Dissidia Final Fantasy

Redakcja

26.10.2009 09:41, aktual.: 01.08.2013 01:51

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Wydane w grudniu ubiegłego roku w Japonii Dissidia Final Fantasy z miejsca wzbudziło niezdrowe zainteresowanie europejskich fanów tak znanej serii gier RPG od Square Enix, jak i konwencjonalnych bijatyk. Niektórzy sprowadzali sobie to dzieło, by po spędzenia kilkudziesięciu minut z zupełnie nieprzystępną dla nich jednak językowo wersją ich oczekiwania urosły do pokaźniejszych rozmiarów. Tytuł wreszcie zawitał do nas niedawno, a te kilka miesięcy różnicy w dacie premiery na kontynentach akurat pokryło się z okresem największego wypatrywania nadchodzących hitów, które przywrócić mają blask przenośnej konsoli Sony. Z lepszym lub gorszym skutkiem plan giganta elektronicznej rozrywki zdaje się sprawdzać, zaś Dissidia także jest w pewien sposób za ten stan rzeczy odpowiedzialna. Japończycy szybko pokochali niecodzienna bijatykę od SE, czy jest szansa, że Europejczycy wezmą z nich przykład?

Na samym początku warto właśnie zwrócić uwagę na to, czym jest Dissidia Final Fantasy. Nie wszyscy wiedzą, że gra z założenia stanowi część kampanii promującej dwudzieste urodziny serii Final Fantasy. Przy tej okazji Square Enix postanowiło zaserwować nam produkcję, która w niczym nie przypomina kilkunastu wydanych dotąd głównych pozycji z serii, ani żadnego z jej pomniejszych „odnóży”. Dissidia to osadzona w doskonale znanych graczom realiach bijatyka z elementami RPG - co oczywiście może początkowo budzić zdziwienie. Fabuła nie odgrywa tutaj najważniejszej roli, a jest raczej tylko uzupełnieniem rozgrywki, zaś sam serwowany scenariusz nie poraża głębią, także fani klasycznych „gatunkowo” tytułów firmy mogą początkowo się zniechęcić. Do jednego kubła wrzucono oto najbardziej znane wszystkim postacie występujące na przestrzeni wieloczęściowej sagi i dzieląc je na dobrych oraz złych postawiono naprzeciw sobie. Zadaniem gracza jest zwyczajowe stoczenie ogromnej liczby walk jeden na jeden. Co ciekawe, pozycja ta nie przypomina jednak w niczym mordobić pokroju Street Fighter czy Tekken.

Dissidię otwiera intro, które z miejsca można zaliczyć do jednego z najlepiej zrealizowanych filmików ostatnich lat, a już w ogóle z pozycji przeznaczonych dla PSP. Gracz rzucony zostaje w konflikt między boginią ładu Cosmos, a mrocznym bóstwem chaosu o imieniu (po prostu) Chaos. Po prawicy każdego z nich staje 10 wojowników, których zadaniem będzie przechylenie szali zwycięstwa na którąś ze stron. Warto tutaj jeszcze nadmienić o specjalnych 10 kryształach (wizytówka FF), bo to ich zdobycie jest głównym celem popleczników jasnej strony konfliktu. Jeśli z początku nie wiecie kogo wybrać, gra udzieli Wam podpowiedzi, wskazując najwygodniejszą ścieżkę (gwiazdki symbolizujące poziom trudności), nie trzeba oczywiście jednak z tego udogodnienia korzystać. Zabawie towarzyszy dość stereotypowe podejście do dostępnych postaci i oczekujący głębokiej analizy psychologicznej wybranego bohatera poczują się raczej rozczarowani. Przy czym Square zaserwowało nam plejadę najznakomitszych gwiazd, więc możliwość chociażby okładania przeciwników wielkim mieczem Clouda Strife’a szybko zrekompensuje niezbyt porywający wątek fabularny.

Obraz

W pierwszych minutach (a nawet godzinach) przy Dissidii ciężko ogarnąć zamieszanie, jakie niewprawionemu graczowi serwują japońscy twórcy. System walki opiera się wciąż na punktach zdrowia, jednak ważniejszymi okazują się oto być punkty odwagi, które odbieramy przeciwnikowi kolejnymi atakami. Dopiero po ich zbiciu, a następnie zrównaniu z zerem energii wroga, pada on bez sił na twarz. Starcia nie polegają także na bezmyślnym stukaniu w klawisze – tytuł modyfikuje mechanikę bijatyk wprowadzając odmienne rodzaje ataków (naziemne i powietrzne), różne rodzaje broni, „summony”, czary, umiejętności specjalne, namierzanie, „limit breaki”, sekwencje QTE czy też umożliwiając bieganie po ścianach. Tak duża różnorodność jest początkowo strasznie ciężka do ogarnięcia, niemniej po wstępnym zrozumieniu zawiłego systemu walki każdy z pojedynków wygląda po prostu fantastycznie. Serwuje się nam mnóstwo prześlicznych efektów, dynamiczną rozgrywkę i charakterystyczne dla świata Final Fantasy zapierające dech w piersiach ataki specjalne. Jeśli zniechęceni pierwszymi porażkami nie rzucicie krążka UMD w kąt, to nastawcie się na długą zabawę z kawałkiem dobrej, acz wymagającej bijatyki.

