Amerykański T‑Mobile walczy ze „zwykłymi komórkami“ i z umowami na dwa lata
26.03.2013 16:15
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Co prawda plan taryfowy ze Stanów Zjednoczonych na nic się w Polsce nie przyda, ale warto spojrzeć na nową ofertę T-Mobile zza Oceanu. Ten operator jako ostatni z wielkiej czwórki amerykańskich operatorów uruchomił dziś LTE.
Oferta „no contract” operatora, jak nazwa wskazuje, nie przewiduje zawierania umowy na dwa lata i jeśli się przyjmie, dni „lojalek” mogą być policzone. Co miesiąc abonent płaci z góry ustaloną kwotę (50 dolarów), rozmawia ile chce, wysyła SMS-y bez ograniczeń i ma do tego 500 MB danych do wykorzystania (po przekroczeniu limitu transfer zwalnia). Kolejne numery są tańsze, najbardziej więc opłaca się przejść do T-Mobile całą rodziną i z własnymi telefonami (nie ma „lojalki”, nie ma smartfona za dolara). Więcej danych również można dokupić (za kolejne 20 dolarów transfery bez ograniczeń). Jak na amerykańskie warunki, ten „abonament” jest zjadliwy, według analiz może być korzystniejszy dla osób intensywnie korzystających z Internetu na smartfonie… i własnie do takich klientów jest kierowany.
Opłaty są jednak mało interesujące, najciekawsze zmiany amerykański T-mobile wprowadził w ofercie telefonów. Od niedzieli na stronie operatora nie można już kupić żadnego urządzenia do dzwonienia, które nie jest przy okazji małą maszynką do oglądania Internetu. Z fizycznych sklepów tego operatora również znikają te najprostsze „cegły”. Jeśli zaś ktoś chce nabyć smartfona od T-Mobile, zapłaci jego pełną cenę. Z jednej strony niedobrze, bo więcej, ale z drugiej… koszt urządzenia nie jest ukrywany w abonamencie i nikt klienta nie trzyma w danej sieci na siłę.