Rzut Okiem - Knights Contract

Rzut Okiem - Knights Contract

Redakcja
03.09.2010 11:36, aktualizacja: 01.08.2013 01:58

Wymyślanie „slaszerów” to chyba najbardziej banalna praca w naszej branży - pod kątem scenariusza, zaraz obok wydawania kolejnych odgrzewanych gier sportowych. Namco Bandai wyraźnie pomyślało, że warto samemu wbić się w ten rynek, szczególnie, że taki Kratos nie zmasakruje już nikomu facjaty na stacjonarnych konsolach przez kilka najbliższych lat, a więc można pokusić się o kawałeczek „siepankowego” tortu. Wystarczy wziąć przepakowanego twardziela z kosą, ładną laseczkę ciskającą czarami oraz nieprzebrany ocean przerośniętych maszkar i ot, mamy właśnie takie Knights Contract.

Jakby się nie patrzeć na historię powstającego projektu od Game Republic, to ciężko doszukać się tutaj jakiejś autentycznie wycieńczającej burzy mózgów. Akcja dziać się będzie w średniowiecznej Europie, gdzie w modzie jest aktualnie palenie czarownic oraz podobnych im przedstawicieli nielubianych subkultur. Wcielimy się w postać niejakiego Heinricha, jednego z wielu pogromców wiedźm, który miał niestety pecha ściąć głowę bardziej mściwej dzierlatce - Gretchen i tym samym został skazany na życie wieczne. Dziewczyna, jak się okazuje, zmartwychwstała, aby móc spokojnie wykorzystać utracony wcześniej żywot, jednak sprawy troszkę się komplikują, gdyż świat zaczynają atakować wszelkiej maści plugastwa. Co by jej egzystencja nie została po raz wtóry przedwcześnie zakończona, Gretchen postanawia połączyć siły z Heinrichem, któremu obiecuje zdjąć klątwę nieśmiertelności, w zamian za pomoc w formie osobistego ochroniarza.

Twórcy pochwalili się, że główną inspirację dla gry stanowią dawne Niemcy i wspomniane polowania na czarownice, jak również opowieść o Doktorze Fauście. Należy stąd spodziewać się wielu odzwierciedleń powyższych tematów w klimacie oraz architekturze poziomów, jednak nie zapominajmy, że jest to pozycja spoczywająca w rękach naszych braci z Kraju Kwitnącej Wiśni. Oznacza to więc, iż przyjdzie nam wyplenić zalatujące japońskimi projektami maszkary, które swoim gargantuicznymi rozmiarami przyćmią niejedną kamienicę - mowa tutaj w szczególności o monumentalnych, zdziwaczałych bossach, pragnących za wszelką cenę utrudnić Gretchen czerpanie radości z dopiero odzyskanego zdrowia.

Obraz

Przechodząc do kwintesencji, czyli właściwej rozgrywki Knights Contract - od razu wypada przypomnieć fakt, że nasz protagonista jest nieśmiertelny. Chłop będzie po wielokroć krojony, dźgany, katowany, przypalany i Bóg jeden wie co jeszcze mu się przydarzy, natomiast w żadnym wypadku nie wpłynie to na jego skuteczność w boju. Widoczny w lewym górnym rogu ekranu pasek życia ma należeć tylko do wiotkiej Gretchen, której to witalności przyjdzie nam bronić. Nasz „inkwizytor” wykorzysta w tym celu ulubione narzędzie Ponurego Żniwiarza, ścinając równo wrogów, niczym dojrzałe w słońcu zborze. Rzecz jasna eskortowana wiedźma nie pochodzi z pierwszej lepszej łapanki i kiedy zajdzie taka potrzeba, sama potrafi grzmotnąć jakimś niszczycielskim zaklęciem. Bezpośrednio pokierujemy jednak wyłącznie Heinrichem, natomiast o wsparcie ze strony dziewczyny poprosimy wydając odpowiednie komendy.

[break/]Lekkim zawodem jest dla mnie fakt, że nie zatopimy w cielskach potworów niczego więcej, poza wysłużoną kosą. Deweloperzy postarają się urozmaicić następujące po sobie starcia oddając możliwość kupowania za punkty doświadczenia nowych zagrywek, kombinacji oraz czarów. Te ostatnie w szczególności przyczynią się do nadania większej dynamiki wszelkim pojedynkom - czy to poprzez oddziaływanie na konkretne demony, czy też wzmacnianie bohatera. Według twórców, gra wystarczy na około piętnaście godzin zabawy, a do ewentualnego ponownego sięgnięcia po pada ma zachęcić system ocen, nadawanych pod koniec każdego rozdziału zgodnie z osiągniętą spektakularnością i efektywnością. Knights Contract nie powinno być też równie frustrujące, co inne tego typu japońskie pozycje, a to za sprawą sensownie rozlokowanych "bramek" kontrolnych.

Obraz

Kiedy widzieliśmy projekt w akcji, był on rzekomo ukończony zaledwie w sześćdziesięciu procentach, co niestety było dosyć widoczne na uruchomionym demku. Pozycja jak na razie prezentuje się nieszczególnie - wyglądając najwyżej jak mocna gra... z poprzedniej generacji konsol. Nie pozwala mi to w takim razie uczciwie wypowiedzieć się na temat ogólnej "urody" Knights Contract, którego oficjalna i ogólnodostępna wersja demonstracyjna ma ukazać się dopiero na początku przyszłego roku. Jedno jest pewne - nawet w tej fazie produkcji dzieło nie urzeka niczym szczególnym, będąc zwyczajnie kolejną "siekaniną", próbującą wtargnąć na teren takiego Devil May Cry. Szkoda, bo pierwszy renderowany zwiastun projektu przyprawił mnie o przyjemny dreszczyk emocji na plecach. Czego nie da się powiedzieć o właściwym tworze, pozostawiającym paskudny niesmak...

Obraz

Rynek gier przez ostatnie lata był praktycznie nieustannie zalewany całymi stosami bliźniaczo podobnych do siebie „chodzonych sieczek”, które niejednokrotnie po prostu ginęły w tłumie innych, znacznie ciekawszych propozycji. A to właśnie tego typu gra – ma całkiem ciekawy pomysł i kilka niecodziennych rozwiązań, ale to może nie wystarczyć, żeby ostatecznie wyróżnić się na tle innych. Mam oczywiście na uwadze fakt, że oglądanie opracowanej do połowy produkcji nie daje mi możliwości wystawienia jakiejś jednoznacznej opinii, lecz to zdołało dosyć sceptycznie nastawić mnie do przyszłych pokazów. Obecni w trakcie dema producenci zdradzili, ze w dalszym ciągu rozważają ewentualne rozszerzenia oraz edycje kolekcjonerskie, natomiast pełnoprawny produkt ma mieć premierę gdzieś na wiosnę 2011 roku. Do tego czasu chyba nadrobię zaległości z God of War, żeby zbytnio nie zawracać sobie głowy niebywałą przeciętnością Knights Contract...

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)