Feedly dba o odchodzących z Google Readera

Feedly dba o odchodzących z Google Readera

28.03.2013 16:11, aktualizacja: 28.03.2013 17:36

Feedly jest prawdopodobnie najpopularniejszą obecnie alternatywą dla Google Readera, który to mimo protestów internautów ma iść na śmietnik. Odchodzący od Readera mają nie lada wymagania, co wydać choćby w komentarzach dotyczących czytnika budowanego przez Digg — najlepiej, aby dostali dokładnie to samo, co mieli w Readerze. Im mniej nowości, tym lepiej.

Feedly idzie w dobrym kierunku, aby użytkownicy Readera poczuli się tam jak w domu, a jednocześnie przyzwyczaili się do takich dobroci, jak estetyczna prezentacja artykułów czy proponowanie podobnych kanałów. W najnowszej aktualizacji (Firefox, Chrome, Safari, iOS, Android) wprowadzone zostały drobne, ale znaczące zmiany, mające to zapewnić. Jest to na przykład mniej krzykliwe menu pozwalające wybrać strumienie lub przejść do ustawień, czytelniejsze odróżnienie pozycji przeczytanych od nieprzeczytanych, skróty klawiszowe odpowiadające przejściu do poprzedniego i następnego artykułu (p/n) czy gęstsze upakowanie artykułów na jednej stronie. Ponadto poprawione zostały rekomendacje i integracja z LinkedIn, a zapisywanie na później (odpowiednik „gwiazdki” w Readerze) i zmiana widoków mają działać szybciej niż poprzednio. Szczegóły można znaleźć na blogu Feedly.

Obraz

Feedly ma o co walczyć. Petycję o utrzymanie Readera przy życiu podpisało 150 tysięcy osób, użytkowników usługi było o wiele więcej. Nick Baum, który pracował jako Product Manager Readera w latach 2006-2007 powiedział, że za „jego czasów” usługa miała kilka milionów aktywnych użytkowników.

Dni Readera są już policzone i nie ma co się łudzić, że Google w ostatniej chwili zmieni zdanie. Początkowo Google tłumaczył się małą popularnością Readera, ale nikt się na to nie złapał. Informatorzy AllThingsD twierdzą, że Reader w jakiś sposób naruszał prywatność użytkowników (możliwe, że pozwalał dostać się do listy zapisanych kanałów RSS w sposób, który nie spodobałby się regulatorom). Google sporo się nauczył w ciągu ostatnich lat (incydent z ciasteczkami w Safari i naruszenia prywatności Street View to tylko niektóre z drogich lekcji) i dmucha na zimne. Tylko czemu nie zdecyduje się na poprawienie ewentualnych niedociągnięć, a zamiast tego wyłączy usługę?

W chwili ogłoszenia zamknięcia Readera nie miał on ani jednego inżyniera, który pracowałby nad nim w pełnym wymiarze godzin (warto spojrzeć na tą listę). Nie było nawet wyznaczonego zarządcy tego projektu, nie wspominając już o prawniku lub ekspercie od polityk, które oprogramowanie może naruszyć — ci są w firmie Google na wagę złota. Ponieważ Reader jest bardzo głęboko zakorzeniony w Google Apps, nie ma szans na to, że Google go komuś sprzeda. Jeśli więc firma nie chce przesuwać swoich zasobów ludzkich i nie chce narażać się na kolejne konflikty z komisjami i regulatorami po obu stronach Oceanu, pozostaje jej uśmiercić produkt.

Wydaje mi się, że w oczach Google'a produkty konsumenckie nie zarabiają i o ile coś nie przyciągnie 100 milionów użytkowników, nie jest warte wysiłku — podsumował Baum. Potem dodał, że być może w Dolinie Krzemowej pojawi się startup, który wszystko zrobi jak trzeba, i być może wtedy Google go kupi. Tylko czy ktoś pamiętający zamknięcie Readera będzie znów chciał związać się z czytnikiem Google'a?

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (22)