* rozbić.

A ludzie... a ludzie z kolei to dosłownie Icing on the cake!

Fanatycy – szyderczy tytuł, same wady, do tego cały ten akapit o karcie pamięci, który nie jest wadą Osa, a sprzętu to kwintesencja gry na uczuciach ludzi, którzy zakochali się w zielonym robociku. Szczerze jednak mówiąc nie tylko tych, w ten urokliwy sposób, można bawić się fanbojami Appla, Microsoftu czy też Linuxa. Oto jak w pięć minut ułożyć przekrój lokalnej społeczności i wskazać ogromnym paluchem kto kocha jaki system.

Anonimowi? - Czy ktoś w internecie jest anonimowy? Nikt – chciałoby się krzyknąć, ale są tacy co w to jeszcze wierzą i liczą na to, że inwektywy wypisane nie będąc zalogowanym (lub nie mając konta) chronią ich tyłki. Bo niby chronią.... bo niby chronią. :)

Osoby rzadko czytające blagi lukasamd – oczywiście kilka osób wprawionych, stałych czytelników złapanych na haczyk (celowy, czy też nie, to już kwestia dyskusyjna), którzy jakby ciągnęli te farsę celowo lub wkręcili się zapominając pod czym zostawiają komentarz.

Pisze jednak o tym wszystkim nie dlatego by się pośmiać z ludzi – choć uwielbiam to robić. Chcę wam drodzy przyjaciele, współblagerzy przypomnieć o instytucji mądrego trolla, który potrafi bawić się formą, treścią i swoimi czytelnikami.

Gdy w 1994, długo jeszcze przed powstaniem Dobry Programów, Howard Rheingold, znany pisarz i krytyk, użył jako pierwszy stwierdzenia społeczność internetowa określając je jako:

Grupa ludzi, która może, lub nie, spotkać się twarzą w twarz, która wymienia słowa oraz idee za pośrednictwem klawiatury.

...na pewno nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo bogata w różne formy bytu może ona (społeczność) być. Tak jak w każdej prawdziwej społeczności mamy pewne grupy, pewne relacje, pewne statusy – tak i u nas one istnieją. Nawet jeśli nasze kochane blagi są związane stricte z branżą IT.

Na koniec - nie wiem czy 22‑letni autor pisał swój androidowy wpis z bananem na twarzy, myśląc jak to wszystkich wkręci... Bronię go jednak, jako przyjaciela trolla. Zacnego trolla.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (20)