Sony VAIO YB — mały zawadiaka
17.03.2011 18:00, aktual.: 01.10.2011 00:09
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wydawało by się, że rynek urządzeń przenośnych obfituje w taką masę produktów, że nie ma na nim już żadnych luk. Jeżeli jednak szukacie ultramobilnego komputera pracującego długo na baterii, z ekranem większym niż typowo netbookowe 10 cali, rozdzielczością HD, w miarę wydajną grafiką, złączem HDMI, a do tego w cenie poniżej 2000 zł to... „takie rzeczy tylko w Erze” ;). Przynajmniej tak było do niedawna, kiedy to oferta rynkowa w zasadzie sprowadzała się do ASUSa Eee PC 1201N, a później jego następcy — 1215N, którego na marginesie mieliśmy okazję niedawno testować. Nieliczni konkurenci — HP Mini 311c, Lenovo Ideapad S12 czy Samsung N510 — zniknęli ze sceny równie szybko jak się na niej pojawili. Za sprawą nowej platformy AMD Brazos, szykuje się jednak prawdziwy wysyp kolejnych komputerków tego typu. Jednym z pierwszych jest Sony VAIO YB, który właśnie trafił na sklepowe półki i do naszego labu.
VAIO Y to w ofercie Sony linia stosunkowo tanich, ultramobilnych notebooków, do niedawna obejmująca jeden model: VPCY21S1E/SI z matrycą 13,3", oparty o procesor Intel Pentium U5400 1,2GHz. Obecnie dołączają do niego jeszcze lżejsze modele z 11,6-calową przekątną ekranu: wprowadzany właśnie do sprzedaży YB — oparty o rozwiązania AMD, a niebawem YA — na platformie Intela.
Testowany egzemplarz Sony VAIO YB1 (VPCYB1S1E/S) wyposażony jest m.in. w dwurdzeniowy procesor AMD E-350 1,6 GHz ze zintegrowanym układem graficznym AMD Radeon HD 6310, 2 GB pamięci RAM, dysk twardy o pojemności 320 GB, matrycę 11,6” o rozdzielczości 1366x768, bezprzewodową kartę sieciową 802.11b/g/n, Bluetooth 2.1 + EDR, 3 gniazda USB 2.0 i wyjście HDMI. Całość pracuje pod kontrolą 32-bitowej edycji systemu Windows 7 Home Premium. Pełną specyfikację znaleźć można na stronie producenta.
Jak widać na pierwszy rzut oka, parametry Sony VAIO YB1 plasują ten model pomiędzy netbookami, a notebookami. Bliżej jednak tej pierwszej czy drugiej grupy? Zanim przejdę do analizowania tego co jest pod maską, chciałbym najpierw tradycyjnie skupić się na tym co widać (i czuć) na zewnątrz.
Jakość czy jakoś?
Komputery mają coraz krótszy cykl życia, a klienci oczekują coraz więcej za coraz mniej. Producenci, aby sprostać tym oczekiwaniom, tną koszty serwując nam coraz większą tandetę. Kontrola jakości to fikcja, nie pojawia się już nawet jako slogan w materiałach reklamowych. Temu trendowi w owczym pędzie poddają się kolejne firmy. Jak dotąd nawet te najtańsze modele notebooków Sony VAIO legitymowały się ponadprzeciętną jakością i estetyką wykonania. Nie kosztowały jednak mniej niż 2 tys. zł. Jak więc będzie w tym przypadku?
Wypakowanie komputera nie przyniosło rozczarowania — wręcz przeciwnie. Obudowa jest na szczęście matowa, co jest dużym plusem (szczególnie w przypadku potencjalnie często przenoszonego komputera) bo dzięki temu nie pozostają na niej odciski palców. Wykorzystane tworzywa mają przyjemną fakturę i zostały polakierowane na srebrny kolor. Typowa dla produktów Sony, wyspowa klawiatura jest tak samo wygodna i cicha jak w innych modelach. Nie zabrakło też charakterystycznych detali — błyszczącego logo VAIO na pokrywie ekranu, designerskiego włącznika zasilania, umieszczonego po przeciwnej stronie gniazda zasilacza, czy przycisku Assist uruchamiającego narzędzia diagnostyczne. Tworzywa, szczególnie te od spodu, nie są może aż tak wysokiej jakości jak w topowych modelach, najważniejsze jednak, że całość jest dobrze spasowana, sztywna i nigdzie nie trzeszczy. Notebook na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie porządnie wykonanego i znacznie droższego, niż jest w rzeczywistości. To wrażenie psują jedynie tandetne naklejki nad klawiaturą.
