Need for Speed: Most Wanted

Czasem miłośnik gier wyścigowych nie poszukuje realistycznych doznań płynących z siedzenia za wirtualnym kółkiem, a po prostu zabawy podszytej adrenaliną, takiej niekoniecznie najwyższych lotów. Ot, porozbijałby się autami popularnych marek po mieście, łamiąc przepisy, grając stróżom prawa na nosie, a gdyby jeszcze do tego mógł na tych samych ulicach siać zamęt po sieci to byłby w siódmym niebie. Nowe Need for Speed: Most Wanted idealnie wpasowuje się w taki scenariusz. Wielbiciele symulatorów oraz honorowej rywalizacji nie mają za bardzo czego w dziele studia Criterion szukać, bowiem produkt skierowany jest wybitnie do tych, którzy lubią mocno rozrabiać.

28.11.2012 | aktual.: 01.08.2013 01:45

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Rzucani jesteśmy do otwartego świata mieściny Fairhaven, gdzie policja nie radzi sobie z dziesięcioma zakapiorami szos – oczywiście przyjdzie nam wspinać się na sam szczyt całej niechlubnej listy. Z każdym z tych twardzieli należy wygrać wyścig, a potem zwyczajnie rozwalić mu samochód, aby przejąć maszynę, ale zanim to nastąpi wypada zebrać odpowiednią ilość Speed Points, by móc stanąć w szranki. To tutejsza miara szacunku. Punkciki wpadają głównie za udział w wielu rozsianych po mieście zawodach, ale również za rozwalanie specjalnych billboardów, ogrodzeń, ustanawianie rekordów prędkości na rozłożonych często i gęsto fotoradarach czy naturalnie uciekanie przed coraz to poważniejszą obławą drogówki. Ewentualnie, jeśli nam się nie chce ganiać, zaś poziom poszukiwania jest niski, można się gdzieś schować i nagonkę przeczekać, nieco jak w GTA. Kolejne auta odbieramy rywalom, ale też znajdujemy normalnie pochowane. Do odnalezienie jest ponad 120 bryk, włącznie z mini bolidami. Wyzwania, jakie staną przed nami otworem, często zależne są od typu prowadzonej aktualnie fury.

Wygrywając kolejne wyścigi i wypełniając mimochodem pomniejsze zadania (w rodzaju przejechania określonej ilości kilometrów, bądź wykonania odpowiednio dalekiego skoku, albo ślizgu) zyskujemy części do modyfikacji. Daje to poczucia panowania nad osiągami wozu, jednak w sumie złudne. Tak naprawdę wszystkie czterokołowce, z wyjątkiem konstrukcji pokroju Ariel Atom, prowadzi się podobnie. Mamy do czynienia ze zręcznościowym modelem jazdy, gdzie najbardziej liczy się szybkość plus niejednokrotnie masywna karoseria. Tak, przydaje się gruba warstwa stali, bo przeciwnicy lubią wjechać nam z impetem w tylny zderzak, nagminnie też spychają z drogi. Ukazanie wszelkie kraks to rzecz jasna poziom zbliżony do Burnouta - są iskry, rozsypane szkło i fruwające w zwolnionym tempie odłamki. Ładujący się pasek turbo doładowania również wiadomo skąd się wziął.

Obraz

Skoro już przy tym jesteśmy to mechanizm odnotowywania kolizji jest mocno wybiórczy. Czasem zaliczamy wielki dzwon przy niskiej prędkości i delikatnym muśnięciu auta cywila, zdarza się ponadto, że zahaczenie bokiem o barierkę wywala w powietrze niczym po eksplozji. Kiedy indziej przy oberwaniu „tarana” od kogoś odleci nam znowu koło, gdy najbliższa stacja benzynowa, która robi równocześnie za warsztat szybkiej naprawy, znajduje się hen daleko, a natychmiastowy reset po pełnej kasacji byłby akurat mile widziany. Jeśli marudzić, tak też starcia z bossami z Top 10 psują krwi, bo dziwnym trafem nie imają się ich choćby zabawki policji (nam kolce przebijają opony, im nie), ale że wyścigi odbywają się za każdym razem niemal identycznie, da się je w końcu wyczuć. Ba! – trzeba skusić kilka razy, żeby wiedzieć jak w ogóle jechać. Słaba widoczność to niestety największa wada gry. Wielu zakrętów zwyczajnie w pełnym pędzie nie dostrzeżecie, a śledzenie mini mapy niewiele daje, bo niczym felerny GPS działa z wizualnym poślizgiem. Skręcamy później, niż trzeba, albo lądujemy na ścianie.

