Army of Two: The 40th Day

Redakcja

22.01.2010 12:00, aktual.: 01.08.2013 01:50

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Uwielbiam tryb kooperacji. Wielogodzinne próby zgrania się do perfekcji kumpli siedzących obok siebie, czy też komunikujących się przez headsety, to chyba najlepsze aspekty tego typu rozgrywki. Współpracę świetnie ćwiczyła horda dostępna w Gears of War 2, no ale oczywiście nie zapominajmy, że wcześniej pojawiły się jeszcze choćby nastawione na to po części odsłony Splinter Cell... Przykucia przed ekrany telewizorów tandemów graczy spróbowało też Electronic Arts przy okazji pierwszego Army of Two. Jak im to wyszło? Średnio, stąd gra szybciutko trafiła do szufladki "przeszedłem i zapomniałem". Ale EA się nie poddaje i mamy drugie podejście do tematu. Jak wypada The 40th Day?

W kontynuacji powraca naturalnie dwójka bohaterów znanych z „jedynki”, czyli potężny Rios i nieco mniejszy, ale (też przystojniejszy) Salem. Panowie broń Boże nie zakończyli swojej przygody z "strzelaniem za pieniądze" i oto spotykamy ich w środku nowej akcji. Rutynowe zadanie zaciąga ich do Szanghaju, gdzie niestety, jak to często w takich wypadkach bywa, na pozór banalna robota zamienia się w piekło, a my razem z zabójczą parą nagle znajdujemy się w samym jego centrum. Miasto staje się ofiarą zakrojonego na szeroką skalę ataku terrorystycznego. Wszędzie wybuchy, panuje panika, mieszkańcom na głowy lecą walące się budynki, a nam pozostaje zadanie iście bojowe – uciekać. A w międzyczasie dorwać osobę za wszystko odpowiedzialną.

Na wstępie wita nas samouczek, szybko wprowadzający w tajniki sterowania parą zabijaków. Mamy powrót świetnie pomyślanego GPS-a, który pomoże odnaleźć właściwą drogę w zrujnowanym mieście. W razie zagubienia się, odpowiedni przycisk uruchamia urządzenie i wtedy pod naszymi nogami pojawia się zielona ścieżka prowadząca do następnego celu. Gadżet zyskał też usprawnienie w postaci opcji skanu, dzięki czemu namierzając przeciwnika poznamy nieco więcej informacji na jego temat, chociażby rangę wojskową. Ponadto mamy kolejny świetny patent, czyli odliczanie do strzału. To miło, że ktoś wpadł na ten genialny pomysł i czasochłonne próby koordynacji ataku (na klasyczne „trzy, czte i ry”) zamienił na głos bohatera, który robi to za graczy. A na tym nie koniec...

Obraz

Ponownie ujrzymy system aggro znany z pierwowzoru. Motyw działa na podobnych zasadach, jak w „jedynce” - w miarę ostrzeliwania przeciwników przyciągamy ich uwagę, aby odciągnąć ją od kompana. Poziom naszego narażenia się im monitoruje wskaźnik na górze ekranu. Taka zagrywka pozwala partnerowi zajść niczego niespodziewających się oprychów z tak zwanej flanki, co prowadzi do szybkiej ich eliminacji. Rzecz działa naturalnie w obie strony - my też możemy się po cichu zając wykańczaniem wrogów, gdy kolega pruje do nich od frontu. Proste? Jak nie załapiecie na początku to bez obaw – gra opiera się w głównej mierze tylko i wyłącznie na tym systemie, tak więc będziecie mieli sporo czasu, żeby go w zadowalającym stopniu opanować.