Przede wszystkim doskonałe wrażenie robi jednak bardzo niska waga — niespełna 1,5 kg wraz z baterią — to raptem o 0,1 kg więcej niż ponad czterokrotnie droższa seria Z. Taki sprzęt nie ciąży w torbie czy plecaku, nosi się go z przyjemnością, a dzięki niewielkim wymiarom, także wygodnie i pewnie trzyma w jednej ręce. W praktyce, subiektywna różnica w bezpośrednim porównaniu z typowymi notebookami ważącymi po 2,5-3 kg jest znacznie większa niż można by się tego spodziewać czytając suche dane techniczne. Niedowiarkom polecam test praktyczny w sklepie :)
Czyli wszystko OK? Niestety, nie do końca. Oszczędności są, tylko nie tak widoczne jak to ma często miejsce u innych producentów. Przede wszystkim... ruszająca się bateria. To, jak widać, tradycyjna cecha Sony VAIO, bo występująca w wielu modelach od YB do topowej serii Z. Na szczęście łatwo temu zaradzić — wystarczy pod baterię coś podłożyć. Inny mankament można zaobserwować podczas przemieszczania się np. pracując w samochodzie lub gdy niesiemy laptopa w ręku — pod wpływem wstrząsów zdarza się, że matryca opada do maksymalnego poziomu wychylenia. Problemu by nie było, gdyby zawiasy chodziły z trochę większym oporem. Szczęście w nieszczęściu paradoksalnie w tym, że maksymalny kąt otwarcia matrycy to około 135°, więc w takich sytuacjach pokrywa i tak często odchylona jest na maksimum. Naturalnie, podczas pracy na biurku czy na kolanach mankament ten nie występuje. Trudno jednak powiedzieć czy nie zmieni się to w przyszłości.
Do listy niedociągnięć można też dodać głośno pracujące przyciski touchpada oraz niewielką jego powierzchnię — żeby przesunąć kursor od lewej krawędzi ekranu do prawej trzeba się nagimnastykować. Można to zniwelować zmieniając ustawienia sterownika, ale będziemy tracić na precyzji działania urządzenia — lepszym wyjściem będzie więc korzystanie z tradycyjnej myszki. Kolejny minus to lekko uginająca się klawiatura w okolicach „P”, „L” i „;”. Podobnie jest jednak i u starszego brata - VAIO Y21 (z tym, że w nim klawiatura ugina się w okolicach klawisza "Enter"), a także w stanowiącym pewien punkt odniesienia ASUSie Eee PC 1215N (w którym to już bardzo wyraźnie „pracuje” znaczna część powierzchni klawiatury). Po bliższych oględzinach testowanego egzemplarza okazało się ponadto, że przy krawędzi obudowy, w okolicach czytnika pamięci, plastiki nie są tak dobrze spasowane, jak to się na początku wydawało. Dolna część obudowy nie przylega dobrze do górnej i naciśnięta wyraźnie się ugina się z lekkim odgłosem. Nie jest to powód do wielkiego lamentu, podczas użytkowania nie powoduje bowiem żadnego dyskomfortu, niemniej jednak odnotowuję ten fakt z kronikarskiego obowiązku.
Ogólnie jednak poziom wykonania należy ocenić wysoko. Nie ma bowiem sprzętu bez wad, a pojedyncze mankamenty wykonania VAIO YB1 nie należą do jakichś specjalnie irytujących.
Odbijanie na ekranie
Kolejną cechą na jaką zawsze zwracam uwagę jest jakość matrycy. Przy ultramobilnym sprzęcie jest to o tyle ważne, że kupujemy go zwykle po to aby pracować w różnych warunkach, często na dworze.
W Sony VAIO YB1 zastosowano standardową matrycę typu TN firmy Chi Mei Optoelectronics (jednego z czołowych producentów na Świecie). Jak na tą półkę cenową wypada ona dobrze, choć do rewelacji droga daleka. Jest zauważalnie lepsza niż w zdecydowanej większości netbooków i tanich notebooków — obraz jest przede wszystkim odczuwalnie jaśniejszy, a kolory nie tak przekłamane, jak to ma często miejsce w najtańszych konstrukcjach. Różnica na plus jest nawet w przypadku konfrontacji z niektórymi dużo droższymi notebookami takimi jak np. HP ProBook 8440p. W zestawieniu z matrycą w ASUSie Eee PC 1215N, ta zastosowana w VAIO YB1 oferuje natomiast minimalnie lepsze kąty widzenia i cieplejszą biel, co w zależności od preferencji użytkownika można zapisać na plus lub minus.
