W Polsce wydatki na e-administrację wciąż rosną. Wydatki na korpus urzędniczy… też rosną Strona główna Aktualności04.11.2014 11:24 Udostępnij: O autorze Adam Golański @eimi Komputerowy fetyszyzm – wiara w to, że przez wprowadzenie do danego aspektu życia komputera stanie się ono lepsze, nie jest niczym nowym. W Polsce posmakowaliśmy je już w latach osiemdziesiątych, kiedy to do niektórych urzędów trafiały pierwsze klony PC, a hasło „komputeryzacji” kraju było odmieniane przez wszystkie przypadki, jako nieodłączna część nowoczesności, jaką w PRL miał wprowadzić tzw. II etap reformy gospodarczej. Oczywiście realny wpływ tych komputerów na sprawność administracji był nikły, do legendy przeszły historie o tym, jak urzędniczki dodają i mnożą na kalkulatorach, by ostateczny wynik wprowadzić do formularza w komputerze. Ćwierć wieku później sytuacja wcale nie jest inna. Informatyzacja administracji generuje ogromne koszty, towarzyszy jej – wbrew rządowym obietnicom – dalszy wzrost liczby urzędników państwowych. Interesujące dane w tej kwestii przedstawia Dziennik: Gazeta Prawna, który zadał pytanie o koszty 20 największych państwowych systemów informatycznych. Okazało się, że odpowiedź uzyskać wcale nie jest łatwo – Ministerstwo Sprawiedliwości nie potrafiło ustalić, ile kosztowały jego cztery systemy. Po zsumowaniu pozostałych, wynik robi wrażenie: od 2012 roku to co najmniej 1,465 mld złotych. Najdroższym okazał się słynny ePUAP, którego utrzymanie kosztowało dotąd 74 mln złotych. Niemało, jak na system, z którego korzysta raptem 317 tys. podmiotów (posiadaczy tzw. profilu zaufanego) – wychodzi po 233 zł za użytkownika. Równie kosztowne są systemy należące do ZUS-u, tj. PUE (Płatnik) oraz KSI (Kompleksowy System Informatyczny). Co prawda ZUS stara się redukować koszty ich utrzymania, z 326 mln złotych w 2012 roku doszedł do 121 mln zł w tym roku, ale wciąż kwoty każą podejrzewać, że serwery w ZUS-ie stoją w złotych szafach. Ekspert D:GP Krzysztof Król, doradca Kancelarii Prezydenta, tłumaczy jednak, że koszty te są usprawiedliwione, gdyż na bazie ZUS-owych systemów wykonywane są potężne operacje, porównywalne tylko z systemami kilku banków, systemy te odpowiadają też na społeczne zapotrzebowanie. Szczególnie potrzebny ma być nam Płatnik, dzięki któremu możemy mieć wgląd w to, czy pracodawca płaci nasze składki na czas. Z kolei Michał Jaworski, ekspert Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji, zachwala uruchomiony przez Ministerstwo Gospodarki system Centralnej Ewidencji i Informacji o Działalności Gospodarczej, który to dopiero umożliwił ideę „zero okienka” przy zakładaniu działalności gospodarczej (czyli całkowitą eliminację konieczności odwiedzania urzędów). Pominął oczywiście kwestię biurokracji związanej z uzyskaniem niezbędnego do tego certyfikatu kwalifikowanego, ale nie szkodzi, system informatyczny przecież jest. Postępowi informatyzacji towarzyszy (a jakże) wzrost liczby urzędników. Od 2008 roku w administracji centralnej przybyło ich 48 tysięcy – obecnie armia samych urzędów państwowych to 438 tys. Wraz z zatrudnionymi w samorządach – ponad 690 tys. osób. W całym sektorze publicznym w pierwszym kwartale 2014 pracowało już ponad 3 mln osób. Czy można spodziewać się zmian w tej strukturze zatrudnienia? Zapewne tak, niedługo bowiem ruszają kolejne systemy informatyczne, e-Podatki i e-Zdrowie. Ujmująca je nowa unijna perspektywa budżetowa mówi o wydaniu na dalszą informatyzację urzędów ok. 1,2 mld euro. To imponujące wskaźniki, można powiedzieć, że słynny niemiecki socjolog Max Weber byłby z nas dumny. Dowodził on przecież, że biurokracja jest z technicznego punktu widzenia formą administracji o najwyższej efektywności, najbardziej racjonalnym spośród znanych środków kontroli nad ludźmi. Pozostaje tylko pytanie, czy stać nas na tę całą racjonalność – pięciomilionowy Singapur, uznawany za najbardziej przyjazny dla prowadzenia biznesu kraj na świecie (a zarazem jeden z najbardziej zbiurokratyzowanych krajów świata) zatrudnia łącznie 139 tys. urzędników, przy PKB na głowę czterokrotnie wyższym niż w Polsce (na poziomie 55 tys. dolarów). Biznes Udostępnij: © dobreprogramy Zgłoś błąd w publikacji Zobacz także ZUS PUE będzie bardziej mobilny, pożegnamy papierowe „zwolnienia lekarskie” 30 wrz 2015 Anna Rymsza Oprogramowanie 21 Kowal zawinił, Cygana powieszą? Realizowany za 66 mln zł dolnośląski portal pod lupą NIK i CBA 23 sty 2015 Adam Golański Biznes 55 Afery z Pocztą Polską ciąg dalszy. Władze miast odmawiają przekazania danych wyborców 24 kwi 2020 Jakub Krawczyński Internet Bezpieczeństwo 321 Microsoft wchodzi do Polskiej Doliny Cyfrowej. Zapowiada inwestycje warte 1 mld dolarów 5 maj 2020 Paweł Hekman Biznes 205
