Blog (3)
Komentarze (3k)
Recenzje (0)
@hiropterKosmetyczne oszustwo

Kosmetyczne oszustwo

12.08.2011 01:08

Pewnie większość z was zapyta co mogło skłonić mnie do napisania poniższego artykułu, o dość zaskakującym tytule, bo czymże jest tytułowe: "Kosmetyczne oszustwo"?. Ciężko odpowiedzieć na to pytanie w tej chwili, dlatego też zapraszam do przeczytania poniższego tekstu i spróbowania odpowiedzenia sobie samemu.

Dobrych kilka lat pracuje na rynku informatycznym i w sumie świadczyłem już praktycznie każdy typ usług informatycznych - od naprawy komputerów, po projektowanie całej infrastruktury sieciowej, a skończywszy na pisaniu aplikacji webowych. Na brak wolnego czasu narzekać mogę głośno i donośnie, ale mimo to zawsze staram się chwytać nowe zajęcia, które mogą w jakiś sposób poszerzyć mój zakres wiedzy informatycznej - choć by pobieżnie, a także podwyższyć o kilka numerków stan konta. Na co dzień, jednak, specjalizuje się w aplikacjach webowych.

I tak też tym razem miało być... a w sumie miało być tak kilka miesięcy temu, kiedy przeczytałem ofertę pewnej firmy kosmetycznej, która aktualnie poszukiwała nowego informatyka. Czymże miał zajmować się ów informatyk - bo jak większość wie Informatyk, to dość ogólnikowe stwierdzenia? Przede wszystkim miał zarządzać stroną – stworzyć jej nową wersję, gdyż poprzednia się delikatnie mówiąc "rozsypywała". Na jego głowie miały się także znaleźć wszelkiego rodzaju prace graficzne, czyli w skrócie przygotowywanie grafiki reklamowej, a także dyplomów i certyfikatów - bo okazało się, iż ów firma prowadzi szkolenia z różnych zagadnień kosmetyki, a raczej Kosmetologii (tak zostałem później oświecony).

Przebieg samej rozmowy kwalifikacyjnej był dziwny i spotkałem się z taką formą pierwszy raz... Zapraszano nas po 10 osób do jednej sali, po czy każdy mówił coś o sobie, odpowiadał na jakieś pytania, a na końcu wypełniał formularz. I tak co pół godziny, bo okazało się, iż na ogłoszenie odpowiedziało około 400 osób. Po pierwszym etapie zostały wybrane 3 osoby w tym ja. Drugi etap, był już klasyczną rozmową kwalifikacyjną, czyli bez przynudzania, szybko i sprawnie... Może z małym oczekiwaniem, gdyż osoba prowadząca rozmowy kwalifikacyjne lubiła "naginać czas" i zakładana godzina na kandydata potrafiła przeciągnąć się do trzech. Jako, że byłem ostatni i teoretycznie miałem zacząć swoje pięć minut o godzinie 11:00. Przyszedłem z nastawieniem iż wszystko pójdzie szybko i sprawnie. Niestety, jak zwykle to w życiu bywa mój plan szybko został zweryfikowany i na swoją kolej musiałem czekać do godziny 14:00. Nerw... ale pomyślałem, że na miód miś też czeka...

Na rozstrzygnięcie trzeba było czekać aż 3 tygodnie. Jak dla mnie długo szczególnie gdy pracownicy firmy zapewniali, iż bez obsługi informatycznej długo nie pociągną. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, mogę się tylko domyśleć, iż przed telefonem do mnie był jeszcze telefon do innej osoby, która jednak zrezygnowała… Dlaczego? Może z tego samego powodu co ja.