Ogólnie rzecz biorąc do perfekcji sporo jednak brakuje. Podobnie jak we wspomnianym ASUSie, a także większości popularnych notebooków, poziom nasycenia kolorów mógłby być większy, a czerń bardziej głęboka. Do tego matryca pokryta jest powłoką refleksującą, co jest obecnie typową „drogą na skróty” producentów notebooków. Bez niej kolory, czerń i kontrast byłyby z pewnością słabsze, jednak stosowanie tego typu powłok w ultramobilnych urządzeniach jest sprawą bardzo dyskusyjną, znacznie obniżają one bowiem komfort pracy na zewnątrz. Do tej z kolei przydałaby się jeszcze większa jasność... Nie można jednak zapominać, że to mimo wszystko tani komputer, a więc cudów nie można się spodziewać.
Słowa komentarza wymaga też rozdzielczość ekranu. Rozdzielczość HD, czyli 1366x768 pikseli, ładnie wygląda w materiałach reklamowych, jednakże przy matrycy o przekątnej 11,6” przekłada się na aż 135 ppi (pikseli na cal). To typowa wartość dla wielu modeli VAIO (np. testowanego niedawno F13), według mnie jednak za wysoka. Dla porównania, przy tej samej rozdzielczości w typowych matrycach 15,6” uzyskujemy 100 ppi. Nawet w netbookach z rozdzielczością 1024x600 i matrycą 10,1” wartość ta wynosi około 117 ppi. Krótko mówiąc — duża rozdzielczość na bardzo małej powierzchni.
Efekt jest łatwy do przewidzenia: elementy interfejsu systemu i aplikacji, tekst na stronach internetowych — wszystko to jest bardzo małe. Jeżeli komputer będzie wykorzystywany do rozrywki (oglądanie filmów, gry), czy jedynie okazjonalnej pracy, nie jest to jeszcze duży problem. Obcowanie z takim notebookiem przez 8 godzin dziennie będzie jednak męczące, o ile naturalnie nie dysponujemy naprawdę dobrym wzrokiem. Oczywiście zawsze można posiłkować się mechanizmami skalowania, o których pisałem przy okazji recenzji Sony VAIO Z13 (gdzie jest aż 140 ppi), nie są to jednak funkcje doskonałe. Szkoda, że producent nie zastosował matrycy o rozdzielczości 1280x800 pikseli - przy tej przekątnej byłaby ona najlepszym kompromisem pomiędzy wielkością powierzchni roboczej, a czytelnością ekranu.
AMD i platformy mobilne
Nie ukrywam, że do testowanego Sony VAIO YB1, opartego o rozwiązania AMD podchodziłem z początku bardzo sceptycznie. AMD nie miało bowiem dotąd szczęścia ze swoimi platformami mobilnymi. To zaskakujące, bo firma ta nieraz produkowała w swojej historii świetne procesory desktopowe, nie tylko nawiązujące równorzędną rywalizację pod kątem technologicznym z produktami Intela, ale też, za sprawą dużo atrakcyjniejszej polityki cenowej, osiągające bardzo dobre wyniki sprzedaży (szczególnie w Polsce). Wystarczy wspomnieć serie AMD K5, K6, K6-2, Athlon, Duron...
Żaden układ tego producenta dedykowany do notebooków nie odniósł jednak prawdziwego sukcesu. Notebooki na AMD odpychały przeciętną wydajnością, przy większym zapotrzebowaniu na energię i wydzielaniu dużych ilości ciepła, a co za tym idzie krótką pracą na baterii i hałasem wentylatora... Nie zawsze była to zresztą wina tylko AMD — producenci laptopów używali w tych układów zwykle w najtańszych modelach, często wykonanych byle jak, z bateriami o niewielkiej pojemności. I tak kółko się zamykało. Wydawało się, że złą passę odmieni w 2008 roku zestaw mikroukładów o kodowej nazwie Puma (w skład której wchodziła rodzina procesorów AMD Turion X2 Ultra oraz układ graficzny ATI Mobility Radeon HD 3200). Pamiętam jak układ ten zachwalany był przez przedstawicieli AMD podczas jednego z HotZlotów. Pojawił się nawet obiecujący sprzęt na Pumie — np. tablet HP Pavilion tx2550ew. Miała być prawdziwa rewolucja, a wyszło... jak zwykle.
