Wjechał do USA dzięki paszportowi na iPadzie
Na początku zaznaczę, że moim zdaniem w ogóle byśmy o historii tego Kanadyjczyka nie usłyszeli, gdyby nie miał ze sobą tego konkretnego urządzenia. Wciąż odnoszę wrażenie, że w tego typu historiach główną rolę odgrywa iPad, a nie ludzie, którzy go do czegoś wykorzystują. Mimo wszystko, wydarzenie wydało mi się ciekawe pod wieloma względami.
04.01.2012 | aktual.: 04.01.2012 14:17
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Roztrzepany Kanadyjczyk, Martin Reisch z Montrealu, wybierał się do Vermont przed Świętami Bożego Narodzenia. Na granicy Kanady ze Stanami Zjednoczonymi zorientował się, że zapomniał zabrać paszport. Zwykle w takiej sytuacji nie pozostaje nic innego, jak zawrócić i jechać szukać do domu, ale pan Reisch przypomniał sobie… że przecież ma skan swojego paszportu na iPadzie.
W normalnych warunkach Kanadyjczyk zostałby wysłany do Montrealu po paszport, gdyż przekroczenie granicy jest możliwe jedynie na podstawie paszportu lub rozszerzonego prawa jazdy. Amerykańska straż graniczna okazała się wyjątkowo wyrozumiała w tym przypadku. Reisch wytłumaczył, że jedzie do Vermont dostarczyć prezenty świąteczne i na podstawie skanu paszportu, sporej ilości tłumaczeń oraz prawa jazdy, którego na szczęście nie zapomniał, został wpuszczony do sąsiedniego kraju. Tego samego dnia udało mu się również wrócić do Montrealu na podstawie tego samego zestawu dokumentów.
Naprawdę nie wydaje mi się, żeby prasa napisała o przypadku Kanadyjczyka, gdyby posiadał inny tablet, lub gdyby zaprezentował strażnikom skan paszportu na telefonie. Magia otaczająca iPada powoduje, że wydarzenia z jego udziałem od razu dostają +1 do wagi światowej, a urządzenia ze stacją dokującą dla iPada lub iPhone'a +1 do prestiżu i +3 do ceny. W końcu iPad to synonim tabletu.
Pomijając kwestię iPada, dobrze by było, aby w końcu władze, urzędy i wszelkiego typu systemy oswoiły się z możliwością wprowadzenia innych, niż papierowe czy plastikowe dokumentów. Wiąże się to z wieloma trudnościami technicznymi, certyfikatami, metodami potwierdzania tożsamości rodem z futurystycznego kina akcji… ale w końcu będziemy musieli się do tego przekonać i jakoś tę kwestię rozwiązać globalnie. Podróżujemy coraz więcej i w końcu trzeba będzie się przestawić na coś praktyczniejszego, niż książeczki i plastik. Na początek wypadałoby mieć chociaż dokumenty zrozumiałe dla urzędników w różnych krajach Unii Europejskiej. Dobrze by było również w przyszłości wprowadzić coś bardziej rozbudowanego, niż legitymacja studencka z biletem miesięcznym. Gdyby tylko inwestycje tego typu nie były tak koszmarnie drogie…