[break/]Co się tyczy samej walki, to nie zabrakło tak popularnego od lat kilku chowania się za osłonami, które to tutaj w opinii twórców zostało niezwykle usprawnione. No aż szkoda, że ich zapewnienia nijak mają się do tego, co faktycznie dzieje się na ekranie. Fakt, Rios i Salem ładnie przeskakują między kolejnymi zasłonami, ale nie do końca się do nich "lepią". Czasem trudno wyczuć, czy to "już" - automatyka szwankuje. Kolejna wpadka wychodzi na wierzch, kiedy chcemy obrócić naszego schowanego bohatera. Army of Two: The 40th Day wymaga oto od gracza, aby własnoręcznie ustawił kierunek, w którym zwrócona ma być postać. To lekki koszmarek - gwarantuję, że przy naprawdę ostrych wymianach ogniowych nieraz będziecie mieli ochotę o ścianę czymś, co akurat będzie pod ręką.

Obraz

Skoro przy "urokach" sterowania jesteśmy, to lecimy za ciosem - jeżeli uważacie, że w Army of Two: The 40th Day Waszym największym zmartwieniem będą nadbiegający przeciwnicy, to się grubo mylicie. Walka z padem będzie większym wyzwaniem niż wyposażony w wyrzutnie oprych i o ile na samo toporne prowadzenie uzbrojonych po zęby osiłków mogę jeszcze przymknąć oko, tak czy ktoś będzie tak uprzejmy i wyjaśni mi, dlaczego pod jednym przyciskiem na padzie znajduje się tyle rzeczy? Wyobraźmy sobie sytuację, że nasz partner leży postrzelony i woła o pomoc. My naturalnie lecimy do niego i w momencie, kiedy już chcemy go uleczyć, przylepiamy się do ściany obok. Albo jeszcze lepiej - przeskakujemy zasłonę i lądujemy na celowniku każdego najemnika w pobliżu.

Apogeum frustracji osiągnąłem jednak, gdy okazało się, że do tego wszystkiego szwankuje praca kamery. Załóżmy, że za którąś próbą udaje się podbiec do rannego kompana. Co wtedy? Plecy naszego osiłka zasłaniają ponad połowę ekranu, a my starając się jakoś wymanewrować gałkami, aby zobaczyć, co się dzieje, narażamy się na kolejne serie pocisków. Ta sama sytuacja pojawia się również za każdym razem, gdy chcemy dokładniej przycelować, chowamy się za zasłoną, czy robimy jakąkolwiek inną rzecz. EA Montreal najwyraźniej nie rozumie, że mnie zdecydowanie od militarnych szelek Riosa, czy Salema interesuje to, kto do mnie strzela i co znajduje się przed kierową przeze mnie postacią.

Obraz

No dobrze, zróbmy sobie krótką przerwę w tych minusach i znajdźmy coś pozytywnego w The 40th Day. Daleko nie trzeba szukać, bo siłą tego tytułu jest z całą pewnością opcja tworzenia własnej broni. Bohater w danej chwili może nosić ze sobą trzy sztuki giwer - generalnie to pistolet, karabin szturmowy (lub strzelby różne) plus snajperka, czy tam ewentualnie wyrzutnia rakiet. Każdą pukawkę w dowolny sposób da się modyfikować, a i do warsztatu, gdzie dokonamy zmian, mamy dostęp cały czas. Za wszystko naturalnie trzeba zapłacić, lecz bez obaw - szwędający się po mapach przeciwnicy mają ze sobą całe worki pieniędzy, kasa spływa też za ratowanie zakładników. Zmienimy elementy od lufy poczynając na kolbie kończąc i warto zauważyć, iż od czasów pierwowzoru powiększyła się ilość dostępnych części. Kałach z lufą M16, bagnetem oraz lunetą? Żaden problem. Niemniej cały motyw z modyfikacjami też nie obył się bez zgrzytów. Skręcana w pocie czoła giwera nie jest zapisywana zaraz po jej stworzeniu, dlatego jeżeli zginiemy przed najbliższym punktem kontrolnym całą operację musimy zaczynać od początku.

