Jules Verne Journey to the Moon

Redakcja

22.02.2007 11:23, aktual.: 01.08.2013 01:57

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Juliusz Verne zawsze kojarzyć się będzie z niesamowitymi podróżami, nic więc dziwnego, że gra komputerowa z jego nazwiskiem przy tytule traktuje o wyprawie – i to nie byle jakiej, bo w końcu lot na powierzchnię Księżyca to nie spacer po bułki do spożywczaka. Luźna interpretacja, a raczej rozwinięcie wątków z powieści Z Ziemi na Księżyc, jaką jest przygodówka Journey to the Moon, wyszła chłopakom ze studia Kheops bardzo ciekawie i klimatycznie, ale zarazem dość ciężkostrawnie za sprawą kilku nieprzemyślanych rozwiązań. Dla miłośników gatunku obdarzonych wielką cierpliwością, będzie to tytuł idealny, jednak wszyscy Ci, którzy oczekują lekkiej zabawy pewnie prędzej dostaną nerwicy niż skończą tą grę.

Journey to the Moon jest na tyle klasyczną przygodówką, na ile to tylko możliwe. To kwintesencja gatunku udowadniająca, że wszyscy Ci, którzy mówią o jego końcu są w błędzie (choć zdanie to powtarzane jest z każdą kolejną taką produkcją na rynku). Sęk w tym, że w ostatnich latach mało jest tytułów z rzeczonego nurtu, które w ogóle aspirują do miana hitów i starają się o szerszego odbiorcę jak choćby Dreamfall czy Fahrenheit. Większość przygodówek skierowanych jest wyłącznie do fanów takiej formy zabawy, ludzi oczekujących rozgrywki w starym, dobrym, stylu. Journey to the Moon należy właśnie do tej grupy: produkt jest dość hermetyczny, dający sporo radości koneserom i prezentujący dziwne rozumienie zabawy dla przypadkowego gracza. Podróż na Księżyc jak na przygodówkę przystało ma naprawdę pokręconą fabułę i rzuca gracza w przedziwny, surrealistyczny, świat.

Nasz bohater, Michel Ardan, budzi się tajemniczym, ciasnym pomieszczeniu z potwornym bólem głowy. „Za dużo popił” - powie jeden, „znam to uczucie” – doda inny, jednak tym razem stan, w jakim znajduje się Michel nie jest wynikiem libacji. Otóż stracił on przytomność po tym jak dał się zamknąć w kapsule i został wystrzelony z ogromnego działa w kierunku Księżyca. Nowatorski sposób podróży kosmicznych najwyraźniej zadziałał, choć jak się za chwile okaże, nie wszystko poszło tak jak powinno. Z trójki ochotników znajdujących się w kapsule żyje tylko on, bo jego przyjaciele ocknąwszy się wcześniej najwyraźniej doszli do wniosku, że tlenu wystarczy tylko dla jednego i postanowili ten problem dość drastycznie „rozwiązać”. Michel ma teraz jednak większe zmartwienie, gdyż poziom dwutlenku węgla zaczyna być niebezpiecznie wysoki, stąd musi szybko coś z tym fantem zrobić jeśli w ogóle chce dolecieć na powierzchnię Księżyca.

Obraz

I tu pierwsze zaskoczenie – mamy ograniczony czas by znaleźć rozwiązanie – jeśli się zgapimy to nasz podróżnik zejdzie. Patent dziwny i wielce niekonsekwentny zarazem gdyż nawet, jeśli nasz bohater padnie, to za chwilkę zaczniemy w momencie gdzie skończyliśmy, wraz z wszystkimi zebranymi przedmiotami i nowym limitem – tak, więc ograniczenie niby jest, ale jakby go nie było. Przyznać jednak muszę, że za pierwszym razem dość panicznie próbowałem znaleźć wyjście z tej sytuacji, co niewątpliwie zwiększyło dramatyzm akcji. Po kilku drobnych czynnościach lądujemy awaryjnie w jednym w kraterów i z przerażeniem zauważamy, że brak tu tlenu w atmosferze. Spokojnie jednak, nie mamy do czynienia z najkrótszą przygodówką, a jedynie dość zakręconym produktem, w którym panują nieco inne zasady fizyki niż te, których uczą w szkole. Do krateru zaczynają docierać promienie słońca, ogrzewając go oraz uwalniając tlen do atmosfery, a ten błyskawicznie zmienia klimat panujący na księżycu. W ciągu kilkunastu sekund okolica utonie wręcz w bujnej roślinności, a do nas dojdzie, że mamy do czynienia, z tytułem co najmniej oryginalnym.

