New Super Mario Bros.
Zastanawialiście się, kto mógłby zagrać rolę Mario w pełnometrażowym filmie? Ja po obejrzeniu Borata nie mam wątpliwości. Sacha Baron Cohen zrobiłby z tą postacią na pewno coś – ekhem - oryginalnego, a odrobina odmiany na pewno nikomu by nie zaszkodziła. Albo reklama maszynek do golenia z Marianem... Ale zostawmy te dywagacje.
20.04.2007 | aktual.: 01.08.2013 01:56
Niezaprzeczalnym faktem jest, że hydraulik w czerwonej czapie to symbol gier wideo spod znaku Nintendo i nie zdziwiłbym się, gdyby wyszło na jaw, że w krajach rozwijających się dzieci znają dwa zachodnie symbole: Coca-Coli i Mario. Ciekawa jest też inna kwestia. Pomimo braku ewolucji tej postaci i przy całym jej infantylizmie, nie można odmówić Nintendo swoistego uroku tchniętego w niemal każdą grę z prawdopodobnie ostatnim zniewieściałym hydraulikiem na świecie. Jeszcze kilka lat temu nie posądziłbym siebie o podobne słowa – wkurzała mnie postać Mario i usilne wciskanie go w różne gry (żeby wspomnieć choćby NBA Street v3 na Kostce). Latka lecą i, chciał nie chciał, zacząłem się powoli do niego przekonywać. W głównej mierze dzięki grom, bo choć cenię klasyki z uniwersum Nintendo, to dopiero przeniesienie Mariana w 3D na N64 zaowocowało zmianą mojego stosunku do pogromcy Bowsera. Nadal jednak podświadomie obawiam się ludzi przebierających się za hydraulika na różnych branżowych eventach…
Zwyczajowo w New Super Mario Bros. musimy uratować Księżniczkę przedzierając się przez kilka różnych światów. Tym razem przygotowano ich 8, w tym scenerię zimową, podwodną, tropiki, pustynię i naturalnie zamki Bowsera. Nie jest to zastraszająca liczba, tym bardziej że bez drobnego backtrackingu odsłania się z tego tylko 6 miejscówek, ale z drugiej strony ich różnorodność i pomysłowość wykonania to najwyższa światowa jakość. Pojedynczych poziomów jest kilkadziesiąt i zaręczam, że każdy jeden zaskakuje. Już na samym początku gry niemałe wrażenie zrobił na mnie grzyb-gigant, po którym Mario urósł na cały ekran i niszczył wszystko na swojej drodze. Bardzo sycące doznanie. Znakomicie wpleciono proste mechanizmy fizyki w system gry – powolne zawracanie na lodzie, wybijanie się z kręcących się platform i pocieszne pływanie są tutaj chlebem powszednim.
Brawa należą się za projekt każdego levelu, lubię kiedy pozycja przeciwników (szczególnie tak mało wymagających jak w Mario) jest wymierzona perfekcyjnie i bez refleksu można łatwo zginąć, a czas uniknięcia spadających ścian z ostrzami wymaga niemałej zręczności. New Super Mario Bros. nie jest pozycją szczególnie trudną do nauczenia się grać, ale aby zdobyć wszystkie poukrywane duże monety (na każdym poziomie po trzy), trzeba się napocić i pogłówkować. Jak widać zasada “easy to learn, hard to master” sprawdza się tutaj wyśmienicie. Oprócz normalnych plansz, nie mogło się obyć bez sekretów oraz różnego rodzaju niespodzianek.
[break/]Wejścia do ukrytych poziomów są zakamuflowane i często wpada się na to przypadkiem. Z kolei bonusy wykupujemy za znajdywane monety, każdy jest swoistą mikrogierką (bo “mini” to zdecydowanie za duże słowo) – po prostu pojawia się jeden lub kilka bloków ze znakiem zapytania i Mario musi walnąć w nie głową, aby coś wypadło. Może to być kilkanaście żyć, może być gwiazdka, a może być szyderczy śmiech Bowsera oznaczający straconą szansę. Jak powinno wynikać z mojego opisu – grywalność stoi na wysokim poziomie, zachętą do gry jest oprawa podciągnięta do współczesnych standardów i wesoła muzyczka nastrajająca do skakania Goombasom po głowach. New Super Mario Bros. to prawdziwy fenomen, zmian w stosunku do starusieńkiego pierwowzoru jest naprawdę niewiele, ale każda z nich wprowadza nową jakość i bawi tak, jakby była w serii od zarania dziejów.
