DRM w autach: w przyszłości nie pojedziesz bez zgody producenta?

DRM w autach: w przyszłości nie pojedziesz bez zgody producenta?

15.11.2013 11:45, aktualizacja: 17.11.2013 15:42

Samochody kojarzyć się powinny ludziom z wolnością – swobodąpodróżowania bez nadzoru i bez przejmowania się rozkładami jazdy.Niestety ten mit motoryzacyjny rodem z amerykańskich filmów corazmniej ma wspólnego z rzeczywistością: podróżując autem napotykamycoraz więcej systemów kontroli, coraz częściej też słychać opomysłach takich jak obowiązek instalowania „czarnychskrzynek”, gromadzących dane o przebiegu podróży na potrzebyupoważnionych do kontroli służb. Już w 2011 roku Cory Doctorow, wswoim wystąpieniuna Chaos Communication Congres pt. The coming war on generalcomputation powiedział: jużnie mamy samochodów, mamy komputery w których jeździmy.Wtedy to była to oczywiście hiperbola, ale dziś, gdy coraz więcejmedialnego hałasu wokół elektrycznych, skomputeryzowanych aut,zaczyna być jasne, że proroctwo Doctorowa się spełnia.Marka Tesla jest dobrze znanawśród wszelkiej maści geeków i nerdów – nie ma miesiąca, by oelektrycznych autach tej firmy nie pisano w serwisach social news czyna łamach witryn branży IT. Od czasu medialnej wojny między Teslą aNew York Timesem o rzekomo nierzetelną recenzję Modelu S wiemy już,że zarówno Tesla, jak i wielu innych producentów elektrycznych autgromadzi praktycznie wszystkie dane na temat zachowania swoich aut –szybkości, przyspieszeń, ładowania akumulatora, tempa rozładowaniaitd., a właściciel pojazdu nie ma praktycznie żadnego wpływu na to,jakie dane udostępnia.[img=zoe]Gromadzenie danych bez względu nawolę właściciela to jednak małe piwo. Co powiecie na kompletny systemDRM w samochodzie? Zapowiedzią czekającej nas motoryzacyjnejprzyszłości są doniesieniaDer Spiegla o nowym pomyśle znanego francuskiego producenta Renault,dotyczące wykorzystania akumulatora w elektrycznym aucie Zoe.To niewielkie miejskie auto,pokazane po raz pierwszy w 2012 roku podczas Geneva Motor Show, jestobecnie najlepiej sprzedającym się elektrycznym samochodem w Europie– do maja tego roku sprzedanych miało być około 3500 sztuk.Pojazd z silnikiem 88 KM zasilany jest litowo-jonowym akumulatorem 22kWh, pozwalającym na przejechanie w standardowym testowym cyklu NEDCponad 200 kilometrów. A co po tym, jak akumulator się rozładuje?Oczywiście podjeżdżamy wówczas na stację i akumulator ładujemy…o ile opłaciliśmy Renaultowi ratę za jego wypożyczenie.Kupując Zoe nie kupujemy gobowiem z baterią akumulatorową. Baterię taką możemy jedyniewypożyczyć od Renault, podpisując umowę, w której, jak twierdziinternauta Franko30 z forum użytkowników aut elektrycznych, znajdujesię klauzula pozwalająca producentowi zdalnie zablokować procesładowania, np. jeśli właściciel nie zapłacił na czas raty zadzierżawę. Parker Higgins z Electronics Frontier Foundation, pisząc otej sprawie na bloguorganizacji, wyjaśnia, że Renault zastosował w tym celu w bateriiZoe system cyfrowego zarządzania prawami autorskimi (DRM).„Zabezpieczone” w ten sposób baterie nie tylko możnazablokować, ale też zdalnie unieważnić, jeśli Renault uzna, że ichczas życia dobiegł końca. Ma to być część szerszej strategii,wiążącej się z gromadzeniem danych o prowadzeniu auta ibezprzewodowym przesyłaniu ich do producenta.Zapewne trochę pracy nadzabezpieczeniami dzierżawionego akumulatora pozwoliłoby je obejść –producenci aut nie są znani ze stosowania szczególnie wyrafinowanychsystemów kryptograficznych – problem jednak w tym, że w wielukrajach wszelkie działania, które miałyby na celu obejściesoftware'owych zabezpieczeń produktu, wprowadzonych do niego abyuniemożliwić użytkownikom korzystanie ze swojej własności niezgodniez zamierzeniami producenta, są nielegalne. O ile jeszcze użytkownik,który złamie zabezpieczenia swojego telefonu, by zmienić jegooprogramowanie, raczej nie będzie się rzucał w oczy, to można sobiewyobrazić, że w przyszłości posiadacz auta ze złamanym DRM-em, wrazie kontroli drogowej może mieć sporo w takich krajach kłopotów.W ten sposób rzeczywiściezbliżamy się do nowego, wspaniałego świata, w którym nasze auta niesą już nasze, i nie możemy z nich już skorzystać, jeśli np.straciliśmy pracę i nie stać nas na opłacenie miesięcznej raty zadzierżawę. A jeśli producent auta zbankrutuje, to w najlepszym raziezostaje nam sprzedać je na części. W tym nowym wspaniałym świecie,jak zauważa Franko30, władze też zyskują nowy sposób kontroliludności, mogąc uniemożliwić dojazd demonstrantom miejscamiędzynarodowych szczytów.Zaczyna więc być jasne, o cochodzi z Autem Google i sugestiami przewodniczącego Erika Schmidta,przekonanego, że prowadzenie aut powinno zostać przejęte przezkomputery, a my, zamiast trzymać ręce na kierownicy, powinniśmy wczasie podróży surfować po Sieci (oczywiście na tablecie zAndroidem).

Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (70)