Udostępnij: O autorze Adam Golański @eimi Komputerowy fetyszyzm – wiara w to, że przez wprowadzenie do danego aspektu życia komputera stanie się ono lepsze, nie jest niczym nowym. W Polsce posmakowaliśmy je już w latach osiemdziesiątych, kiedy to do niektórych urzędów trafiały pierwsze klony PC, a hasło „komputeryzacji” kraju było odmieniane przez wszystkie przypadki, jako nieodłączna część nowoczesności, jaką w PRL miał wprowadzić tzw. II etap reformy gospodarczej. Oczywiście realny wpływ tych komputerów na sprawność administracji był nikły, do legendy przeszły historie o tym, jak urzędniczki dodają i mnożą na kalkulatorach, by ostateczny wynik wprowadzić do formularza w komputerze. Ćwierć wieku później sytuacja wcale nie jest inna. Informatyzacja administracji generuje ogromne koszty, towarzyszy jej – wbrew rządowym obietnicom – dalszy wzrost liczby urzędników państwowych. Interesujące dane w tej kwestii przedstawia Dziennik: Gazeta Prawna, który zadał pytanie o koszty 20 największych państwowych systemów informatycznych. Okazało się, że odpowiedź uzyskać wcale nie jest łatwo – Ministerstwo Sprawiedliwości nie potrafiło ustalić, ile kosztowały jego cztery systemy. Po zsumowaniu pozostałych, wynik robi wrażenie: od 2012 roku to co najmniej 1,465 mld złotych. Najdroższym okazał się słynny ePUAP, którego utrzymanie kosztowało dotąd 74 mln złotych. Niemało, jak na system, z którego korzysta raptem 317 tys. podmiotów (posiadaczy tzw. profilu zaufanego) – wychodzi po 233 zł za użytkownika. Równie kosztowne są systemy należące do ZUS-u, tj. PUE (Płatnik) oraz KSI (Kompleksowy System Informatyczny). Co prawda ZUS stara się redukować koszty ich utrzymania, z 326 mln złotych w 2012 roku doszedł do 121 mln zł w tym roku, ale wciąż kwoty każą podejrzewać, że serwery w ZUS-ie stoją w złotych szafach. Ekspert D:GP Krzysztof Król, doradca Kancelarii Prezydenta, tłumaczy jednak, że koszty te są usprawiedliwione, gdyż na bazie ZUS-owych systemów wykonywane są potężne operacje, porównywalne tylko z systemami kilku banków, systemy te odpowiadają też na społeczne zapotrzebowanie. Szczególnie potrzebny ma być nam Płatnik, dzięki któremu możemy mieć wgląd w to, czy pracodawca płaci nasze składki na czas. Z kolei Michał Jaworski, ekspert Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji, zachwala uruchomiony przez Ministerstwo Gospodarki system Centralnej Ewidencji i Informacji o Działalności Gospodarczej, który to dopiero umożliwił ideę „zero okienka” przy zakładaniu działalności gospodarczej (czyli całkowitą eliminację konieczności odwiedzania urzędów). Pominął oczywiście kwestię biurokracji związanej z uzyskaniem niezbędnego do tego certyfikatu kwalifikowanego, ale nie szkodzi, system informatyczny przecież jest. Postępowi informatyzacji towarzyszy (a jakże) wzrost liczby urzędników. Od 2008 roku w administracji centralnej przybyło ich 48 tysięcy – obecnie armia samych urzędów państwowych to 438 tys. Wraz z zatrudnionymi w samorządach – ponad 690 tys. osób. W całym sektorze publicznym w pierwszym kwartale 2014 pracowało już ponad 3 mln osób. Czy można spodziewać się zmian w tej strukturze zatrudnienia? Zapewne tak, niedługo bowiem ruszają kolejne systemy informatyczne, e-Podatki i e-Zdrowie. Ujmująca je nowa unijna perspektywa budżetowa mówi o wydaniu na dalszą informatyzację urzędów ok. 1,2 mld euro. To imponujące wskaźniki, można powiedzieć, że słynny niemiecki socjolog Max Weber byłby z nas dumny. Dowodził on przecież, że biurokracja jest z technicznego punktu widzenia formą administracji o najwyższej efektywności, najbardziej racjonalnym spośród znanych środków kontroli nad ludźmi. Pozostaje tylko pytanie, czy stać nas na tę całą racjonalność – pięciomilionowy Singapur, uznawany za najbardziej przyjazny dla prowadzenia biznesu kraj na świecie (a zarazem jeden z najbardziej zbiurokratyzowanych krajów świata) zatrudnia łącznie 139 tys. urzędników, przy PKB na głowę czterokrotnie wyższym niż w Polsce (na poziomie 55 tys. dolarów). Biznes Udostępnij: © dobreprogramy Zgłoś błąd w publikacji