Wracając jednak do testowanej jednostki. Jakiś czas temu AMD zdecydowało, że ułatwi życie klientom, którzy nie mogli odnaleźć się w różnych markach procesorów czy układów graficznych, i pod hasłem „przestańmy mówić o procesorach, zacznijmy rozmawiać o użyteczności” podzieliło swoje platformy na funkcjonalne segmenty o nazwie AMD Vision. Obecnie w skład tej rodziny wchodzą: Vision, Vision Premium, Vision Ultimate i Vision Black, różniące się rzecz jasna wydajnością. Już podstawowa nalepka Vision ma gwarantować, że na sprzęcie będzie można obejrzeć filmy wideo w jakości HD, pograć w popularne gry czy uruchomić typowe aplikacje. Taką właśnie nalepkę znajdziemy na obudowie Sony VAIO YB1.
Co jednak konkretnie kryje się „pod maską”? Jest to najnowszy zestaw układów o kodowej nazwie Brazos, w skład którego, oprócz chipsetu, wchodzi APU (Accelerated Processing Unit) czyli procesor ze zintegrowanym układem graficznym. O koncepcji Fusion, połączeniu CPU i GPU w jeden chip, AMD mówiło już w 2006 roku, ale to Intel jako pierwszy wprowadził takie rozwiązanie. AMD poszło jednak krok dalej i jako pierwsze zintegrowało w klasie procesorów Intel Atom układ graficzny o wydajności porównywalnej do niedawna tylko z zewnętrznymi kartami graficznymi. Technicznie rzecz biorąc Brazos, szczególnie w mocniejszych odmianach, stawiany jest więc za konkurencję procesorów Intel Atom łączonych w tandem z układem graficznym NVIDIA ION 2.
Skoro już jestem przy odmianach — platforma Brazos obejmuje dwie rodziny APU różniące się wydajnością i poborem mocy. Słabsza z nich to procesory serii C (nazwa kodowa Ontario), o poborze mocy 9W: jednordzeniowy C-30 1,2 GHz i dwurdzeniowy C-50 1 GHz, ze zintegrowanymi układami graficznymi AMD Radeon HD 6250 (taktowanie rdzenia 280 MHz). Mocniejsza to procesory serii E (Zacate), o poborze mocy 18W: jednordzeniowy E-240 1,5 GHz i dwurdzeniowy E-350 1,6 GHz, z układami AMD Radeon HD 6310 (taktowanie 500 MHz). We wszystkich wariantach GPU wspierają DirectX 11, DirectCompute, OpenCL, a także UVD 3 — akcelerację odtwarzania wideo w wysokiej rozdzielczości.
Brazos w natarciu
Sony VAIO YB1 oparte jest o platformę Brazos z najmocniejszą wersją APU, integrującą dwurdzeniowy procesor AMD E-350 1,6 GHz z 1MB pamięci cache. W porównaniu z najszybszym Atomem D525 1,8 GHz, który ma zaimplementowaną technologię Hyper-Threading, a więc jest procesorem czterowątkowym, różnice w pracy są praktycznie niezauważalne. Pewnym punktem odniesienia może być ocena procesora w Indeksie wydajności systemu Windows na poziomie 3,7 dla AMD E-350 i 3,5 dla Intel Atom D525. Celowo nie przeprowadzałem jednak jakichś specjalnych testów, bo ich wynik był z góry do przewidzenia. Raz pierwszy byłby Intel, raz AMD (w zależności od metodyki testu), a różnice nieznaczne. Krótko mówiąc strata czasu, a podnieta jedynie dla wielbicieli benchmarkowych wojenek. Najważniejsze, że normalne operacje, takie jak uruchamianie popularnych aplikacji, przeglądanie stron czy rozpakowywanie plików, wykonywane są płynnie, bez irytującej czkawki, choć — rzecz jasna — niespiesznie. Prawie jak na pełnowartościowych notebookach, choć jak złośliwi słusznie zauważą „prawie robi wielką różnicę” — np. przy wirtualizacji, która na E-350 będzie kulała.
Bardziej interesowało mnie jak platforma, na której oparty jest Sony VAIO YB1, spisze się w operacjach wymagających wydajności układu graficznego, w szczególności odtwarzaniu filmów Full HD. To bowiem zadania, z którymi nie tylko netbooki, ale także tanie notebooki kompletnie sobie nie radzą. Tymczasem AMD Radeon HD 6310, będący od strony technicznej układem ATI Mobility Radeon HD 4330 pozbawionym jedynie własnej pamięci, zapowiadał się tutaj bardzo obiecujaco. Szczególnie, że karty graficzne ATI (marka kupiona przez AMD) zawsze wyróżniały się świetnym wsparciem dekodowania wideo. Jak to wygląda w przypadku testowanego układu?
