CES 2020. Przyszłość prezentuje się wyjątkowo nudno
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Targi elektroniki użytkowej CES 2020 mają być oknem w przyszłość. Zaglądając do niego, mamy się dowiedzieć, jak będziemy żyć za 5, 10 i 20 lat. Patrząc na tegoroczny CES, można dojść do wniosku, że będziemy żyć dokładnie tam samo, tylko z większym telewizorem i upierdliwym wirtualnym asystentem.
W branży dziennikarzy technologicznych popularną opinią odnośnie targów CES (i nie tylko) jest ta, że impreza straciła na swoim prestiżu i nie dzieje się na niej nic ciekawego. Wielu technologicznych gigantów pokazuje swoje line-upy produktów na rozpoczynający się rok, a prawdziwe nowości zostawia na specjalne, własne pokazy.
Do tego trzeba dodać widoczną stagnację, która ewidentnie dotknęła branżę elektroniki użytkowej i chwalenie się prototypami, które w najlepszym wypadku trafią pod strzechy za kilka lub kilkanaście lat. Często takie prototypy po dwóch-trzech kolejnych wersjach odchodzą w zapomnienie.
W rezultacie po każdych kolejnych, dużych targach technologicznych mam wrażenie, że niektóre produkty widziałem już wcześniej, teraz są tylko szybsze/mniejsze/większe/inteligentniejsze* (niepotrzebne skreślić). Ewentualnie są to produkty, z których nikt nigdy nie skorzysta.
W przypadku targów CES w Las Vegas niemoc firm technologicznych widać po tym, że coraz więcej miejsca wystawowego zaczynają przejmować firmy z branży motoryzacyjnej, która ma po prostu więcej pieniędzy na reklamę.
Wszystko to powoduje, że targi technologiczne przestały być emocjonujące, a szum medialny na ich temat w najlepszym wypadku kończy się razem z zakończeniem samej imprezy.
Jest jednak światełko w tunelu, które powinni dojrzeć organizatorzy, czyli CTA (Consumer Technology Association). Tym światełkiem są startupy. Stoiska z młodymi firmami to zdecydowanie moje ulubione miejsca na wszelkich targach. Można tu zobaczyć prawdziwie nowatorskie, ryzykowne i przełomowe urządzenia i rozwiązania. Można bezpośrednio porozmawiać z założycielem, właścicielem i głównym inżynierem (w 90 proc. przypadków jest to jedna osoba). W końcu można zobaczyć, co potrafi nauka i nowa technologia, gdy nie jest wtłoczona w korporacyjne ramy.
Duzi gracze nie musieliby wcale tracić na takim przeniesieniu środka ciężkości. Stoiska start-upowe, które zazwyczaj zajmują 1/20 powierzchni dużych wystawców, można by umieścić pomiędzy globalnymi gigantami. Zresztą niektóre korporacje mają własne inkubatory start-upów i laboratoria, jak np. C-Lab Samsunga.
Ta zamiana jest potrzebna, aby tchnąć w targi technologiczne nowe życie i przywrócić dawną energię. Bo przecież nowy line-up telewizorów zobaczymy w sklepach, a setne słuchawki z dynamicznym basem już nikogo nie interesują od końca lat 2000 (przypominam, że to już 20 lat). Inaczej każde targi będą dla dziennikarzy technologicznych kończyły się znaną do bólu wymianą zdań: "widziałeś coś ciekawego", "nie, a ty?", "też nie. To co, piwo?". A gdy nas nic nie ekscytuje, to jak mamy przenieść na naszych czytelników tę ekscytację?