DeathSpank

Redakcja

03.08.2010 14:39, aktual.: 01.08.2013 01:48

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

"I need a hero" - od czasu, gdy po raz pierwszy usłyszałam o grze pod zabawnym tytułem DeathSpank, nie mogłam wybić sobie tego kawałka muzycznego z głowy. Bo i bohater miał być nietuzinkowy - tępiciel zła, narzędzie wykonawcze sprawiedliwości, kierowany przez przeznaczenie heros ciemiężonych. No jak można się było Panem D. nie zainteresować? Owszem, do tak niesamowitego profilu nie pasowało mi jakoś ubranko w postaci jednoczęściowej, jakby naciągniętej na całe ciało „pończochy” i głos przywodzący na myśl niezdary w stylu Kapitana Qwarka z serii Ratchet and Clank, ale nic z tych rzeczy nie zdołało mnie zniechęcić. Premiera DeathSpank była moim (kolejnym) upadkiem - złapałam mieczyk i... wsiąkłam na dobre. W jaką krainę przyszło mi się zagłębić, jakie przygody tam przeżyłam?

Już z samego zarysu fabuły wynika ponad wszelką wątpliwość, że pozycja ta nie zamierza być grą traktującą świat przedstawiony jakoś niesłychanie poważnie. Tytułowy bohater wyrusza bowiem, wskutek interwencji pewnej rudowłosej damy, na wysoce niebezpieczną wyprawę, cel której to odnalezienie potężnego artefaktu o nazwie... The Artifact. Po co on komu? Konkretnie nie wiadomo, ale kto by się przejmował szczegółami. We wszystko zamieszany jest jeszcze zły do szpiku kości Lord Von Prong, a całość historii zmierzać będzie do finalnej z nim konfrontacji. Brzmi typowo? Na szczęście DeathSpank ucieka od schematów, głównie z uwagi na Rona Gilberta. To dzięki niemu linie dialogowe są rozbudowane, a przy tym niezwykle zabawne. W całej grze zresztą widać rękę mistrza - od projektów postaci i przeciwników, po opisy przedmiotów, chwilami zwyczajnie zwalające z nóg.

Jakim typem gry jest właściwie DeathSpank? Gilbert reklamuje swoje najnowsze dzieło jako miks Diablo i serii Monkey Island, z przewagą tego pierwszego w kwestii rozgrywki. Śmiało można zatem określić tę pozycję jako RPG akcji i chociaż troszeczkę więcej tu akcji, niż elementów typowo role-playowych, narzekać nie sposób. Dostajemy dość rozbudowany system zadań do wykonania (33 główne oraz prawie 80 pobocznych), zaś co cieszy mnie najbardziej, to fakt, iż są one zróżnicowane i nie polegają wyłącznie na wyrżnięciu do nogi przykładowo populacji koziorożców czy innego ustrojstwa. Już na początku przygody zdobyć musimy parę przedmiotów, wśród których znajdują się czerwone demonie rogi... Ale te wstrętne bestie zostawiają po sobie wyłącznie białe, więc cóż począć? Czasami trzeba chwilkę pogłówkować, chociaż jeśli utkniemy, z pomocą przyjdą rozrzucone po świecie ciasteczka z wróżbą - dzięki nim odblokujemy przydatne wskazówki.

Obraz

Bohater podróżuje tu i tam, uszczęśliwiając ludność spełnianiem ich wyszukanych żądań, w przerwach niezłomnie poszukując artefaktu. Mapa, jak na grę wyłącznie pod dystrybucję cyfrową, jest dość rozległa, a same lokacje miło przeróżne - mamy nawiedzone bagna, są kopalnie czy jaskinie... Sporo tego. Aby się nie pogubić, dość gęsto rozsiane zostały tutaj domki, których projekt przywodzi na myśl starodawne nieco ubikacje pod chmurką. Umożliwiają one teleportację w odkryte wcześniej miejsca na mapie, zaś jeśli zginiemy, odrodzimy się w ostatnim odwiedzonym "wychodku". A polec da się, oj da - mimo trzech poziomów trudności (zmiana dostępna jest w każdej chwili), nawet na tym najprostszym przeciwnicy potrafią dać postaci nieźle w kość, co wymusza na graczu stosowanie namiastki taktyk - chociażby w stylu odciągania pojedynczych wrogów na bok.