Producent w materiałach reklamowych AMD Vision mówi ogólnie o odtwarzaniu wideo o jakości HD (w domyśle 720p). Na szczęście to jedynie asekuranctwo — okazało się bowiem, że Radeon HD 6310 radzi sobie bez problemu z płynnym odtwarzaniem także wideo o jakości Full HD (1080p). I to zarówno jeżeli chodzi o filmy z plików MP4 czy MKV (H.264/AVC), jak i wideo oglądane online w serwisie YouTube. Warto podkreślić, że są to obserwacje poczynione przy standardowych kodekach systemowych, oprogramowaniu sterownika wykorzystującym sprzętową akcelerację GPU i tylko niezbędnych dodatkach — takich jak Haali Media (Matroska) Splitter do odtwarzania plików MKV. Wspominam o tym dlatego, że wiele osób idzie na skróty instalując tzw. paczki z zestawami kodeków i tu wyniki mogą być różne — przykładowo, po instalacji paczki CCCP materiały Full HD nie były już odtwarzane płynnie. Podobnie sprawa wygląda w przypadku programu VLC, który posiada wbudowane własne kodeki i filtry.
Zachęcony doskonałymi osiągami Radeona HD 6310 w odtwarzaniu wideo wysokiej rozdzielczości, byłem niezwykle ciekawy jak wypadnie w zakresie gier. Tym bardziej, że deklarowane przez producenta wsparcie dla DirectX 11 wiele sugerowało. Może tu też AMD zostawiło sobie „zapas”? Na początek syntetyczny test w 3DMark Vantage. I tu małe rozczarowanie — na fabrycznie instalowanych sterownikach (8.792.0.0), GPU Score w trybie Entry osiągnął „tylko” 4181 punktów. Dopiero aktualizacja sterowników do wersji 8.821.0.0 poprawiła ten wynik do 4575 pkt., co już należy uznać za całkiem niezły wynik. Jest to odrobinę lepiej niż NVIDIA ION 2 (GT218) i znacznie lepiej niż popularny Intel GMA HD. Niemniej jednak, do wydajnych układów graficznych nadal sporo tu brakuje. Tak czy inaczej, wszelkie benchmarki należy na razie traktować szacunkowo. Sterowniki graficzne są bowiem jeszcze na tym etapie nie dopracowane — pomijając różnice w 3DMarku, nie oferują przede wszystkim wsparcia OpenCL.
Jak to jednak wygląda w praktyce? Benchmarkowe oceny wskazują, że powinno dać się pograć nie tylko w Sapera, ale i w całkiem wymagające tytuły. Sięgnąłem po ulubionego Crysisa i... znów rozczarowanie — gra z niewyjaśnionych przyczyn nie uruchamiała się, pojawiał się jedynie czarny ekran. Być może problem rozwiąże się sam wraz z kolejną aktualizacją sterowników, bo na pewno nie jest to wina zbyt niskiej wydajności GPU (na IONie 2 tytuł ten działa bez żadnych programów, tyle że przy niskim ustawieniu detali). Niezrażony próbowałem jednak dalej. Z kolejnymi było już na szczęście lepiej — S.T.A.L.K.E.R.: Zew Prypeci działał na domyślnych ustawieniach, w innych grach wystarczyło dokonać drobnych modyfikacji takich jak wyłączenie antyaliasingu (GRID) czy obniżenie rozdzielczości (Cryostasis). Test dema Colin McRae: DIRT 2 wykazał średnio 26,5 fps, a więc więcej niż gwarantujące płynność 24 fps. Reasumując: zaskoczenia nie ma — nie jest to maszynka dla hardcorowych graczy, jednak jak na urządzenie za tą cenę, możliwości są naprawdę imponujące, a po dopracowaniu sterowników powinno być jeszcze lepiej.