Ta stagnacja systemu gry tyczy się wyłącznie trybu dla pojedynczego gracza, bo – tak, tak! - Nintendo postanowiło dodać multi do swojej flagowej pozycji. Od razu uprzedzam, że jest to posunięcie przednie, pomysłowe i zrealizowane z ułańską fantazją dającą za każdym razem masę radości. Dwójka graczy wciela się w obu hydraulików i musi szybciej niż przeciwnik zebrać określoną liczbę dużych gwiazdek z plansz. Poziomów jest pięć, każdy z nich w pewien sposób zapętlony i dość niewielki. Wystarczająco duży jednak, by pozwolić na stosowanie prostych taktyk czy uprzywilejowanie graczy rozłożenie power-upów. Walka o grzybki, skoki na głowę, mijanie się w rurach, przejmowanie gwiazdek i ciągle zaskakujące akcje to motyw przewodni multi. Jak dla mnie ten tryb to tak naprawdę najlepsza część kodu New Super Mario Bros. - wciąga jak cholera. Godziny przy zabawie wieloosobowej płyną niezauważenie, a każda partyjka jest inna – fakt, że często sporo tutaj przypadku, ale to żaden minus. Zaręczam, że spocicie się, uciekając przed nieśmiertelnym ziomkiem, ale przez większość czasu gry zauważycie jak wiele wariantów śmiechu jesteście w stanie z siebie wykrzesać. Osobiście czekam na wersję stricte wieloosobową Mariana, a gdyby jeszcze Ninny udało się poprowadzić to przez WiFi... Pełnia szczęścia.
Dobra, jest kapitalny singiel, jest wypasiony multi, ale wszak mówimy o nowej odsłonie Mario, która nie zdarza się co dzień. Na pierwszy rzut oka dorzucony bonus w postaci 18 minigier przeniesionych praktycznie bez zmian z Super Mario 64 DS jest ochłapem niewartym sprawdzenia. Tymczasem to miły przerywnik między standardowymi potyczkami z kumplem, bo poza usypiającymi grami w karty z Luigim, jest wyścig śniegowymi kulami, wypatrywanie konkretnej twarzy wśród setek innych, klepanie kretów po mordkach – wszystko w ramach odstresowującej rywalizacji. Można wybrać konkretny typ gier (akcja, karty, puzzle) albo pójść dalej i je za każdym razem losować. A że to już było? Przynajmniej nie trzeba zmieniać carta z grą.
New Super Mario Bros. to na pewno jedna z mocniejszych pozycji na DS-a, bez trudu przekonująca do tej platformy najbardziej zatwardziałych przeciwników czerwonych czapek. Upchnięto w niej sporo smaczków, jak głos żegnającego się Mariana przy zamykaniu handhelda, ale mimo wszystko gra jest zbyt krótka. Osiem światów można obskoczyć w 5-6 godzin, a fani na pewno liczyli na więcej. Zwykle druga, trzecia próba i level “pęka”, Bowser niczym nie zaskakuje, a nie każdy ma ochotę zdobyć wszystkie monety i rozpracować najmniejsze kółko zębate składające się na solidną konstrukcję gry. Może opcja wieloosobowa miała być swego rodzaju testem, ale ponownie: 5 plansz to zdecydowania za mało, nawet jeżeli każda jest wyposzczona jak młoda foka. A jest. To też takie trochę recenzenckie narzekanie, wszak gra się świetnie, różnorodności jest pod sufit i każdy znajdzie w NSMB coś dla siebie. Grę można powtarzać niezliczoną ilość razy, warto też sprawdzić rewolucyjnego w założeniach i perfekcyjnego w wykonaniu multiplayera. Jeden z najcenniejszych tytułów w bogatej bibliotece gier na DS-a.