Windows 11 jest niedokończony - ale poprzednie wersje też (część 2)

Microsoft zbiera niepochlebne opinie na temat skali kompletności Windows 11. Poprzednie wersje systemu były jednak porównywalnie "niedokończone", a historia firmy jest pełna produktów, które wydano zanim były na to gotowe, a następnie poprawiano. Często wielokrotnie.

Windows 11 jest niedokończony
Windows 11 jest niedokończony
Źródło zdjęć: © dobreprogramy | Kamil Dudek

Zdarzały się w Microsofcie produkty, których Microsoft nawet nie chciał dokończyć. Dobrym przykładem jest Windows Millennium Edition. System początkowo miał zawierać nowe UI oparte o HTML, znane pod nazwą Centrum Aktywności. Cały projekt rozmontowano i dostarczono mniej więcej 5% oryginalnego planu. Na UI wykorzystujące metodykę znaną z prototypów Millennium przyszło poczekać 12 lat, aż jego (oczywiście także niekompletna) wersja zadebiutowała, ku radości nikogo, w kafelkowym Windows 8.

Windows 98

Gdy cofniemy się w czasie jeszcze dalej, okaże się że sytuacja jest znacznie gorsza. Windows 98, planowany jako multimedialna i internetowa rewolucja, wyszedł bardzo internetowy, ale niekoniecznie multimedialny. Duża część wysiłku została zainwestowana w poprawę, a nie rozwinięcie, pochodzącej z Windows 95 bazy (a dlaczego trzeba było to pilnie zrobić - no właśnie!). Rozważano różne rozwiązania tego problemu. Pierwszym z nich był Service Pack, ale skalę zmian uznano za zbyt dużą. Zamiast tego rozpoczęto darmowym pakietem funkcjonalnym o nieformalnej nazwie Multimedia Update.

Ideą było uniknięcie wydania tego samego systemu dwa razy. Miało to miejsce w przypadku - oczywiście! - Windows 95, którego wersja pudełkowa była ponad rok starsza i znacznie uboższa od wersji OEM, dostępnej jednak wyłącznie w sprzedaży w komplecie z komputerem. Problemy z procesami o działanie ma monopolistyczne sprawiały że Microsoft miał obawy przed stosowaniem takich manewrów.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Ale wspomniana skala zmian była zbyt duża nawet jak na darmowy dodatek. Paradoksalnie, wydanie go postawiłoby Microsoft przed tym samym problemem prawnym - tym razem w postaci rozdawania systemu za darmo (dziś nikt się tym już nie przejmuje, prawo zawsze jest wszak przede wszystkim kwestią estetyki, a nie paragrafów). W ten sposób powstał Windows 98 Wydanie Drugie. Płatna aktualizacja, której istnienie było zagraniem na nosie posiadaczom wydania pierwszego.

Windows 95 - trzykrotnie!

A dlaczego tyle wysiłku poszło w naprawianie rdzenia Windows 98? Bo wersja 95 była klejona szarą taśmą i trzymała się na słowo honoru, wspierana patykami i błotem. Oryginalne wydanie obsługiwało tylko dyski 2GB i nie zawierało obsługi AGP, USB, TCP/IP i ACPI. Możliwe było doinstalowanie wyłącznie TCP/IP, a pozostałe standardy, choć prędko awansujące do wszechobecnego standardu, były całkowicie niedostępne dla tych, którzy kupili Windows 95 w pudełku.

Sprawa miała się jednak zupełnie inaczej, jeżeli ktoś zdecydował się nabyć 95 razem z komputerem. Wtedy otrzymywał wersję OEM, nowszą o rok i znacznie nowocześniejszą. Wariant znany pod wewnętrznym identyfikatorem SR-2 obsługiwał już MMX, AGP, Internet i FAT32. Były to funkcje niemożliwe do doinstalowania w wersji oryginalnej, przynajmniej teoretycznie, polegały bowiem na rozbudowanych zmianach w VMM32, jednym z podstawowych składników Windows dla 386.

Wariant SR-2 istniał żeby rozwiązać braki w obsłudze sprzętu dostępnego na rynku, ale przede wszystkim chodziło o uwiązanie klientów do sprzedaży wiązanej peceta z systemem, wycinając konkurentów jeszcze na etapie łańcucha dostaw. Zmiany znane z OEM SR-2 były technicznie możliwe do dostarczenia dla oryginalnej wersji 95. Skąd to wiemy? Otóż co zabawne, nawet wersja OEM, oznaczana jako "do rozpowszechniania tylko z nowymi komputerami PC", była dla większości z nich za stara!

