Steve'a Jobsa można kochać albo nienawidzić, ale trudno nie uznać jego wpływu na obecny kształt urządzeń, którymi posługujemy się na co dzień. Doceniając ten wkład w rozwój otaczającego nas świata, w ciągu niecałych trzech miesięcy po jego śmierci w Budapeszcie stanął upamiętniający pomnik z groteskowo zakrzywionymi palcami dłoni. Nie będzie Węgier pluł nam w twarz — pomyśleli zapewne Amerykanie, którzy postanowili stworzyć własną rzeźbę w iście hollywoodzkim stylu. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, będzie można ją porównać do… Statuy Wolności.
Pomysłodawcy projektu ostrożnie studzą zapał — podstawowym celem zbiórki pieniędzy jest pomnik naturalnej wielkości. Po konsultacjach z rzeźbiarzami i firmami przewozowymi koszt wykonania go oszacowano na 50 tys. dolarów (wliczono w to cenę za przewiezienie pomnika do wybranego przez fundatorów miejsca w okolicach Zatoki San Francisco). Jeśli jednak uda im się zebrać większą sumę, rozmiar rzeźby ma rosnąć wprost proporcjonalnie do budżetu. Mimo że Steve Jobs do niskich osób nie należał — szef Apple liczył sobie 188 cm — z prostych obliczeń wynika, że koszt wyprodukowania i przewiezienia rzeźby wynosi ok. 26 596 dolarów za metr. Wspomniana już Statua Wolności wraz z cokołem ma 93 metry wysokości, co oznacza, że do stworzenia porównywalnego pomnika autorzy potrzebują mniej więcej 2,473 mln dolarów. Niby dużo, ale z drugiej strony chyląca się ku upadkowi zbiórka na smartfona Ubuntu Edge zgromadziła w ciągu doby ponad 3 mln dolarów, które z nawiązką wystarczyłyby do sfinansowania ambitnego projektu.
Autorzy zbiórki nie ukrywają, że liczą na pozytywne emocje związane z filmem Jobs, który trafił dziś do kin w Stanach Zjednoczonych (w Polsce premierę zaplanowano na 30 sierpnia). Do wyznaczonej na 14 października granicy pozostało sporo czasu, ale może nie obyć się bez nerwówki — póki co na koncie znalazło się… 75 dolarów.