[break/]O ile sam scenariusz w takich grach stanowi jedynie tło dla ładowania kolejnych wiader ołowiu w przeciwników, tak ten tutaj doczekał się kilku usprawnień. Nie mówię tu o samej historii, która w strzelankach zazwyczaj jest całkowicie spłycona, lecz o fakcie, że „elektronicy” wrzucili tu i ówdzie momenty, w których zatrzymamy się i skupimy na rozterkach moralnych obu bohaterów - choć ogranicza się to jedynie do wyboru między drogą A, a rozwiązaniem B i w jakimś znaczącym stopniu nie wpływa na fabułę. Po podjęciu decyzji odgrywana jest szybka scena przerywnikowa oddana jako kadry komiksu . Opowie nam, jakie skutki miał dany wybór. Całkiem ciekawe rozwiązanie, do tego pewnym zaskoczeniem dla mnie było, iż twórcy pofatygowali się i zadbali o to, że na pozór pozytywna opcja nie do końca będzie miała ten oczekiwany wynik.

Obraz

Jeżeli chodzi o oprawę to Army of Two: The 40th Day jest wybitnym średniakiem. Oczywiście widać lekkie dopieszczenie choćby w palecie barw, bo kolory są teraz znacznie żywsze (w końcu to Szanghaj), ale w dużej mierze w temacie wizualnym gra ma te same wady, co poprzedniczka. Ostre jak żyleta tekstury i zaawansowana interakcja z otoczeniem? Zapomnijcie. Ponadto pozbawieni mózgu przeciwnicy niewiele się między sobą różnią, a na dodatek mają manię wybiegania z zamkniętych (!) pomieszczeń. Obiekty często koszmarnie się przenikają i to jest zauważalne już na przykładzie noszonych na plecach broni. Tak przy okazji dorzućmy wpadki sterowanego przez konsolę towarzysza, który często potrafi się zablokować na przeszkodzie... Ale co jak co - strzela się miło. Oprychy ładnie reagują na przyjmowany ołów, odpadają elementy ich pancerza. Na brawa zasługują też zróżnicowane lokacje, w tym moja ulubiona - ZOO, gdzie ziemia wysłana jest martwymi zwierzętami, zaś w jeden z pawilonów wbił się samolot.

Strona audio? Tu jest fatalnie. Zawiodło chyba wszystko, co mogło zawieść. Na początek mamy brak opcji regulowania dźwięku, a to sprawia, że często przez głosy otoczenia nie usłyszymy fragmentu rozmowy i dlatego przegapimy dość istotną informację. Na dodatek, jeżeli spodziewacie się ominąć tę niedogodność włączeniem napisów, to muszę was rozczarować – Electronic Arts nie dorzuciło takiej możliwości. Całości nie ratuje też przesłaba ścieżka dźwiękowa i chyba największa gwiazda całej produkcji - Nolan North. Bo aktor wyraźnie nie za bardzo przyłożył się do pracy. Nawet nie pofatygował się o zmianę tonu głosu Salema, aby brzmiał on ciut inaczej niż Nathan Drake z Uncharted 2.

Obraz

Trudno udawać zaskoczenie, gdy ma się do czynienia z kontynuacją Army of Two. To nadal ta sama, "porządnie" średnia gra, wzbogacona o kilka smaczków. Fajnie, że możemy zmienić maskę noszoną przez naszych osiłków, czy rozegrać kilka meczy w nudnym multi, gdzie znajdziemy dokładnie te same typy rozgrywki, co w Gears of War 2 (Annex, Horda - o ile złożyliśmy zamówienie na przedpremierowy egzemplarz gry), czy Killzone 2 (zmiana zadań dla drużyn w czasie meczu). Sama fabuła podzielona jest na siedem scenariuszy i przyciągnie nas na 5-6 godzin przed ekrany. No chyba, że odczujemy wewnętrzną potrzebę przejścia gry raz jeszcze, aby wybrać inną opcję w czasie podejmowania decyzji moralnych. Są porozrzucane po mieście audiologi i porcelanowe kotki, ale nic by się nie stało gdyby ich zabrakło... I tak Army of Two: The 40th Day ląduje w tej samej szufladce, co „jedynka”. Szkoda.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także