Nowość - USB

Microsoft rozwiązał ten problem dostarczając na płytce(!) OEM aktualizację do wersji OSR 2.1. Dopiero ta wersja dostarczała obsługę USB. Dlaczego nie zintegrowano jej z instalatorem? Bo była niestabilna! Wychodzono z założenia, że klient może jednak nie potrzebuje obsługi USB, bo sprzętu obsługującego ten standard było w latach 1996-1998 bardzo mało. Jeżeli ktoś naprawdę chciał USB, mógł go sobie doinstalować.

Proces ten przebiegał w zabawny sposób. Instalator rozpakowywał pliki jądra MS-DOS (używanego jako menedżer ładowania) i VMM (menedżera pamięci trybu chronionego), wklejał tam swoje zmiany i żądał ich przebudowy. Następnie, w ramach restartu, instalator budował nowe jądro systemu i restartował się jeszcze raz, tym razem na nowym jądrze. To samo dałoby się zrobić z pudełkowym Windows 95, ale Microsoft tego nie chciał.

To nie koniec. OSR 2.1 był tak niestabilny, że większość płyt instalacyjnych, poza jego instalatorem dostępnym jako oddzielny plik EXE, dostarczała od razu krytyczną aktualizację do niego! Windows 95 tracił bowiem dane z urządzeń z PCMCIA i miał poważne problemy z zarządzaniem energią bez niej. Jednak nawet oferując tę aktualizację, Microsoft mówił wprost: jeżeli nie chcesz używać USB, nie instaluj tego nawet mając stosowne porty, bo to wszystko jeszcze ledwo działa i musimy to pilnie poprawić.

Jeszcze wcześniej?

Można iść jeszcze dalej. Windows 3.0 nie obsługiwał europejskich stron kodowych, a wersja 3.1, mimo odpowiednich mechanizmów wewnętrznych, nie zawierała 32-bitowego dostępu do dysku i sieci, stosując zamiast tego serwisy systemu MS-DOS. Sytuację zmieniła dopiero wersja 3.11, w wariancie "dla grup roboczych". Ta z kolei nie obsługiwała TCP/IP i Win32 (wydano je jako oddzielne dodatki). I tak dalej, i tak dalej.

Oprogramowanie nigdy nie będzie gotowe. Nie da się tego osiągnąć. Skoordynowanie projektu tworzenia systemu operacyjnego ogólnego przeznaczenia było prawie niemożliwie złożonym wyczynem już czterdzieści lat temu, dziś jest tylko gorzej. Dotyczy to nie tylko Windowsów. Na kartach historii IT zapisało się wydanie MacOS X Snow Leopard, podczas premiery którego główny architekt, genialny Bertrand Serlet, przywitał widownię slajdem z wielkim napisem "Zero Nowych Funkcji". Przyznał wtedy wprost, że system Apple potrzebował pilnych prac konserwacyjno-serwisowych.

Lepiej nie będzie

Czy naprawdę wierzymy, że dzisiejsze systemy są projektami prowadzonymi na tyle dojrzale i bez długu technicznego, że takie wydania przestały być potrzebne? Wygrywa niestety pęd do nowych funkcji. Ale to nie jedyny powód. Większa moc komputerów sprawia, że bardziej bezkarne jest niechlujstwo. Najnowszy Windows 11 stosuje na przykład wprute na sztywno olbrzymie pliki JSON z metadanymi, ponieważ Menu Start i Sklep nie dają rady stosować klasyfikacji dynamicznej dla aplikacji. A to tylko jeden, ostatni przykład.

Przeczekanie Windows 11 motywowane argumentem "poczekam na dokończoną wersję" poskutkuje prędzej otrzymaniem jeszcze mniej ukończonego Windowsa 12. Gdzie indziej nie jest lepiej. Można oczywiście uciekać do macOS. Być może nie przywita on nas np. niesprowokowaną niczym konkretnym awarią procesu WindowServer. Jest też Linux. Idealny dla tych komputerów, gdzie wystarczy że taka fanaberia, jak dźwięk działa zazwyczaj, mniej więcej i wymaga tylko trochę regularnej rekonfiguracji.

Kamil J. Dudek, współpracownik redakcji dobreprogramy.pl

Programy

Zobacz więcej

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (62)