Byli pracownicy TikToka twierdzą, że twórca aplikacji, chińskie przedsiębiorstwo ByteDance, wywierało wpływ na decyzje podejmowane w kalifornijskim oddziale firmy. Tymczasem eksperci ds. cyberbezpieczeństwa zwracają uwagę na zagrożenia, wynikające z gromadzenia przez TikToka danych użytkowników.
Byli pracownicy oddziału w Los Angeles, którzy zastrzegli sobie prawo do zachowania anonimowości, zdradzili w rozmowie z amerykańską stacją telewizyjną CNBC, iż "granice między TikTokiem i ByteDance były tak rozmyte, że prawie nie istniały". Jedna z byłych rekruterek firmy wspomina, że miała pracować od 10 do 19, ale często zostawała dłużej, ponieważ kierownictwo firmy z Pekinu było mocno zaangażowane w decyzje podejmowanie w Kalifornii i oczekiwało, że pracownicy będą dostępni o każdej porze dnia.
Rozmówcy stacji wyrazili zaniepokojenie faktem, że ByteDance ma dostęp do danych amerykańskich użytkowników aplikacji. Jak zwraca uwagę CNBC, jest to możliwe dzięki polityce prywatności TikToka, w której czytamy: "Możemy udostępniać wszystkie gromadzone przez nas informacje podmiotowi nadrzędnemu, spółce zależnej lub innym podmiotom stowarzyszonym naszej grupy korporacyjnej".
TikTok zbagatelizował jednak ten zapis. Rzeczniczka firmy przekazała, że firma "stosuje rygorystyczne kontrole dostępu i ścisły proces zatwierdzania", który jest nadzorowany przez kierownictwo w USA. W tym celu wykorzystuje się takie technologie, jak szyfrowanie i monitorowanie bezpieczeństwa, które mają zapewnić ochronę poufnych danych użytkowników.
Eksperci ds. cyberbezpieczeństwa twierdzą, że bliskie związki TikToka z ByteDance mogą budzić poważne obawy. W rozmowie z CNBC wskazali, że chiński rząd mógłby na przykład wykorzystać aplikację do szerzenia dezinformacji lub cenzurowania treści, które docierają do amerykańskich odbiorców. W sierpniu ub.r. TikTok zaprzeczył jednak, aby udostępniał dane użytkowników chińskim władzom i blokował treści na ich żądanie.