Warto podkreślić, że zarówno odtwarzanie wideo w jakości Full HD, jak i granie w wymagające gry, nie powodują specjalnego nagrzewania się komputera. Nawet pod obciążeniem obudowa jest ciepła, ale nie gorąca — temperatura wynosi w różnych częściach od 27 do 33℃, a jedynie od spodu, w okolicach wylotu powietrza z wentylatora osiąga 37℃. Bez obciążenia, podczas normalnej pracy, obudowa jest już natomiast co najwyżej przyjemnie letnia. Niestety komfort termiczny okupiony jest dyskomfortem akustycznym spowodowanym nieustanną pracą wentylatora. Choć jego dźwięk nie jakiś specjalnie natarczywy (hałas nawet pod obciążeniem nie przekracza 40dB) to jednak momentami irytuje — dotyczy to szczególnie pracy w nocy. W ciągu dnia jest to jednak problem pomijalny.
Pozostałe komponenty
Oczywiście notebook to nie tylko ekran, procesor i układ graficzny. W testowanym egzemplarzu Sony VAIO YB1 na wyposażeniu fabrycznym znalazło się ponadto 2 GB pamięci RAM DDR3 (z możliwością rozbudowy do 4 GB), dysk twardy Toshiba MK3265GSXN o pojemności 320 GB (dość szybki mimo „tylko” 5400 rpm i 8 MB cache), karta sieciowa Gigabit Ethernet Atheros AR8131, bezprzewodowa karta sieciowa 802.11b/g/n Atheros AR9285 (pracująca niestety w standardzie n-lite, a więc z prędkością do 150 Mbps), adapter Bluetooth 2.1+EDR, trzy złącza USB 2.0, czytnik kart SD i MMC, a także kamera internetowa 0,3 Mpix. Jak widać Sony nie rozpieszcza specjalnie użytkowników konfiguracją, ale (poza modemem 3G) w zasadzie wszystko, co potrzebne w niewielkim przenośnym komputerku, jest „na pokładzie”. Brak napędu optycznego pomijam, bo w urządzeniu o tych wymiarach i wadze trudno to uznać za wadę.
Na uwagę zasługuje łatwy dostęp do najważniejszych komponentów VAIO YB1. Dysk twardy, oba gniazda pamięci oraz złącze Mini PCI-Express, które zajmuje adapter WiFi, są ukryte pod jedną klapką przykręconą 3 śrubkami. Dzięki temu potencjalna wymiana dysku na szybszy (7200 rpm czy SSD), rozbudowa pamięci o kolejne 2 GB, czy nawet zmiana adaptera WiFi na obsługujący pełny standard 802.11n, będzie bezproblemowa. W innych notebookach często zdarza się zaś, że np. dostęp do drugiego slotu pamięci wymaga demontażu klawiatury albo innych kombinacji.
Czas pracy na baterii w praktyce
Sony VAIO YB1 wyposażone jest w 6-komorowy akumulator 37,8 Wh (10,8 V / 3500 mAh). Producent deklaruje, że maksymalny czas pracy na baterii wynosi 6,5 godziny. W zestawieniu z najlepszymi netbookami pracującymi po nawet 10 godzin na baterii nie jest to wartość robiąca obecnie wrażenie, również starszy brat z serii — VAIO Y21 — legitymuje się czasem działania do 8,5 godziny. Testowany model jest jednak znacznie wydajniejszy od netbooków, a od Y21 wyraźnie lżejszy. Krótko mówiąc coś za coś. Przede wszystkim trzeba jednak sprawdzić na ile obietnice producenta mają się do praktycznego użytkowania.
Testy „w terenie” pokazały, że jest to jeden z tych laptopów, na których faktycznie da się osiągnąć czas pracy na baterii deklarowany przez producenta. Podczas pracy w Wordzie, w trybie oszczędzania energii, z podświetleniem ekranu nie większym niż połowa, wyłączonym Aero, WiFi i Bluetooth, czas pracy wynosił ponad 6 godzin. Naturalnie to wynik skrajny. Podczas normalnej pracy w trybie zrównoważonym (przeglądanie stron, praca w programach biurowych/graficznych, słuchanie muzyki, sporadyczne operacje na plikach, jasność ekranu na poziomie 75-100%, włączone Aero, WiFi, Bluetooth) wynik ten skurczył się do około 4 godzin. W dalszym ciągu to jednak całkiem nieźle. Najsłabsze osiągi są oczywiście przy odtwarzaniu filmów w HD (3 godz.) i grach (niespełna 2,5 godziny) — w obu przypadkach mierzone przy pełnej jasności ekranu. Reasumując, szału nie ma. Z drugiej jednak strony ciężko znaleźć sprzęt o takich osiągach, gabarytach i cenie, który trzymałby wyraźniej dłużej.
