Czarne Lustro: Bandersnatch. Obejrzałem najnowszy interaktywny film Netfliksa

Czarne Lustro: Bandersnatch. Obejrzałem najnowszy interaktywny film Netfliksa

Źródło: Materiały prasowe Netflix
Źródło: Materiały prasowe Netflix
Piotr Urbaniak
31.12.2018 16:54, aktualizacja: 31.12.2018 17:08

Od 28 grudnia na platformie Netflix obejrzeć można film Czarne Lustro: Bandersnatch. Dlaczego w ogóle dobreprogramy piszą o kinematografii, zapytacie? Ano dlatego, że mowa tu o produkcji interaktywnej, czyli takiej, w której to widz odpowiada za rozwój fabuły, podejmując w trakcie seansu rozmaite decyzje. Coś a’la gry studia Quantic Dream, tyle że stworzone w oparciu o frazy montażowe, a nie generowaną komputerowo grafikę. Przyznajcie, już na wstępie brzmi to co najmniej intrygująco.

Czarne Lustro: Bandersnatch, jak sam tytuł wskazuje, osadzone jest w uniwersum Black Mirror. Niemniej, jako że ten serial jest w istocie rzeczy antologią, pomijając subtelnie ulokowane nawiązania do poprzednich odcinków, produkcja opowiada zupełnie nową historię. Jedynie ogólna koncepcja, jaką jest zmuszanie do refleksji nad wpływem rozwoju techniki na życie człowieka, pozostaje bez zmian, choć – co ciekawe – tym razem reżyser David Slade postanowił zabrać nas w przeszłość, a konkretniej w lata 80. XX wieku. Wprowadza to problematykę na bardziej przyziemne tory, aczkolwiek zwiększone nasycenie wątków paranormalnych nie pozwala zgubić ducha Black Mirror.

Źródło: Materiały prasowe Netflix
Źródło: Materiały prasowe Netflix

Ale do rzeczy. Jest rok 1984, a młody programista imieniem Stefan rozpoczyna właśnie prace nad grą komputerową pt. Bandersnatch, będącą adaptacją paragrafówki o tym samym tytule. Tak oto, zmagając się jeszcze z zespołem stresu pourazowego po śmierci matki, bohater szybko wpędza się w paranoję, której ogniwem zapalnym okazuje się chęć zbudowania kodu oddającego graczom pełną dowolność. Przy czym szybko wychodzi na jaw, że owa dowolność jest bardziej złudzeniem, niż polem do działania, czego namacalne świadectwo widz otrzymuje w postaci mechaniki wyborów.

Chcąc uniknąć spoilerów, nie zdradzę wam przebiegu fabuły. Niemniej z czystym sumieniem mogę skupić się na samej koncepcji. Tym, co odróżnia Czarne Lustro: Bandersnatch od gier w konwencji interaktywnego filmu, pomijając oczywiście charakter realizacji, jest sposób prowadzenia narracji. Gry takie jak Heavy Rain czy Detroit: Become Human czynią z gracza coś na kształt boga, który patrząc z perspektywy trzeciej osoby, wedle uznania pociąga za sznurki. W produkcji Netfliksa tymczasem widz nie zawsze ma decydujące zdanie – jest elementem świata przedstawionego, nie boską ręką.

Źródło: Materiały prasowe Netflix
Źródło: Materiały prasowe Netflix

Dlatego bywają momenty, w których zostajemy zmuszeni do backtrackingu. Z tym że nie chodzi tu o znany z gier ekran Game Over, lecz zabieg mający logiczne podwaliny i uzasadnienie w kreacji świata przedstawionego. Przez to Czarne Lustro: Bandersnatch jest dziełem, które samo w sobie potrafi uzasadnić istnienie systemu wyborów. To zaś wynosi immersję na pułap niespotykany dotąd w grach wideo, a już tym bardziej w filmach. Niemniej z tego samego względu taka forma rozrywki nie każdemu przypadnie do gustu, bo ani to gra, ani film w pierwotnym znaczeniu tych słów.

Samej realizacji, patrząc z technicznego punktu widzenia, ciężko coś zarzucić, ot typowe Black Mirror ze swą sinusoidalną pod względem jakości obsadą i pojedynczymi momentami, które zapadają w pamięć na tyle, by zbudować niemalże całe widowisko. Fionn Whitehead w roli głównego bohatera wypada co najmniej przekonująco, podobnie jak Will Poulter jako doświadczony programista Colin Ritman. Poziom niżej plasują się trochę zbyt jowialne postaci dr Haynes w wydaniu Alice Lowe i Mohana Tuckera, szefa studia gier – Asim Chaundhry. Mimo wszystko, Czarne Lustro: Bandersnatch już jako klasyczny film mogłoby być produkcją dobrą, a z wątkiem interaktywnym w zestawie jest tylko lepiej. Znacznie, znacznie lepiej.

Osobną kwestię stanowi, że bez tej konkretnej otoczki fabularnej interaktywny film, jako gatunek, prawdopodobnie nie miałby sensu. A na pewno nie w formie, która zewsząd uderza ograniczeniami. Netflix ponoć przygotował pięć godzin materiału. Moje dwa seanse trwały od 80 do 90 minut. Od znajomych wiem zaś, że ewidentnie nie widziałem wszystkiego, co Czarne Lustro: Bandersnatch ma do zaoferowania. Dalej jest to jednak relatywnie niewiele w odniesieniu do zasobów, jakie oferują wspomniane kilkukrotnie gry od Quantic Dream. Tak czy inaczej, gorąco zachęcam do obejrzenia. Koniec końców jest to coś, czego nie widujemy w kinematografii na co dzień.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (66)