Odtwarzacz muzyki iRiver T10© 10, Lic. CC BY-SA 3.0, Wikimedia Commons

20 lat słuchania muzyki: od "empetrójek" po legalny streaming

Łukasz Michalik
25 listopada 2022

Czas dzielący wydanie albumów "Britney" Britney Spears i "Astral Fortress" Darkthrone to nieco ponad dwie dekady – mniej więcej tyle, ile istnieją dobreprogramy. W tym czasie związek muzyki i technologii przeszedł bardzo wyboistą drogę.

Wiodła ona od nieufności i wzajemnych oskarżeń, symbolizowanych przez sądowe batalie Metalliki z Napsterem, po ścisłą symbiozę. Dziś muzyka ma się lepiej niż kiedykolwiek nie tylko za sprawą serwisów streamingowych takich jak Spotify, ale także platform łączących muzyków z fanami, jak Bandcamp czy Soundcloud.

Pomocne jest także istnienie wyspecjalizowanych serwisów, pomagające fanom katalogować i zarządzać swoimi zbiorami, jak choćby Discogs. "Dobra rzecz w muzyce to to, że gdy cię trafi, nie czujesz bólu" - zauważył niegdyś Bob Marley. Dzięki technologii muzyka może trafiać do nas łatwiej, niż w jakiejkolwiek inne epoce.

Audiogalaxy i Napster, czyli wielcy niczego nie rozumieją

20 lat temu nie było to jednak oczywiste. Połączenie muzyki z internetem kojarzyło się raczej z usługami P2P takimi jak Kazaa albo Napster, a jeszcze wcześniej z muzycznym undergroundem w postaci usługi Audiogalaxy czy botów, które w sieciach IRC udostępniały wtajemniczonym dostęp do zbiorów muzyki w formacie MP3.

Na początku wieku Napster był dla branży muzycznej synonimem kradzieży
Na początku wieku Napster był dla branży muzycznej synonimem kradzieży© Licencjodawca

Wielu muzykom, a zwłaszcza przedstawicielom przemysłu muzycznego, internet kojarzył się wówczas z piractwem czy – jak to nazywali niektórzy – kradzieżą.

Zwolennicy takiego poglądu pozostawali głusi na postulaty propagatora wolnego dostępu do dóbr kultury, prof. Lawrence'a Lessiga. Ignorowali także potwierdzony badaniami fakt, że osoby uczestniczące w nielicencjonowanym obiegu muzyki to zarazem najlepiej płacący klienci, którzy na dobra kultury wydają znacznie więcej od tych, którzy nie splamili swojego twardego dysku nielegalną empetrójką.

Pokłosiem takiego podejścia były podjazdowe wojny, toczone z internetem choćby przez zespół U2, który najpierw zgubił CD z wczesnymi wersjami swoich utworów, a kilka miesięcy później z oburzeniem stwierdził, ze wchodzący na rynek album "How to Dismantle an Atomic Bomb" od dawna jest dostępny w sieci.

Doszło do tego, że w 2010 roku lider U2, Bono, domagał się cenzurowania i śledzenia treści w internecie, jako wzór do naśladowania przytaczając działania chińskich władz.

Wystarczyły cztery lata, by role się odwróciły i część użytkowników z oburzeniem zareagowała na fakt, że ktoś wciska im najnowszy album U2 zupełnie za darmo. Z okazji premiery iPhone’a 6 album "Songs of Innocence" pojawił się bowiem w bibliotekach użytkowników iTunes niezależnie od tego, czy mieli na to ochotę, czy też nie.

Czas pionierów

Zanim to jednak nastąpiło, muzyczna rewolucja musiała nabrać rozpędu. Wszystko zaczęło się jeszcze w XX wieku, kiedy na marginesie obrotu nielicencjonowaną muzyką pierwsze kroki stawiali pionierzy, jak pierwszy serwis z muzyką online – IUMA czy, już w wieku XXI, Last.fm. Łączył on słuchanie muzyki z serwisem społecznościowym i systemem poleceń, opartym na podobieństwie gustów muzycznych.

Niedługo później wystartowały również pierwsze serwisy streamingowe w dzisiejszym tego słowa znaczeniu, jak np. Pandora, a swój wzlot i upadek przeżył serwis społecznościowy MySpace, który okazał się wdzięczną przestrzenią zarówno dla tych, którzy muzykę tworzą, jak również dla ich fanów.