Skoro jesteśmy już przy baterii, warto też wspomnieć o zasilaczu. Ma on typowe dla zasilaczy netbooków wymiary — jest bardzo mały, dzięki czemu nie zajmuje wiele miejsca. Miałem pewne obawy, że niewielkie rozmiary będą oznaczać długi czas ładowania baterii, nic jednak bardziej błędnego. Czas potrzebny do pełnego naładowania to niespełna 3 godziny — o godzinę krócej niż podaje producent w specyfikacji.
Co za dużo, to niezdrowo
Testując niedawno Sony VAIO Z13 bardzo pozytywnie oceniłem oprogramowanie preinstalowane przez producenta. Dołączony zestaw aplikacji i dodatków był bowiem utrzymany w granicach rozsądku, nie obciążał w widoczny sposób systemu i sprawiał wrażenie przemyślanego. Niestety nie można tego samego powiedzieć o Sony VAIO YB1...
Lista aplikacji i dodatków preinstalowanych wraz z systemem Windows 7 Home Premium obejmuje m.in. program antywirusowy McAfee AntiVirus, aplikację do archiwizacji ważnych danych Norton Online Backup, pakiet biurowy Microsoft Office Starter 2010, przeglądarkę dokumentów PDF Adobe Reader 9, program do sporządzania notatek i przechowywania danych Evernote, aplikacje do zarządzania multimediami Media Gallery oraz PMB (Picture Motion Browser), komunikator Skype, pakiet aplikacji Windows Live Essentials (Mail, Mesh, Messenger, Movie Maker, Photo Gallery, Writer), zestaw oprogramowania do kamery internetowej ArcSoft Webcam Suite, dodatki do przeglądarki Internet Explorer - pasek McAfee SiteAdvisor i BingBar, dodatki do współpracy z konsolą Sony Playstation 3 — Remote Keyboard i Remote Play, a także całą rodzinę akcesoriów i narzędzi firmowanych przez Sony — VAIO Gate, VAIO Control Center, VAIO Care, VAIO Update, VAIO Transfer Support, VAIO Smart Network, VAIO Media Plus... Ufff...
Nic zatem dziwnego, że pierwsze co rzuca się w oczy po uruchomieniu komputera w stanie fabrycznym to powolna praca oraz skaczące jak szalone obciążenie procesora (od kilkunastu do momentami nawet 100%). Taki stan rzeczy jest naturalnie do wytłumaczenia po pierwszym czy drugim uruchomieniu, kiedy to system Windows 7 Home Premium kończył konfigurację, inicjalizowała się usługa indeksowania, instalowały poprawki, a program antywirusowy ściągał aktualizacje... Niestety nawet po zaktualizowaniu wszystkiego co możliwe, z Service Packiem 1 dla Windows 7 włącznie, a także odinstalowaniu najbardziej obciążających (na pierwszy rzut oka) aplikacji, obciążenie w trybie bezczynności nadal było bardzo nieregularne, osiągając chwilami kilkadziesiąt procent. Najbardziej irytująca było owa nieregularność, przekładająca się na dławienie komputera podczas tak elementarnych operacji jak zmniejszanie/zwiększanie jasności podświetlenia, kiedy to wskaźnik poziomu na ekranie nie nadążał za fizycznym ściemnianiem się matrycy. Próby definitywnego wyeliminowania problemu, poprzez odinstalowanie kolejnych narzędzi i kombinacje ze sterownikami, zakończone zostały niepowodzeniem — wobec braku poprawy — skapitulowałem...
Wyjście było tylko jedno: instalacja od nowa „czystego” systemu, sterowników, poprawek, a także niezbędnych narzędzi od Sony. Przy okazji dołożyłem też 2 GB pamięci. Efekt był łatwy do przewidzenia — obciążenie procesora w trybie bezczynności zmalało do pomijalnych i, co najważniejsze, stałych kilku procent (co widać na poniższym screenie), wszystko zaczęło pracować płynnie, wentylator przestał hałasować, a menu ekranowe w końcu nie miało irytujących opóźnień. Nie można było tak od razu?