[break/]Sama zabawa to dość typowe tzw. hack'n'slash. Z reguły stale klepiemy przycisk odpowiedzialny za atak wybraną bronią, dodatkowo możemy blokować i uskakiwać przez zakusami wroga na nasze zdrowie oraz życie. Dostępnego oręża jest multum - miecze jedno-, jak też dwuręczne, topory, tasaki, łuki i inne takie szybko zapełnią miejsce w ekwipunku. Część z nich charakteryzuje się posiadaniem ataku sprawiedliwości (Justice), który wyprowadzimy po napełnieniu specjalnego paska. Warto zatem kombinować i stosować ataki łączone („założyć” można parę broni jednocześnie), gdyż da to lepsze rezultaty, aniżeli zwykłe siekanie mieczykiem. Pojawia się też mnóstwo elementów zbroi, choć tu lepiej ułatwić sobie sprawę opcją automatycznego wyboru tej najlepszej. Resztę niepotrzebnego śmiecia przerabiamy w specjalnym oknie na złoto za pomocą... maszynki do mięsa.

Obraz

Mimo że z DeathSpanka twardziel jakich mało, zdarza się czasem, iż jakiś wróg na wyższym poziomie doświadczenia nieźle mu przyleje. Co wtedy? Do dyspozycji gracza oddano sporą ilość mikstur leczących, a oprócz tych standardowych (łyk równa się odnowieniu 100 HP) dostajemy także typowo amerykańskie posiłki (frytki, burgery i inne "smakowitości"), dzięki którym energię uzupełnimy stopniowo, z każdym gryzem. Tutaj trzeba podejść do sprawy nieco bardziej taktycznie, gdyż trafienie przez przeciwnika kończy proces konsumpcji, dlatego też jedząc musimy się nieco z pola walki oddalić. Genialne są również przedmioty atakujące, ale nie będę psuła Wam zabawy… Wraz z nabywaniem doświadczenia w trakcie niezliczonych walk odblokujemy specjalne zdolności, przedstawione w postaci kart - wśród nich znajdzie się większa efektywność bloku czy silniejsze ataki fizyczne.

Obraz

Świat jest kolorowy, wyrazisty i zwyczajnie ładny, choć animacja przy dużej zadymie potrafi nieco przyciąć. Udźwiękowienie też mamy konkretne, zwłaszcza linie dialogowe, które potrafią wycisnąć łzy z oczu – ze śmiechu. Naprawdę, część scenek to dzieła na miarę małego Oscara, że wspomnę tylko sytuację z ratowaniem "niewinnych" sierot, albo pomoc staremu, zrzędliwemu eks-herosowi... Boli za to niezwykle brak trybu wspólnego szarpania przez sieć. Owszem, możemy współpracować kanapowo, ale druga postać nie dostaje żadnych statystyk, ani doświadczenia, dzieląc jeden pasek życia z głównym bohaterem. Co z tego, że to ktoś potężny (czarodziej, potrafiący leczyć, klonować się oraz atakować zjadliwą magią), skoro tak naprawdę nie bierze udziału w przygodzie? Na szczęście poza tym DeathSpank jest produktem bez poważniejszych wad, a przez to dziełem naprawdę godnym polecenia. Szkoda tylko, iż mimo zakończenia wskazującego na kontynuację, ta prawdopodobnie nigdy nie powstanie, ponieważ Ron Gilbert opuścił HotHead Games po skodowaniu gry. Cóż. Sprawdźcie - nie pożałujecie.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także