W 2007 roku zespół Radiohead udostępnił w sieci swój album "In Rainbows"
W 2007 roku zespół Radiohead udostępnił w sieci swój album "In Rainbows"© Domena publiczna

Co więcej, sami muzycy zaczęli dostrzegać, że świat się zmienił. Jaskółką zmian była premiera w 2007 roku albumu "In Rainbows" zespołu Radiohead, który można było pobrać z sieci legalnie i całkowicie za darmo.

Kto chciał, mógł przy pobieraniu wpłacić darowiznę, co zrobiło wówczas ok. 40 proc. osób, wpłacając średnio po dwa dolary. "In Rainbows" okazał się wielkim sukcesem – zarówno artystycznym, jak i komercyjnym, bo milion pobrań w pierwszym dniu dystrybucji jasno pokazał, że zamiast internet zwalczać, lepiej się z nim zaprzyjaźnić.

20 lat iPoda

W nawiązaniu tej przyjaźni bardzo pomógł branży muzycznej konkretny sprzęt – iPod. Choć błędem było sprowadzanie wszystkiego, co w tym czasie wydarzyło się na styku muzyki i technologii, do genialnego wynalazku Apple’a, nie będzie błędem stwierdzenie, że to właśnie iPod stał się jednym z fundamentów zmian z ostatniego 20-lecia.

Na konferencji Steve Jobs reklamował go słowami "1000 utworów w twojej kieszeni". Dziś brzmi to nieszczególnie efektownie, ale w październiku 2001 było inaczej. Odtwarzacze MP3 – choć było ich na rynku wiele – były albo wielkie i toporne w obsłudze, jak zasilany sześcioma bateriami AA Creative NOMAD Jukebox, albo oferowały niewielką pojemność.

Creative NOMAD Jukebox - odtwarzacz MP3 z twardym dyskiem o pojemności 6 GB
Creative NOMAD Jukebox - odtwarzacz MP3 z twardym dyskiem o pojemności 6 GB© iReTron, Lic. CC0

Apple zmienił to diametralnie, wsadzając do odtwarzacza 1-calowy twardy dysk MicroDrive, łączący tańszą technologię z gabarytami karty CompactFlash i opracowując interfejs oparty na klikalnym kółku. W kolejnych latach nowe modele - classic, mini, nano i shuffle - skutecznie wysyciły rynek, stając się synonimem przenośnego odtwarzacza. Z czasem do oferty dołączył też iPod Touch, łudząco podobny iPhone'a.

O ile pierwsze dziesięciolecie iPodów było czasem ekspansji i sukcesów (a nawet wyciągnięcia Apple’a ze skraju bankructwa), to drugie jest ciekawym zapisem stopniowej marginalizacji dedykowanych, muzycznych odtwarzaczy przez sprzęt bardziej uniwersalny, czyli smartfony.

Steve Jobs na tle serii iPodów
Steve Jobs na tle serii iPodów© Apple

Zanim to nastąpiło, sukces Apple’a próbowało powtórzyć wiele firm, w tym Creative z liniami Nomad, ZEN czy MuVo. Walczył też ceniony za jakość dźwięku iRiver, a segment budżetowy sondował producent nośników pamięci, Sandisk, z serią odtwarzaczy Sansa.

Swoich sił próbowali także globalni potentaci – Microsoft usiłował podbić świat marką Zune, a Sony promowało swoje cyfrowe odtwarzacze legendarną marką Walkman.

  • Creative MuVo
  • Microsoft Zune 80 i Zune 4
  • Odtwarzacz iRiver iFP-190TC
  • Odtwarzacz Sansa Fuze
[1/4] Creative MuVoŹródło zdjęć: © Lic. GFDL 1.2, Wikimedia Commons, fir0002

Dedykowane odtwarzacze muzyczne nie zniknęły całkowicie – znalazły swoją niszę jako sprzęt dla pasjonatów, łączący kieszonkowe rozmiary z topowymi niekiedy podzespołami i jakością dźwięku, którą nie pogardziliby nawet niektórzy audiofile. Marki takie jak HiFiMAN, Astell&Kern czy FiiO z roku na rok projektują i dostarczają nowe modele.