Jest jednak jeden mankament takiego rozwiązania i nie chodzi tu wcale o brak w zestawie nośnika instalacyjnego Windows 7 Home Premium OEM, bo można go za opłatą zamówić lub ew. pożyczyć od znajomego. Otóż w dostarczanym przez producenta zestawie oprogramowania są pozycje warte uwagi, których nie ściągniemy ze strony internetowej Sony. Mam tu na myśli przede wszystkim Microsoft Office Starter 2010 — ograniczoną funkcjonalnie, ale w warunkach domowych w pełni wystarczającą, edycję pakietu biurowego Microsoftu, w skład której wchodzą uproszczone wersje edytora tekstów Word i arkusza kalkulacyjnego Excel. Jednak i na to jest sposób — pakiet ten domyślnie nie jest zainstalowany, łatwo więc wydobyć z dysku wersję instalacyjną — wystarczy skopiować na zewnętrzny nośnik zawartość ukrytego folderu C:\ProgramData\Microsoft\OEMOffice14\OStarter\pl-pl, a po reinstalacji uruchomić SetupConsumerC2R.exe i cieszyć się darmowym Officem. Na szczęście inne wartościowe aplikacje takie jak np. VAIO Control Center (program umożliwiający dostosowanie najważniejszych ustawień komputera) czy VAIO Care (centrum diagnostyki komputera i rozwiązywania ewentualnych problemów) można już bez problemu pobrać z witryny producenta.
Na koniec warto wspomnieć o dwóch ciekawostkach, jakimi są Remote Keyboard i Remote Play dla konsoli Sony Playstation 3. Za pomocą pierwszego programu możemy przeobrazić VAIO YB w klawiaturę do Playstation 3, co może być rzeczą niekiedy przydatną. Nie jestem jednak w stanie odkryć głęboko ukrytego sensu drugiego programu, który ma pozwalać na zdalne uruchamianie gier z konsoli PS3 i granie na ekranie notebooka. Piszę „ma pozwalać”, bo mi ta sztuka się nie udała. Można było chodzić po menu konsoli, ale nie dało się niczego uruchomić, nie działał konsolowy przycisk „Start” zmapowany domyślnie na klawiszu „Enter”. Nawet gdyby jednak działał to i tak całą rozrywkę niweczyłby obraz o niskiej jakości (bitrate można zmienić ale skutkuje to brakiem płynności)...
Podsumowanie
Sony VAIO YB1S1E/S to niezwykle ciekawy... no właśnie — netbook, notebook, subnotebook? Trudno jednoznacznie określić ponieważ wyłamuje się on dotychczasowym schematom. Ja, mimo wszystko, nazwałbym go ultramobilnym notebookiem. Bez względu bowiem na to, jak szufladkują swoje platformy Intel czy AMD, liczy się końcowy efekt, a ten robi wrażenie. Sony VAIO YB1 oferuje znacznie więcej możliwości niż przeglądanie stron internetowych, edycja tekstu czy słuchanie muzyki. W niewielkiej obudowie kryje moc zdolną odtwarzać nawet wideo w jakości Full HD, czy udźwignąć wiele wymagających gier. Zuchwale patrzy na znacznie droższych kolegów z wydajniejszymi procesorami i bezczelnie śmieje im się w twarz. Ot, taki mały zawadiaka :)
Niestety nasz zawadiaka ma też kilka słabości — opadająca pokrywa ekranu, mała powierzchnia touchpada, nieustannie pracujący wentylator, preinstalowane oprogramowanie... Ponad średnią nie wybijają się też ekran z refleksującą powłoką i zbyt wysoką rozdzielczością. Wszystko to rekompensują jednak ogólna solidność wykonania, nie najgorsze materiały, wygodna klawiatura, złącze HDMI, niska waga, a także całkiem niezły czas pracy na baterii.
Pozostaje kwestia ceny — 1999 zł to dużo czy mało? Wydaje mi się, że mimo wszystko jest to jednak kwota odrobinę wygórowana. Nie jest bowiem tajemnicą, że AMD sprzedaje swoje układy znacznie taniej niż Intel. Tymczasem konkurencyjny ASUS 1215N oparty na Atomie D525 Intela i IONie 2 Nvidii kosztuje 100-200 zł mniej. Oczywiście ASUS to nie Sony, ale i tak różnica wydaje się trochę za duża. Jakby jednak nie patrzeć, w zestawieniu możliwości do ceny, Sony VAIO YB1S1E/S to obecnie bezsprzecznie jeden z najbardziej interesujących małych notebooków na rynku.
Niebawem będzie jeszcze ciekawiej, bo swoje notebooki na Brazosie zapowiedzieli kolejni producenci — Acer (Aspire 4253), ASUS (Eee PC 1215B), HP (Pavilion dm1z), Lenovo (IdeaPad S205, ThinkPad X120e), MSI (Wind U270, X-Slim X370) i inni. Nadchodzi rewolucja?
- Brak
- Brak