Enemy Front — konduktorze łaskawy, byle nie do Warszawy

Enemy Front — konduktorze łaskawy, byle nie do Warszawy

Enemy Front — konduktorze łaskawy, byle nie do Warszawy
23.06.2014 13:31, aktualizacja: 23.06.2014 14:36

Enemy Front to polski projekt, któremu z zaciekawieniem przyglądałem się od pierwszych informacji o nim. CI Games udało się przekonać do współpracy Stuarta Blacka, znanego z niezapomnianej strzelanki Black na stare konsole, więc zapowiadał się kawałek dynamicznej przygody na frontach II Wojny Światowej. Nawet gdy znany główny producent porzucił grę i jego miejsce zajął ktoś inny, miałem ciągle nadzieję na emocjonujące wybijanie nazistów. Zawiodłem się. Tytuł potrafi dostarczyć kilku miłych chwil, ale trzeba mieć ogromne samozaparcie, żeby powstrzymać się od rzucenia płytki w kąt po kilku początkowych misjach. Dalej jest zdecydowanie lepiej, niemniej przy tej ilości błędów oraz nierozgarniętej sztucznej inteligencji, mało kto zdecyduje się we wspomnieniach na chwilę wyjść poza cyfrową Warszawę czasów słynnego powstania.

  • Slider item
  • Slider item
[1/2]

Wokół walczącej stolicy zbudowano fabułę, chcącą rozpalić patriotyzm i dumę, ale nie oferującą tak naprawdę nic, co zapadłoby w pamięć. Wcielamy się w amerykańskiego reportera wojennego Roberta Hawkinsa, który postanowił wspierać ruch oporu, aby od podszewki poznać świat, który opisuje. Za każdym razem, kiedy w Powstaniu Warszawskim demonstruje partyzancki kunszt, we wspominkach wraca do misji w przeszłości, która go czegoś nauczyła i tak zgrabnie wplatane są zmiany lokacji. W podejmowanych w różnych rejonach świata działaniach nie ma nic odkrywczego, cele główne oraz drugoplanowe to powielanie schematów z czasów świetności pierwszych Call of Duty, wzbogacone o charakterystyczne zwolnienie czasu po wyważeniu drzwi. Nawet by można przez chwilę wspomnieć dawne, dobre lata pozycji FPS, gdyby nie bezpłciowość postaci. Trudno się uczuciowo wiązać z podobnymi do siebie manekinami.

  • Slider item
  • Slider item
[1/2]

Ostatnie Crysisy pokazały, że technologia CryENGINE na Xboksie 360 działa sprawnie, tylko trzeba się przyłożyć. Tymczasem w konsolowym Enemy Front oprawa jakby tylko podkreśla liczne błędy programistyczne. Zacznijmy przede wszystkim od tego, że dołożono przesadne rozmycie obrazu, co pewnie miało zatuszować spadki płynności gry, a tylko strasznie utrudnia celowanie. Bez oswojenia się z autonamierzaniem ani rusz, bo więcej wypluwa się przekleństw w stronę ekranu, niż posyła celnych pocisków we wrogów. To jednak i tak jeszcze nic, bo trzeba mieć dosłownie oczy z tyłu głowy, a to z uwagi na szwankującą detekcję kolizji. Raz ostatniego Niemca do zlikwidowania w lokacji znalazłem wbitego w ścianę, kiedy indziej mnie nieprzyjaciel zabił strzałem w plecy, gdyż jego dłoń trzymająca pistolet po prostu przeniknęła przez mur. Normalka na wojnie. Towarzysze broni lubią zacinać się na teksturach, przez co niekiedy wypada zrestartować fragment misji, gdyż historia nie może biec dalej swoim normalnym torem. Podobnie jest w momencie, kiedy zrobimy coś, czego twórcy nie przewidzieli w walce. Wybicie załogi transportowca, zamiast go zniszczyć, też potrafi zaciąć rozgrywkę.

  • Slider item
  • Slider item
[1/2]

Efektowne ekrany ładowania, rozwiązane na zasadzie przelotu kamery przez aktualne pole bitwy, zapowiadają niezłe wrażenia wizualne, a tymczasem faktycznie dostaje się koślawe animacje, niemal brak cieni, rozpikselowane do granic możliwości powierzchnie (dwuwymiarowe drzewa i rozmazane góry w tle straszą oczy), słabe wybuchy, a także przerażające doczytywanie się szczegółów na obiektach. Jest taki moment w grze, że Hawkins zachwyca się ogromną rakietą, tylko że w powietrzu wisi jej nieociosany fragment. Dopiero z lornetką wszystko wskakuje na swoje miejsce, więc wiadomo, o czym mowa. Normalnie takie spoglądanie w dal przydaje się przy zaznaczaniu wrogów na mapie, ale po to, by za moment narobić hałasu i patrzeć jak gęsiego wchodzą nam pod lufę. Zabawa w snajpera oddającego strzały wtedy, gdy coś w tle hałasuje, nie daje większej frajdy, ale opcja jest. Wykańczanie przeciwników z bliska może co najwyżej wywołać zaś falę niekontrolowanego śmiechu, ponieważ od ciosu pięścią padają niczym porażeni prądem. Nie ma co silić się na finezję. Animacje cichych zabójstw są za długie.

  • Slider item
  • Slider item
[1/2]

Gry nie ratują ani w sumie dość ciekawe miejscówki poza Warszawą, ani tryb zabawy wieloosobowej, której to mało kto się zwyczajnie oddaje, więc to tak jakby go wcale nie było. Przed zostaniem uznanym za zupełną katastrofę dzieła broni arsenał klasycznych pistoletów i karabinów, z których można tutaj postrzelać (na nowo zakochałem się w pepeszy), jak również fenomenalna muzyka autorstwa Crisa Velasco. Nie myślałem, że jeszcze kiedyś zamarzą mi się nuty z gry wojennej na osobnym krążku CD, a tutaj proszę. W naprawdę profesjonalny sposób ścieżka dźwiękowa stara się budować emocjonalne tło do przedstawianych wydarzeń, w czym stale przeszkadzają jej polskie wypowiedzi bohaterów. W grze rodzimej produkcji postacie porozumiewają się ze sobą w rozmowach przetłumaczonych z angielskiego i to niedokładnie? Zastanawiające.

  • Slider item
  • Slider item
[1/2]

Na PC graficznie Enemy Front przynajmniej prezentować się będzie lepiej, więc jeśli już inwestować to raczej w edycję komputerową. Nie mam pojęcia jak tak sypiąca błędami z rękawa gra w ogóle przeszła certyfikację na konsoli. Technicznie to bardzo słaby produkt. Dawno nie musiałem tak pobłażać produkcji, aby na potrzeby recenzji dociągnąć fabułę do końca. Śmiało mogę powiedzieć, że 8 do 10 godzin, potrzebnych na przejście kampanii, spożytkujecie o wiele lepiej odtwarzając niezapomniane (choć poskryptowane) fragmenty dawnych Call of Duty czy Medal of Honor. Kilkukrotnie. Zapamiętajcie za to proszę nazwisko Velasco, jeśli wcześniej go jeszcze nie słyszeliście.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (11)