[break/]Istnieje więc tutaj życie na Księżycu, a loty na jego powierzchnię w XIX wieku są jak najbardziej możliwe. Znajdziemy wkrótce zamieszkujących to miejsce Selenitów jak i fragmenty antycznych budowli oraz tajemnicze urządzenia. Choć wszelkie założeniach, na których zbudowany jest świat gry kpią sobie z praw fizyki to całość prezentuje iście Vernerowski styl. Złożony ekosystem z bardzo wyraźną hierarchią, którą przyjdzie nam wykorzystać, czy też własny język rasy zamieszkującej to miejsce, sprawiają, że łatwo uwierzymy w ten nierealny świat – zupełnie jak to miało miejsce podczas śledzenia losów bohaterów książek Juliusza Verne’a. Trzeba przyznać, ze pod tym względem developer spisał się świetnie i podczas gry w Journey to the Moon wszystko, co napotkacie będzie niezwykłe i oryginalne.

Obraz

Niestety jednak nie zawsze oryginalne znaczy dobre – część pomysłów jest dość świeża, ale i zarazem dość przeciętna. Wypadałoby zacząć choćby od wymienienia na siłę wplecionych elementach zręcznościowych – już samo poruszanie się po księżycu może na początku sprawić małe trudności. By przeskoczyć w nowe miejsce musimy kliknąć dokładnie w momencie, gdy wskaźnik skoku będzie znajdował się w zielonym polu – jeśli nie trafimy to Michel skoczy za daleko bądź za blisko co skończy się dla niego dość niewesoło. Z drugiej strony nie musie specjalnie starać – próbować możemy do woli, a raz pokonana trasa będzie przez naszego bohatera później pokonywana już automatycznie.

Innym chybionym pomysłem jest ograniczenie niepozwalające nam na noszenie więcej niż trzech przedmiotów tego samego rodzaju. Nasz bohater wygłasza monolog twierdząc, że „już wystarczy”. Nic bardziej mylnego – część przedmiotów zużywać będziemy w hurtowych ilościach i przydałoby się choćby zwiększenie tego limitu, tym bardziej, że miejsca w kieszeniach nasz podróżnik ma naprawdę sporo. Nie wiem, czy miało to na celu sztuczne wydłużenie czasu gry, ale wracać tu się trzeba dość często, ja zaś za backtrackingiem nie przepadam. To jednak drobiazgi, wiadomo, że w podobnych grach najważniejsze są zagadki, te jednak są niestety dość nierówne. Z jednej strony wiele z nich nie dość, że jest bardzo logiczna to jeszcze posiada alternatywne rozwiązania; na przykład proch możemy zdobyć rozbijając beczułkę, bądź wydłubując go z pocisków. Z drugiej strony zdarzają się prawdziwe zadania-potworki i jeśli nie macie niezłej pamięci oraz dobrego słuchu to nie wróżę Wam sukcesów w Journey to the Moon.

Obraz

Tacy daltoniści też się raczej nie ucieszą – „kolorowych” zagadek jest tu całkiem sporo. Dodatkowo wszyscy miłośnicy bogatej interakcji ze spotkanymi postaciami także na bank się rozczarują, gdyż jest ona, delikatnie mówiąc, dość uproszczona. Po prostu przez cały czas miałem wrażenie, że na kilka fajnych pomysłów musi się trafić jakieś nieprzemyślane rozwiązanie, które psuje efekt całości. A wiele patentów jest naprawdę świetnych. Jednym z nich jest gotowanie – otóż Michel może na patelni przyrządzać różne potrawy łącząc znalezione składniki. Skutki zjedzenia takich kulinarnych wynalazków mogą być przeróżne – raz się strujemy, innym razem odkryjemy mieszankę owoców, która na jakiś czas przyśpieszy naszego bohatera. Rewelacja. Z drugiej strony ciężko mi pochwalić pomysł klikania na fruwającą drobinkę o wielkości czterech pixeli – po co to komu.