[break/]Z pełnej mapy się nie korzysta, głównie z tego powodu, że wczytuje się ona dosyć długo. Często za to będziecie używać dostępnego pod krzyżakiem menu EasyDrive. Dzięki niemu błyskawicznie zaznaczycie kolejny cel podróży, zmienicie lub zmodyfikujecie auto, tudzież sprawdzicie rekomendacje systemu Autolog. Jeśli na jakimś odcinku kolega z listy znajomych był szybszy, od razu się o tym dowiecie, podobnie jak o pobiciu przez niego gdzieś rekordu, który dotąd należał od Was. Jeżeli rozwalił billboard w lepszym stylu, pojawi się na nim jego obrazek gracza, co świetnie motywuje do ponownego rozjechania reklamy. EasyDrive to również szybki dostęp do rozgrywki online. Do miasta zjeżdża się 8 śmiałków, by gnieść blachę. Rywalizacja układana jest w sesje kilku różnych zadań, na końcu podsumowywana jest punktacja i wyłaniany zwycięzca. Potem krótka przerwa, po niej zaś kolejna partyjka. Nikt tu się nie bawi w ceregiele. Rozwałka jest na pierwszym miejscu, jazda pod prąd na porządku dziennym – nawet jeżeli chodzi o zwykły wyścig do mety. Będziecie skakać w dal lub odstawiać długie drifty, miejscami starając utrzymać się jak najdłużej w danym miejscu, najczęściej gdzieś wysoko. Inni będą walić z całych sił. Przeklniecie ich niejeden raz.

Obraz

Trzeba docenić oprawę graficzną. Auta dla gracza, odzwierciedlenie faktycznych modeli znanych marek, zostały przygotowane szczegółowo, trochę gorzej wyszły pojazdy sunące po ulicach. Fajnie prezentuje się stylowe, filmowe wprowadzanie samochodów głównych rywali, podkreślające ich charakter. Od asfaltu pięknie odbija się słońce, przejazd przez miasto to gwarancja kilkunastu niezapomnianych widoków, a nieźle wypadają również tereny podmiejskie. Tekstury trzymają poziom. Metropolia fikcyjna, więc cieszy umiejętne rozłożenie wyskoczni i poukrywanych obszarów, dzięki czemu kombinujemy, jak by tu się powiedzmy dostać na dany dach. Problemem jest płynność zabawy. Niejednokrotnie gra zalicza straszne spowolnienia, głownie w trybie multiplayer, ale nawet solo raz na jakiś czas zdarzają się chwilowe przycięcia. Zabawie towarzyszą zawsze dosyć twarde brzemienia, które przyznam się potrafią zmęczyć uszy. Nie szczędzono na pewno kasy na muzykę – jest The Chemical Brothers, Deadmau5, Muse, Green Day, The Who, czy Skrillex, ale pojawiają się i mniej znane, ostro grające kapele.

Obraz

Odbiór Need for Speed: Most Wanted będzie różny, w zależności od tego, czego się po grze kto spodziewał. Jedni, przywiązani do marki od lat, pewnie znienawidzą tytuł już po kilku pierwszych kraksach i nie będzie im się co dziwić. Wyśmieją odszukiwanie aut na ulicach. Inni odnajdą w szaleństwie metodę, zagryzając wargi przy waleniu na pełnym gazie w przeciwników oraz rozkoszując się beztroskimi możliwościami, jakie daje otwarte Fairhaven. Nawet zbyt częste, niewytłumaczalne wypadki, czy ograniczona widoczność, nie będą stanowić w tym przypadku problemu. Jest w tym projekcie nieskrępowana radość z niszczenia, dzięki której dowiedziałem się, iż osobiście wolę jednak chyba bardziej uporządkowanie starcia na drodze... Ale ubawiłem się dobrze i wierzę, że fanów takiego rodzaju rozgrywki nie trzeba namawiać do zakupu nowego projektu studia Criterion.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Komentarze (2)