Spec Ops: The Line

Zapowiedziane pod koniec 2009 roku Spec Ops: The Line wreszcie pojawiło się na rynku. Wielokrotne przekładanie daty premiery produktu wywołało u mnie obawę, że Yager ostatecznie pokaże światu zwyczajnie słabą grę, chociaż z drugiej strony podświadomie liczyłem też na cichy hit, niesamowite zaskoczenie. Cóż, nie można projektowi odmówić tego, że to naprawdę porządnie wykonana strzelanka, lecz takich niestety jest obecnie cała masa na rynku. To, czym tytuł faktycznie miał wielce zaskoczyć, wybić się w porównaniu do konkurencji, stanowi jedynie ciekawostki. Zabrakło wyraźnie odwagi, by zamiast tylko „zachowawczo” na akcję, bardziej przynajmniej postawić na lepiej przedstawiony, zmuszający do głębszych przemyśleń wątek fabularny.

Historia inspiracje garściami czerpie z Jądra Ciemności Józefa Korzeniowskiego, pisarza w świecie znanego jako Joseph Conrad, więc warto zapoznać się wpierw minimum ze streszczeniem opowiadania. Trzyosobowy oddział Delta Force na czele z kapitanem Martinem Walkerem zostaje wysłany na rekonesans do Dubaju. Pół roku wcześniej metropolię zaczęły nagle zasypywać piaski, a ludności cywilnej na pomoc pośpieszył pułkownik John Konrad, który wraz ze swoim 33 batalionem miał pokierować ewakuacją. Wobec coraz bardziej agresywnego zachowania natury akcja zakończyła się fiaskiem, wszystkich uznano za zaginionych. Po kilku miesiącach ze środka burz piaskowych wyłapano tajemniczy sygnał. Konrad niegdyś uratował Walkerowi życie, więc ten, mocno go idealizując, po prostu musiał ruszyć na miejsce zbadać sprawę – i być może przy okazji spłacić ogromny dług. Sytuacja szybko się komplikuje, kiedy zespół zostaje zaatakowany przez grupę ocalałych z kataklizmu, zaś pośród ryku wiatru w tle dochodzą go odgłosy audycji radiowej nadawanej najwyraźniej przez szaleńca…

Prowadzimy do boju żołnierza zaślepionego blaskiem swojego domniemanego mentora, zasłaniającego się wykonywaniem rozkazów, nie dopuszczającego do siebie pewnych oczywistych spostrzeżeń, zaś ostatecznie doprowadzonego na skraj obłędu. Scenarzyści starali się, żeby gracz był przytłoczony okropieństwami wojny, czuł gorzki smak porażki oraz podejmowania decyzji, które w konsekwencji zbierają nie zawsze konieczne krwawe żniwo, jednak na wielu frontach zawiedli. Zabrakło pewnego dopowiedzenia, lepszej ekspozycji postaci targanych wewnętrznymi demonami. Otrzymaliśmy w rezultacie nieco uproszczonego, "piaskowego" BioShocka, co dostrzegalne jest szczególnie w finale. Tytuł pod kątem wątku dobry, lecz nie mający ambicji wyjść z cienia dzieła Irrational Games. Ogromna szkoda, gdyż liczyłem tutaj na naprawdę mocarne uderzenie.

Obraz

Zawiodło mnie również tak zachwalane w materiałach prasowych i zapowiedziach ukazanie wszędobylskiego piasku. O ile przy projektowaniu podwodnego Rapture postarano się jak pamiętamy o odpowiednie wrażenia z obcowania z H2O, tak deweloperzy w przypadku Spec Ops: The Line ze swoimi drobinkami kwarcu poszli na łatwiznę. Zapomnijcie o realistycznie przesypujących się wydmach, czy zaawansowanej fizyce będącego w ciągłym ruchu żywiołu. Niekiedy, całkiem jednak nieczęsto, da się przestrzelić jakąś wybraną szybę, tym samym spuszczając na przeciwników tony spiętrzonego za nią piasku. Z ważniejszych opcji taktycznych, powiązanych ze środowiskiem prowadzenia wymian ognia, warto wymienić jeszcze tylko wzbijanie tumanów kurzu po rzucie granatem, co potrafi wroga oślepić, plus całkiem nieźle zrealizowane burze piaskowe, podczas których widoczność nasza, ale i nieprzyjaciół, jest znikoma.