[break/]Nawet interface nie zdołał się uchronić przed nadmiarem pomysłów. Z jednej strony obsługa programu jest bardzo prosta i naturalna – za wszystko odpowiada kursor myszki, który zmienia wygląd w zależności od czynności, jaką możemy w danym miejscu wykonać. Norma. Inwentarz tez czytelny, z opisami przedmiotów oraz miejscem wydzielonym na potrzeby ich łączenia. Gdyby całości już nikt nie „ulepszał” byłoby najlepiej, ale oczywiście zdecydowano się na dodanie czegoś jeszcze – schowka. Otóż w momencie zebrania kolejnych przedmiotów nie trafiają one do inwentarza, lecz do wspomnianego schowka, z którego sami musimy je przełożyć do kieszeni Michela. Dodatkowo po użyciu każdego przedmiotu nie ląduje on z powrotem z resztą przedmiotów, ale trzymamy go nadal w ręku aż do momentu odłożenia – tylko po co? Przez to wszystko gra sprawia wrażenie jakby po przejściu wszystkich testów trafiła przed tłocznią w ręce jakiegoś szaleńca lub konkurencji. A może tak było…

Obraz

Nawet oprawa tytuły jest bardzo nierówna. Całość akcji obserwujemy w trybie FPP, lecz nasza swoboda ogranicza się do skakanie między lokacjami i obracania głową – zupełnie jak to było już w Myst. Niestety, ale technologiczne rozwiązania sięgają właśnie tej epoki i program w tej kwestii nie oferuje zwyczajnie nic ciekawego. Z drugiej strony przygotowane lokacje są bardzo ładne i stylowe. Oryginalny design oraz dbałość o szczegóły potrafi zauroczyć – jako przykład podam reakcje środowiska na temperaturę – jeśli w naszej kapsule będzie zimno to okienka pokryją się szronem, jednak gdy podkręcimy temperaturę to w szron zniknie, a zastąpi go para woda – miło.

Nie wypada też nie wspomnieć o rycinach, jakie przygotowali autorzy. Otóż wiele zdarzeń odblokowuje nowe obrazki, stylizowane na rysunki w starych książkach. Nie dość, że wyglądają rewelacyjnie to towarzyszy im krótki monolog Michela, którego głos dopasowany jest do gry idealnie. Zarówno ton oraz sposób, w jaki gra nim lektor jest rewelacyjny, stąd pozostaje cieszyć się, że zostawiono go w oryginale (gra ma polskie napisy – typowa kinówka). A reszta udźwiękowienia? Tak, zgadliście – nierówna. Muzyka pojawiająca się w tle jest bardzo przyjemna i świetnie pasuje to tak zakręconej przygody, jednak jest za słabo wyeksponowana. Nieźle za to słuchać pozostałe efekty dźwiękowe, które są niczym rodem z amatorskich produkcji z poprzedniego wieku.

Obraz

Jules Verne: Journey to the Moon to program nierówny niczym nasze drogi, ale w przeciwieństwie do nich, w ogólnej ocenie gra wypada całkiem nieźle. Ładna grafika, choć technologiczny staroć, niesamowity świat i licha fabuła, masa dobrych pomysłów oraz prawie drugie tyle koncepcyjnych potknięć, fajna muzyczka i wielce średni dźwięk – toż to prawdziwa sinusoida! No cóż przynajmniej nie jest nijako. Tak jak fani gatunku pewnikiem zignorują te błędy, to przypadkowy gracz szybko się zniechęci i odstawi ten tytuł. Jeśli lubisz wyzwania śmiało spróbuj, bo powinieneś się świetnie bawić z tą nieco hermetyczną, ale też wciągającą grą. Jednak rozpoczynanie swojej przygody z tym gatunkiem od Podróży na Księżyc nie jest najlepszym pomysłem.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także