Playtest Midnight Club: Los Angeles

Playtest Midnight Club: Los Angeles

Redakcja
01.10.2008 13:12, aktualizacja: 01.08.2013 01:59

Przedstawiciele Rockstar wcale nie żartowali, kiedy wciskając mi pada do rąk na pokazie powiedzieli, że długo nie zapomnę Midnight Club: Los Angeles. W słuchawkach rozległ się głos prowadzącego, który lekko szkockim akcentem obwieścił, iż naszą przygodę z trybem wieloosobowym gry zaczniemy od sprawdzenia, co na ulicach Miasta Aniołów potrafi zrobić Mazda RX-8. Trochę później przesiedliśmy się na o wiele potężniejszego Dodge’a Chargera, by na sam koniec oniemieć z zachwytu rozpędzając do setki w 3,9 sekundy smukłe Lamborghini Gallardo Spyder. Trochę w grę z początku nie wierzyłem, a to był błąd. Godzina minęła równie szybko, jak 6-litrowy Dodge zużywa paliwo.

Twórcy od razu przyznali się, że nie odwzorowali rzeczywistości z precyzją godną holenderskich mistrzów płótna. Podobno ulice Los Angeles nie stanowiłyby najlepszego miejsca do rozpędzania się do ogromnych prędkości, więc tu i ówdzie coś dodano, zmieniono – za to rezultat jest zdumiewający. Otwarta mapa gry naprawdę oferuje wiele możliwości rozegrania przeróżnych rodzajów wyścigów, czy uwielbiamy akurat rozpędzać się do łamania rekordów szybkości, czy też błyskawiczne wchodzenie na ręcznym w ciasne zakręty gdzieś na obrzeżach metropolii. Co ciekawe, jeśli przyjrzycie się trochę bliżej, być może rozpoznacie chociażby budynek 20th Century Fox, który w pierwszej części Szklanej pułapki grał główną rolę opanowanego przez terrorystów Nakatomi Plaza.

Wsiadając na kierownice superszybkiego Lamborghini mieliśmy kilka minut na zapoznanie się ze sterowaniem, które jest tak wygodne, jak to tylko możliwe. Każdy z samochodów ma oczywiście inne przyspieszenie, trochę odmiennie trzyma się powierzchni oraz wchodzi w zakręty. Nie można powiedzieć, żeby twórcy celowali w jak najbardziej realistyczne odwzorowanie modelu jazdy, nie jest to jednak przecież seria gier totalnie zręcznościowych, więc trochę realizmu na ulicach Los Angeles uświadczymy. Tak, nie czuje się tutaj, iż poszczególne pojazdy różnią się między sobą tylko osiągami i karoserią. Wspomniane Gallardo Spyder cudownie sprawuje się na długiej prostej, ale wchodzenie na ręcznym w zakręt dziewięćdziesięciostopniowy wymaga już pewnej wprawy – co widać zresztą było po pojazdach graczy, które wypadały z trasy przy prawie każdym takim manewrze.

Obraz

Po zrobieniu kilku pokazowych bączków prowadzący zaproponował nam wspólny wyścig, na co wszyscy zgodziliśmy się z przyjemnością. Tu zaczęła się dopiero prawdziwa gra, gdyż nawet standardowa walka uliczna dopiero nabiera rumieńców podczas współzawodnictwa z samymi autorami. Stłuczek wśród testujących nie było końca, a zaprawieni w bojach pracownicy Rockstara zręcznie pokonywali kolejne zakręty, omijając co rusz wpadających na siebie dziennikarzy. Po kilku minutach jednak i my zrozumieliśmy, jak tu wszystko funkcjonuje, co przełożyło się na wyjątkowo zaciekłe pojedynki. Szybkość, z jaką działa gra jest naprawdę niesamowita. Nie widać przy tym żadnych przestojów, płynność ruchu przy ogromnych prędkościach po prostu wbija w fotel. Napędzający również i GTA IV silnik RAGE sprawuje się tutaj po prostu wzorowo.

[break/]Otwarty świat gry oferuje nam wiele możliwości, o których zamknięte tory innych wyścigówek mogą tylko pomarzyć. Nawet jeśli wypadliśmy z trasy da radę po prostu wrócić na nią inną drogą, przez co nie tracimy czasu na wykręcanie albo czekanie, aż nasz samochód magicznie sam znów stanie na czterech kołach. Co prawda na samym początku zdarzało się często, że któryś z graczy ominął jakiś punkt kontrolny, ale pracownicy Rockstara szybko nas o tym informowali i starali się pomóc nieszczęśnikowi. Po kolejnym okrążeniu szanse się wyrównały, gdyż pędząc ulicami tuż za zaprawionymi w wyścigach weteranami mieliśmy szansę przyjrzeć się wszystkim używanym przez nich skrótom.

Obraz

Mazdą jeździło się bardzo wygodnie, lecz przecież nie o to chodzi, żeby cały czas było łatwo, więc po kilkunastu minutach przesiedliśmy się do cięższego, choć o wiele potężniejszego Dodge’a Chargera. 425 koni mechanicznych mówi chyba samo za siebie. Samochód nie charakteryzował się co prawda taką zwrotnością, jak wyjątkowo w tym względzie łatwa w obsłudze Mazda, ale za to lepiej trzymał się drogi, a i nie tak prosto było stracić nad nim panowanie na przykład na piasku. Te kilkunastominutowe potyczki w ściganiu się nie przygotowały nas jednak na następny typ zmagań, który zaprezentowali nam prowadzący. Furki zostały zmienione na Lamborghini, zaś gdzieś na przestrzeni miasta umieszczono flagę, którą gracze musieli zebrać.

Po podniesieniu jej przez jednego z zawodników na mapie pojawiała się lokacja, gdzie należało się dostać, aby zdobyć punkt. Reszta rywali oczywiście chce za wszelką cenę w tym przeszkodzić. Jeśli stykamy się z samochodem przeciwnika wystarczająco długo, możemy mu flagę odebrać, a tym samym spróbować sami zapunktować. Stąd dotarcie do mety nie jest wcale takie proste - gracz uciekający dwoi się i troi, szukając odpowiedniej trasy, by inni nie przecięli mu drogi. Tutaj można naturalnie obrać kilka różnych taktyk. Niektórzy woleli po prostu rozpędzić się na prostej licząc, że żaden przeciwnik im nie wyjedzie albo nie dogoni, podczas gdy inni obierali trasę trochę dłuższą, za to dającą spore szanse na zgubienie pościgu na zakrętach.

Obraz

Midnight Club: Los Angeles zapowiada się na murowany hit, kropka. Nie pokazano nam co prawda ani trybu dla pojedynczego gracza, ani możliwości „odpicowywania” naszego samochodu, ale sama rozgrywka wieloosobowa stoi na tak wysokim poziomie, że miesiącami nie zejdzie pewnie z czołówki najpopularniejszych gier na Xbox Live. Ciekawe tryby połączone ze świetnie zaprojektowanymi mapami sprawią, że długo nie zapomnicie o poruszaniu się z ogromnymi prędkościami po ulicach Miasta Aniołów. Zdecydowanie jest na co czekać.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)