[break/]Walka to nie jedyna część głównego trybu - Opowieści. Pomiędzy pojedynkami naszym zadaniem jest ponadto przesuwanie figurek postaci po specjalnie przygotowanej planszy, otwieranie skrzyń czy też decydowanie o tym, na kogo warto przypuścić atak. Ten element niesie za sobą strategiczny aspekt rozgrywki - warto czasami zastanowić się, czy uderzanie w zbyt silnego przeciwnika jest najlepszym pomysłem. Co ciekawe, jeżeli nasz bohater polegnie na placu boju, nie kończymy zabawy, możemy także uciec z bitwy, chociaż tracąc punkty. Ten fragment rozgrywki może z początku nudzić lub irytować, ale warto spędzić chwilę czasu na planszy i tak własnoręcznie pokierować swoim bohaterem, by bez większych trudności oklepać twarz przeciwnika. Szczególnie, że Dissidia oferuje mocno rozbudowany tryb rozwoju postaci - podbijanie poziomów to w zasadzie cel sam w sobie. W pewnym momencie przeciwnicy nie dadzą się po prostu pokonać bez osiągnięcia odpowiedniego „levelu”. Do tego wszystkiego napotyka się w grze na przeogromne ilości przedmiotów - które na szczęście nie są przyporządkowane do konkretnych postaci.

Obraz

Opowieści to nie jedyny tryb oferowany przez Dissidia Final Fantasy. W Arcade możemy wcielić się w wybranego bohatera i wziąć udział w szeregu następujących po sobie pojedynków. Nie uświadczycie tu plansz oraz figurek, weźmiecie udział jedynie w kolejnych starciach, po wygraniu których otrzymacie odpowiednie nagrody. Pojedynki można prowadzić również z drugim graczem, choć Square Enix nie przewidziało niestety opcji zabawy online. Da się za to zapisać sobie styl walki żywego przeciwnika, by móc następnie trenować ze stworzonym w ten sposób wirtualnych sparing partnerem. Z ciekawostek to Dissidia oferuje też możliwość zachowywania i edycji już zarejestrowanych filmów z walki – taka sympatyczna „zapchajdziura”. Gra hula na technologii znanej z Crisis Core, spodziewać się więc jak najbardziej należy płynnej animacji oraz pieczołowicie wykonanych bohaterów. Wszystko prezentuje się graficznie naprawdę ślicznie i warto poświęcić te kilka chwil na przyjrzenie się szczegółowo wykonanym postaciom. Na temat filmiku wprowadzającego rozpływałem się już wcześniej, nie skłamię również jeśli powiem, że stworzone na silniku gry przerywniki prezentują się też bardzo dobrze.

Dissidia Final Fantasy ma oczywiście swoje wady. Obok wymagającego poziomu trudności, niejednokrotnie napotyka się na problemy z przemieszczaniem się po arenach. Czasami wojownicy unoszą się nienaturalnie w powietrzu pomimo tego, że w okolicy nie widać jakiegokolwiek miejsca, od którego mogliby się odbić. Dalej, automatyczne namierzanie przeciwnika potrafi utrudnić rozgrywkę i spowodować, iż kierowana postać zaplącze się w któryś z elementów otoczenia - co w konsekwencji zwyczajnie uniemożliwi przeprowadzenie skutecznego ataku. Walka toczy się w pełnym trójwymiarze, kamera nie ma więc łatwego zadania - dynamiczna akcja, sporo uskoków, śmiganie od ścian, czy walki w powietrzu sprawiają, że czasem głupieje i nie pokazuje faktycznie rozgrywki, a tylko kręci się gdzieś bezmyślnie, gubi sylwetki bohaterów. Nie jest to jednak na szczęście nagminne.

Obraz

Podsumowanie? Dissidia to ciekawa, mocno rozbudowana bijatyka, która za nic ma sobie założenia gatunku. Produkcja jest typowo japońska, nietrudno więc domyślić się, dlaczego w grudniu ubiegłego roku zbierała w Kraju Kwitnącej Wiśni fantastyczne oceny. Produkt Square Enix w Europie akurat niekoniecznie spodoba się fanom klasycznych mordobić pokroju SoulCalibur, a raczej nie rzuci też na kolana miłośników gier jRPG, którzy przyzwyczajeni są do wciągającej fabuły i turowej walki. Tak, może on spotkać się z niezrozumieniem na naszym rynku, niemniej sprawdzić go warto, choć pierwsze godziny potrafią skutecznie zrazić do dalszej przygody. Parę dni temu dzwonił do mnie na znajomy z wieścią, że na liczniku w Dissidii ma już nabite dobre kilkadziesiąt godzin i gra nie znudziła mu się w ogóle. Mnie niestety bijatyka od Square Enix nie przykuła do Playstation Portable na tak długo. Choć trudno jej na pewno odmówić pewnego ogólnie postrzeganego uroku, warto by trafiła w ręce tych cierpliwych posiadaczy PSP, bo to wymagająca pozycja, do której trzeba się jednak przemóc.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także