Specjalista ds. IT — naprawiamy kolor w drukarce HP Color LaserJet 2600n
Ostatnie upalne dni dawały nieźle w czajnik i ciężko było się skupić na codziennych obowiązkach. Pomiędzy stosem papierkowej roboty, a przygotowywaniem materiałów reklamowych - od dłuższego czasu nie zajmowałem się specjalnie naprawą żadnego sprzętu drukującego. Ale jak to mówią co się odwlecze, to nie uciecze. Pewnego dnia zostałem zapytany przez szefa, czy nie przyda mi się w biurze kolorowa drukarka bo ma w domu ale właściwie z niej nie korzysta. Odparłem, że zawsze się może przydać do szybkiego wydruku np. drobnych materiałów typu POS. Niedługo po tym stała już na mym biurku HP Color LaserJet 2600n.
Nie jest to konstrukcja nowa ani specjalnie zaawansowana - po prostu budżetowa drukarka A4 do domu. Eksploatacja przy wykorzystaniu tonerów marki HP raczej droga - średni koszt zestawu 4 kaset to ok. 900 zł, co jest kwotą zbliżoną do ówczesnej ceny samej drukarki. W związku z tym konieczność stosowania zamienników obowiązkowa.
Ten dość ciężki (ponad 18kg) kloc, który zaparkował na biurku powinien w końcu zabrać się do jakiejś roboty. Wziąłem się więc za odpalenie maszynki. Po wpięciu się do sieci i zainstalowaniu sterów, puściłem diagnostykę i wydruk strony testowej. To co wyszło nie napawało optymizmem. Mogłem się domyślić dlaczego dostałem to urządzenie tak bezinteresownie...
W pierwszej kolejności przyda się wymiana wszystkich tonerów, bo widać że powłoka światłoczuła niedomaga. Jedyne rozsądne rozwiązanie to zakup zamienników. Po przeszukaniu dostępnych ofert, nabyłem regenerowane oryginalne kasety w cenie 129zł za komplet 4 szt. Po oczyszczeniu wnętrza z resztek proszku i wymianie kaset, nastąpiła długa kalibracja drukarki.
Wydruk testowy wygląda już lepiej, nie ma kolorowych smug czy zabrudzeń. Jednak do ideału mu jeszcze brakuje. W zasadzie brak jest zafarbu magenta oraz żółtego. Dość częsty problem w tej serii drukarek to zabrudzenia zespołu naświetlania, czyli potocznie zespołu lasera. Aby się do niego dostać, trzeba się troszkę nagimnastykować, bo skurczybyk jest zaszyty dość głęboko w trzewiach. Pierwszym etapem jest zdjęcie pokryw bocznych oraz tylnej, która została przymocowana sporą ilością śrubek.
Aby się dostać do naszego lasera, trzeba usunąć metalową konstrukcję do której przykręcone są dwie płytki. W pierwszej kolejności należy zdemontować plastikowe "rynienki" prowadzące wiązki fioletowych przewodów w górnej i bocznej prawej części drukarki. Najpierw trzeba wypiąć przewody - najlepiej opisać je numerami i po wyjęciu ich z korytek, w pierwszej kolejności zdjąć prawe korytko (jest zatrzask). Po usunięciu tego elementu można przesunąć górne korytko w lewą stronę i wyjąć z zaczepów.
Po wypięciu wszystkich wtyczek i taśm przeszkadzających w zdemontowaniu całej płyty, odkręcamy kilkanaście śrub widocznych na tej płycie oraz dwie z lewej strony z boku. Po tym zabiegu odsłoni nam się czarna skrzyneczka, która kryje w sobie laser z układem soczewek i luster.
Mała rada przy odkręcaniu lasera - oprócz tych dwóch widocznych na górze śrub jest jeszcze jedna, która znajduje się od spodu drukarki, aha i nie zapomnijmy o odpięciu dwóch bocznych taśm :‑)
Po wyjęciu z brzucha naszej czarnej skrzynki możemy ją otworzyć i przeprowadzić operację czyszczenia. Pod pokrywką znajdują się soczewki, lustra stałe oraz obrotowe. Na dłuższym boku zostały schowane cztery lasery. Czyszczenie trzeba przeprowadzać bardzo delikatnie, aby nie porysować żadnego z tych elementów optyki. Delikatnie zetrzeć kurz - najlepiej miękką ściereczką z mikrofibry lub miękkiej bawełny. Warto również oczyścić cztery niewielkie soczewki przy laserach. Tutaj można samemu przekonać się jak fatalnie ten moduł został pomyślany. Posiada on bowiem wiele otworów od spodu, przez które dostaje się pył i kurz, który osiada na optyce. Dodatkowo sprzyja temu wentylator umieszczony miedzy tonerami a modułem lasera, który to moduł w żadnym stopniu nie grzeszy jakąkolwiek szczelnością. Da mnie jest to logiczne, że taki komponent powinien być hermetycznie zamknięty, ale widocznie nie dla konstruktora...
Po wykonaniu niezbędnych czynności, pakujemy to szambo z powrotem do obudowy i przykręcamy wszystkie śrubki nie zapominając o podpięciu taśm i wtyczek. Teraz nastała wyczekiwana chwila i ... i nic, bo trzeba zaczekać aż drukarka przeprowadzi automatyczną kalibrację, która trwa około kilkunastu minut. Ale po tym stękaniu drukarka wyprodukowała śliczną karteczkę strony demonstracyjnej. Voila!