Moja przygoda zaczęła się od ustalenia wynagrodzenia – praca nie miał być na pełny etat, a nawet nie na 1/4, więc ustalono pewną magiczną kwotę, która wydawała się w pierwszym momencie dobrą zapłatą za wykonywane zlecenia. Niestety nie doszło do faktycznego podpisania umowy, gdyż podczas końcowej fazy pertraktacji zmieniła się lista oczekiwań przyszłego pracodawcy, np. używanie w projektach "na wczoraj" frameworka Kohana, którego przyznam się szczerze nie używałem. Śmiać mi się też chce - po dziś dzień, jak przypomnę sobie słowa konsultant tejże firmy, który stwierdził: "(...)iż nauka frameworka nie powinna zająć dłużej niż około 1 miesiąca(...)". Kto to kiedykolwiek próbował nauki frameworka wie, iż jego nauka zajmuje praktycznie tyle samo czasu co napisanie go „od zera”. I tak po około półtora miesięcznej "przeprawie" pożegnałem się z niedoszłym pracodawcą.

Do czasu, aż pewnego popołudnia na wyświetlaczu mojego telefonu pokazał się dość znajomy numer. Po odebraniu okazało się, iż to właścicielka firmy. Pisząc w dużym skrócie chciała się szybko spotkać, by przedstawić mi propozycję współpracy w raz z zakresem obowiązków. Oczywiście zgodziłem się i po pierwszym spotkaniu zaczęła się faktyczna "współpraca" – formalności miały być regulowane umowa o dzieło sporządzaną pod koniec miesiąca... Dlaczego piszę współpraca w cudzysłowie? Bo owa współpraca bardziej okazała się 24 godzinną harówką i ciągłymi zmianami w projektach graficznych. Doszło nawet do sytuacji w której ten sam tekst był poprawiany przez ten samą osobę, tak, że brzmiał jak jedna z wcześniejszych wersji (+/- jakiś przecinek, spacja lub kropka). Wspomnąć wypad, iż za każdym razem przygotowywałem komplet (czy to dyplomów, czy certyfikatów, czy innych materiałów graficznych) dla danej grupy osób biorących udział w szkoleniu. Dodatkowo, eksportowałem wszystko do kilku wersji plików (JPG, PNG, PDF). Niestety taki tryb pracy nie był adekwatny do ustalonego wynagrodzenia - kwota, którą wynegocjowałem była na starcie mniejsza o połowę niż przy pierwszych rozmowach (oczywiście, zakres prac tez miał być mniejszy).

W końcu zmęczony ciągłymi mailami, telefonami i ciągły oskarżaniu o nie wywiązywanie się z przyjętych prac postanowiłem zakończyć współpracę z ową firmą, a raczej jej właścicielką. I tu pojawił się problem z wynagrodzeniem (płatnym w formie ryczałtu miesięcznego) za moją pracę - z której notabene do końca się wywiązałem. Otóż właścicielka nie chciała zapłacić, a na dodatek zaczęła szantażować mnie, iż pieniądze wypłaci jak dokończę zlecenia, które wymyśliła już po oficjalnym zakomunikowaniu jej, że ma sobie poszukać innego „osła do czarnej roboty”. Zaczęła także podważać wykonane wcześniej prace, "wciskając" na siłę, iż przekazywała mi inne wytyczne. Ba... Jak by tego było mało zaczęła mnie także straszyć własnym prawnikiem, a później sądem. Na groźbach się jednak tylko skończyło, a skończyło się tylko dlatego, że sam chciałem wnieść sprawę do sądu. Sprawę, którą wbrew pozorom nie jest wcale tak łatwa do wygrania - nie miałem przecież umowy, ale miałem dowody, iż wykonywałem pracę i przekazywałem ją dalej - pisanie maili uważam za podstawę, szczególnie w tedy, gdy trzeba domagać się zapłaty za własną pracę. Koniec, końców w końcu otrzymałem zapłatę za swoje usługi, a właścicielka owej firmy przestała mnie nękać swoimi problemami.

Tak oto zakończyła się moja przygoda z biznesem kosmetycznym, który ładnie wyglądał z zewnątrz, przyciągając tym samym nowych, nie świadomych zagrożenia, pracowników obietnicami lepszego jutra. Maskując przy tym prawdziwy obraz firmy, a raczej osób, które w niej pracują. Uważam, iż tak samo jest z kosmetykami - często maskują niedoskonałości, które i tak prędzej czy później wyjdą na wierzch...

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (10)