Od albumu do playlisty

Sposób, w jaki z nich korzystamy zmienił się jednak znacznie. 20 lat temu muzyka była przywiązana do fizycznych nośników. Choć kasety magnetofonowe odchodziły w przeszłość (polski rynek był nieco z tyłu za światowymi trendami), to branżą władał Compact Disc. W jego cieniu wegetował bardzo ciekawy nośnik Sony – MiniDisc, który mimo pewnych sukcesów pozostał głęboką niszą.

MiniDisc - po lewej nośnik, po prawej minimalnie większy od niego odtwarzacz
MiniDisc - po lewej nośnik, po prawej minimalnie większy od niego odtwarzacz© YouTube, This Does Not Compute

Muzyka była oferowana w postaci albumów, których długość limitowała zazwyczaj pojemność krążka CD Audio, wedle (nieprawdziwej!) legendy dopasowana do długości IX Symfonii Beethovena, którą wielbił ówczesny prezes Sony, Norio Ohga.

Popularyzacja streamingu zmarginalizowała z czasem albumy, oferując w zamian znacznie bardziej elastyczne playlisty. Spory udział miał w tym Apple, który do swojego odtwarzacza dołączył sklep iTunes, oferujący muzykę w postaci (również) pojedynczych plików z utworami, sprzedawanych po dolarze za sztukę.

Uwolniło to wielbicieli muzyki od konieczności kupowania całych albumów, a dodatkowo – za sprawą wplecionych w iTunes rozwiązań – spopularyzowało tworzenie playlist, opartych na gustach użytkowników.

Balsam dla uszu

Zmianą, której nie sposób pominąć, jest także ta jakościowa. "Pirackim" standardem z przełomu wieków były odtwarzane za pomocą Winampa czy Foobara 2000 pliki MP3, z muzyką zapisaną za pomocą stratnego kodeka. W teorii dotyczyło to dźwięków niesłyszalnych dla ludzkiego ucha, jednak w praktyce różnicę dało się usłyszeć.

Winamp był przed laty jednym z popularniejszych narzędzi do słuchania muzyki
Winamp był przed laty jednym z popularniejszych narzędzi do słuchania muzyki© Nullsoft

Wyższa jakość była dostępna, ale wiązało się to z horrendalnym wówczas rozmiarem plików w formacie WAV, zawierających nieskompresowaną muzykę.

Nie tylko muzyczny drugi obieg stawiał na stratną kompresję. Sony wprowadził na rynek stratny kodek ATRAC, który jeszcze w latach 90. rozczarowywał, choć z biegiem czasu i kolejnymi wersjami zaoferował bardzo dobrą jakość dźwięku. Stratna była także kompresja stosowana przez Apple’a, sprzedającego pliki w formacie AAC.

Rozwój technologii wymusił z czasem zmianę i podwyższenie standardów. Choć formaty stratne są nadal powszechnie stosowane, użytkownicy oczekujący wyższej jakości mają do dyspozycji choćby FLAC czy Apple Lossless.

Dotyczy to nie tylko plików muzycznych, ale także streamingu, gdzie np. Tidal oferuje bezstratne kodowanie o jakości porównywalnej z CD, a w wariancie HiFi Plus kusi muzyką o przepływności 9216 kbit/s. Wyższą jakość muzyki – w wariancie Platinum – zapowiada także branżowy potentat, Spotify.

Muzyczny Eden

Wszystko to sprawia, że wielbiciele muzyki nie mają powodów do narzekania. Przez 20 lat zmieniło się wszystko – sam rynek muzyczny, sposób dystrybucji, metody słuchania czy techniczne aspekty zapisu dźwięku.

Technologia ograniczyła znaczenie wielkich wytwórni i umożliwiła bezpośredni i masowy kontakt z fanami. Dała twórcom – również tym ceniących niezależność – narzędzia takie, jak Bandcamp czy Patronite, wyciągając z garaży setki "najgorszych kapel świata".

Jeszcze więcej powodów do zadowolenia mają słuchacze. Muzyka jest dzisiaj dostępna zarówno na przeżywających swój renesans, fizycznych nośnikach, jak i w powszechnych usługach streamingowych. "Muzyka będzie jak prąd albo woda w kranie" - prognozował 20 lat temu David Bowie. Miał rację, to już jest faktem.

Publikacja powstała w ramach cyklu z okazji 20-lecia dobrychprogramów. Wszystkie artykuły można znaleźć na stronie poświęconej jubileuszowi.

Łukasz Michalik, dziennikarz dobreprogramy.pl

Komentarze (27)