Google oskarżane o manipulację wynikami wyszukiwania. Ekspracownik przedstawia dowody

Google oskarżane o manipulację wynikami wyszukiwania. Ekspracownik przedstawia dowody

Google oskarżane o manipulację wynikami wyszukiwania. Ekspracownik przedstawia dowody
Piotr Urbaniak
20.08.2019 06:24

Były pracownik Google'a, Zachary Vorhies, opublikował ponad tysiąc stron dokumentów, które są ponoć wewnętrznymi materiałami jego byłego pracodawcy. Według ujawnionych materiałów, Google stosuje bardzo agresywne filtrowanie treści, skierowane przeciwko osobom o poglądach niezgodnych z linią polityczną przedsiębiorstwa. A mówiąc wprost, przeciwko konserwatystom.

Vorhies udostępnił dokumenty Project Veritas, prawicowej organizacji dziennikarstwa śledczego, a także Wydziałowi Antymonopolistycznemu Departamentu Sprawiedliwości USA, który aktualnie bada firmę Google pod kątem zachowań antykonkurencyjnych.

– Powodem, dla którego zebrałem te dokumenty, było to, że widziałem coś mrocznego i nikczemnego w firmie [Google] – tłumaczy Vorhies w wywiadzie wideo dla Project Veritas. – Zdałem sobie sprawę, że zamierzamy nie tylko sfałszować wybory, ale także wykorzystać je, by zasadniczo obalić Stany Zjednoczone – dodał.

Paczka waży ponad 300 MB i obejmuje niezwykle szeroki zakres tematów, w tym cenzurę, definicję fake newsów, uczciwość algorytmów uczenia maszynowego, politykę, praktyki zatrudniania, szkolenie menedżerów i badania psychologiczne.

Co zawierają dokumenty?

Na pierwszy rzut oka nie ma tam nic szczególnego. Zwykła korporacyjna papierologia – chciałoby się rzec. Są na przykład zrzuty ekranu korespondencji mailowej między pracownikami, z roku 2017. Zespół dyskutuje o uczciwości algorytmów uczenia maszynowego, podkreślając potrzebę przeprowadzenia wzmożonych testów w celu uniknięcia uprzedzeń i stereotypów. Jest też m.in. rozmowa o tym, czy należy filtrować treści LGBTQ w trybie ograniczonego dostępu YouTube'a.

Ponadto, dowiadujemy się pewnej ciekawostki o Afroamerykanach, a właściwie stosowanym przez nich slangu. API Perspective z niejasnego powodu ocenia tego rodzaju mowę jako toksyczną. Zespół gorączkowo debatuje nad rozwiązaniem, ale konkrety nie padają.

Definicja fake newsa według Google'a, a właściwie jej brak, fot. Project Veritas
Definicja fake newsa według Google'a, a właściwie jej brak, fot. Project Veritas

Jednak, zagłębiając się bardziej, nie wszystkie zapisy można przemilczeć. Zarówno Google, jak i YouTube prowadzą rzekomo czarne listy zawierające adresy witryn i wybrane frazy wyszukiwania. Tylko, o ile można zrozumieć blokowanie stron nielegalnie dystrybuujących leki lub amunicję i haseł z tym związanych, o tyle obecność prawicowych dzienników jak The Daily Caller wygląda na zagrywkę podyktowaną wyłącznie poglądami politycznymi.

Zresztą, tak samo jak dyspozycja ograniczenia wyników wyszukiwania dla strony InfoWars, zawierającej teorie spiskowe, czy sugestia odcięcia AdSense innej prawicowej witrynie, Breitbart, z 2016 roku. Co ciekawe, dziennikarze Breitbart o nagonce ze strony Google'a pisali już w 2018 roku, gdy rzeczywiście utracili przychody z reklam, ale wtedy internet traktował ich z dystansem.

Kwestia autentyczności dokumentów

Niezależnie od interpretacji całej tej sytuacji, rodzi się oczywiście pytanie o autentyczność dokumentów. To nie pierwszy raz, kiedy Vorhies współpracuje z Project Veritas. Dane z Google'a wynosi od czerwca. W sierpniu firma z Mountain View zlokalizowała źródło wycieku i zwolniła nieposłusznego pracownika, zachęcając go jeszcze do, jak sam twierdzi, kontroli stanu zdrowia. Dlatego, nie mając już nic do stracenia, mężczyzna postanowił się ujawnić, występując publicznie dla Project Veritas.

Samo Project Veritas również ciężko mianować sprawiedliwym wśród mediów świata. Zdarzyło się im pomawiać dziennikarzy głównego nurtu, czego dowiódł Washington Post.

Tyle że akurat dokumenty Vorhiesa wydają się bez zastrzeżeń. Nie są ani jednoznacznie krytyczne, ani pochwalne. Tożsamość pojawiających się w nich osób łatwo potwierdzić w serwisie LinkedIn. To, że firma technologiczna w dzisiejszych czasach intensywnie debatuje nad sztuczną inteligencją również nikogo szokować nie powinno.

Pozostaje jedynie kwestia działania na szkodę wybranych wydawców w wynikach wyszukiwania. Jest to forma działania o charakterze politycznym. Pytanie: Czy prywatna firma nie ma prawa decydować o tym, co eksponuje na swej "ścianie"? Sami oceńcie.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (78)