[break/]Graficznie dość pięknie, lecz obejdzie się bez obwoływania gry królem oprawy w jakichś aspektach. Na pierwszym planie zawsze mamy Dubaj – zasypany, z uliczkami zawalonymi szczątkami samochodów, trupami powieszonymi ku przestrodze na latarniach, niemniej strzelisty, majestatyczny oraz skąpany wiecznie niemal w pięknych promieniach słońca. Od razu rzuca się w oczy, że to Unreal Engine 3, co niekoniecznie jest komplementem. Sporo mamy akcji skryptowanych, kiedy coś efektownie wybucha, wali się budynek, tudzież pod chwytającym się w ostatniej chwili wystającego kawałka stali bohaterem zapada się ziemia. Ku polepszeniu klimatu niekiedy specjalnie spowalniana jest akcja, byśmy powiedzmy dokładniej przyjrzeli się okropnościom spowodowanymi zrzuceniem na obszar białego fosforu, albo przycelowali w coś. Świetnie oddano mimikę postaci. Twarze wyraźnie krzywią się w kłopotach, tuż przed zgonem wyrażają beznadzieję, dostrzegalny jest lęk. W miarę postępów w przygodzie niszczy się ponadto wizualnie ubranie Oddziału Delta, na ciałach pojawiają się blizny i brud.

Obraz

Gears of War wytyczyło szlak współczesnym strzelankom TPP i Spec Ops: The Line niewiele zmienia w sprawdzonej formule. Ogień prowadzimy w większości bezpiecznie zza osłony, czasem decydując się na ostrzał na ślepo. Pojawiają się wstawki z obsługą stacjonarnego działka, albo obroną poruszającego się pojazdu. Miejscami zsuniemy się w dół na linie, bądź pomkniemy na niej ponad przepaścią na przeciwległy budynek. W ograniczonym stopniu da się wydawać rozkazy pomocnikom, wskazując następny cel do zabicia, czy w określonych sytuacjach nakazując użycie granatu rozbłyskowego. Inteligencją niestety oni nie grzeszą, często pakując się pod lufę czyjegoś karabinu, skąd trzeba ich wielokrotnie w niezłym chaosie ratować. Mordowanie wrogów bardzo satysfakcjonuje. Kule ładnie z impetem wchodzą w korpusy, zgony następują na odmienne sposoby, w zależności od trafionej części ciała. Mamy dostateczną ilość rodzajów nieprzyjaciół – najbardziej zapamiętacie pewnie oszołomów biegających z nożami plus rzecz jasna opancerzonych po uszy ciężkozbrojnych.

Porcja multiplayer zabawy cieszy, niemniej daleko jej do światowej czołówki. Grafika jest tu ciut gorsza niż w kampanii, postacie poruszają się nieco koślawie, no a w rozgrywce może wziąć równocześnie udział raptem 8 osób, podzielonych na dwie ekipy. Są standardowe opcje sieciowego szaleństwa typu każdy na każdego oraz drużynowy deathmach, czy wykonywanie celów, ale też chociażby rozwalanie wyznaczonych obiektów w bazie przeciwnika. Każde starcie niesie naturalnie punkty doświadczenia, które odblokowują nam kolejne poziomy, co zaś za tym idzie umiejętności, bronie, klasy wojaków lub elementy wyposażenia dodatkowego. Ogólnie tryb online należy traktować raczej wyłącznie w kategorii nawet ciekawego, ale dodatku. Niebawem w darmowym DLC zostanie on wzbogacony o misje do przejścia przy współpracy z innymi żywymi graczami.

Obraz

Ot, równy, konkretny produkt, aczkolwiek rozbudzano zdecydowanie nadzieje na więcej. Dobrze nagrane dialogi z początku zwiastują niezapomnianą historię, ale potem zaczyna ich nagle brakować. Świetnie zastosowane klasyczne kawałki (przykładowo Hush Deep Purple) wprowadzają w klimat, który nie jest jednak dostatecznie pogłębiony. Konsekwencje wyborów podejmowanych podczas rozgrywki też nie odciskają aż takiego piętna na fabule. Nie wiem, na co poszły dodatkowe miesiące pracy nad projektem, lecz szkoda, że nie na tych kilka dopełniających scenek przerywnikowych oraz jakieś lepsze uzewnętrznienie problemów tracącego kontakt z rzeczywistością kapitana Martina Walkera. Sporo tutaj niezrealizowanych obietnic, polecam jednak jak najbardziej Spec Ops: The Line fanom gier akcji z kamerą za plecami postaci. Spokojnie będą zadowoleni.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (1)