Mortal Kombat

Redakcja

17.05.2011 12:41, aktual.: 01.08.2013 01:47

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Seria Mortal Kombat to już prawdziwa ikona gier wideo, która swego czasu przykuwała uwagę całej rzeszy złaknionych krwi młokosów, jak również poszukujących kozła ofiarnego samozwańczych obrońców moralności. Na przestrzeni lat Smoczy Turniej zaliczał swoje wzloty i upadki, jednak ostatnimi czasy marka z trudem stawała do boju z czołowymi przedstawicielami bijatyk. W końcu intensywnie pomedytowano nad przyszłymi losami projektu, bo idąc śladami Capcomu postanowiono sięgnąć do korzeni, które oto przesadzono do niezawodnego stylu 2,5D. Tak powrócił król salonów gier, zostawiający po sobie więcej rozrzuconych flaków, niż terrorysta detonujący się w lokalnej masarni.

Członkowie NetherRealm Studios nie tyle wzorowali się na zamierzchłych dziełach Midway, co zdecydowali zupełnie reaktywować sagę, przedstawiając na nowo dzieje z pierwszych trzech odsłon. Mogę śmiało stwierdzić, że jest to jedna z najlepiej opowiedzianych historii, jak na tytuł o krwawych starciach chirurgów-amatorów. Opowieść zaczyna się od widoku wszystkich pokonanych bohaterów - czy raczej tego, co by z nich zostało po starciu z armią grabieżców organów wewnętrznych. Jedynie bóg piorunów Raiden i władca Outworld Shao Khan ostali się na polu bitwy, przy czym ten pierwszy zdaje się stawiać czynny opór wyłącznie poprzez ochlapywanie wroga kolejnymi porcjami własnej posoki. Resztkami sił ciskający piorunami obrońca ludzkości wysyła wiadomość do siebie samego w przeszłości, mając nadzieję, że pozwoli to uniknąć zupełnej zagłady naszego świata. Tak oto stajemy do kolejnych mistrzostw, mających na celu utrzymać równowagę pomiędzy wymiarem Outworld właśnie, a mieszkańcami Ziemi.

Skoro o historii już mowa, wypada zacząć od ciekawie zrealizowanego trybu fabularnego, nad którym projektanci zdecydowanie spędzili troszkę czasu. Zapomnijcie o potraktowanych po macoszemu dwóch wstawkach filmowych na krzyż, czy marnych opisach czyichś niedorzecznych motywów stojących za przystąpieniem do walki. W Mortal Kombat spędzimy tu około sześciu godzin, brnąć przez szesnaście rozdziałów – każdy został przyporządkowany konkretnemu zawodnikowi. Wszystkie starcia poprzedzane są stosowną scenką, tłumaczącą bieg wydarzeń i przyczynę ewentualnego wdeptywania sobie twarzy w glebę, aczkolwiek często widać, że „scenarzyści” nie mieli lepszego pomysłu od zaczepki w stylu „Nikt nie będzie tak mówić o mojej mamie!”. Dialogi są godne kinowej produkcji klasy „Ź”, zaś opowieść zasługuje na nominację do Złotej Maliny, lecz czego więcej można chcieć od gry o cyborgach-ninja lub lodowych wojownikach okładających wrogów ich kręgosłupami, a wszystko w imię kolejnego ratowania wiecznie zagrożonej destrukcją Ziemi? Poza tym warto przebrnąć przez ten wariant zabawy dla góry monet, które później da radę roztrwonić w Krypcie.

Obraz

Odkąd pamiętam, byłem sporym fanem serii SoulCalibur, bowiem prawie zawsze potrafiła ona zadbać o moją rozrywkę nawet wtedy, kiedy brakowało drugiej osoby do pada – w przeciwieństwie chociażby do takiego minimalistycznego Street Fightera. Nowe Mortal Kombat to inny przykład gry nie pozwalającej nudzić się samotnikom. Obok "kampanii", zadziwia także pozytywnie Wieża Wyzwań, gdzie przy średnim tempie zaliczania misji spędzimy z kolejne dziesięć godzin. Nie są to byle jakie zadania, a trzysta zupełnie pokręconych zleceń - począwszy od wykonywania konkretnych Fatality, poprzez odpieranie fal zombie, na walce bez rąk kończąc. Zdecydowanie ciężko w tym wypadku mówić o monotonii, szczególnie, gdy jeszcze co jakiś czas natrafiamy na znane wyjadaczom serii bonusy, w stylu Test Your Might (łamanie przedmiotów) bądź Test Your Sight (wyszukiwanie gałek ocznych pod ściętymi czerepami). Nie licząc więc esencji gry w postaci multi, spokojnie można poświęcić naprawdę sporo czasu starając się ukończyć opcje dla pojedynczego gracza. Maniacy zbierania bonusów też znajdą tutaj coś dla siebie - we wspomnianej Krypcie. Do odblokowania setki dodatków pokroju nowych wykończeń, alternatywnych strojów, czy szkiców koncepcyjnych.

[break/]Nikt zazwyczaj nie kupuje „mordoklepek” tylko po to, żeby móc naśmiewać się z ułomności sztucznej inteligencji, zatem prawdziwa jazda zaczyna się, kiedy dojdzie nam przynajmniej drugi gracz. W takim wypadku do wyboru mamy właściwie parę wariantów – zwykłe Versus plus Tag Mode, w którym powalczymy dwóch na dwóch. Iście genialnym pomysłem okazało się rozszerzenie multiplayera do czterech zawodników, czyniące z Mortal Kombat niezwykłą pozycję imprezową – każdy wtedy w opcji Tag przejmuje kontrolę nad jedną z postaci, co w rezultacie daje jeszcze więcej frajdy z zespołowego ciskania atakami podczas wymian. Jeśli jednak w towarzystwie znajdą się ludziska z dwiema lewymi stopami zamiast dłoni, tak zawsze można zwrócić się ku wariantowi Test Your Luck, gdzie przed bójką gigantyczny jednoręki bandyta „obdarowuje” zawodników i arenę całkowicie losowymi modyfikatorami. W ten sposób staniemy się chociażby świadkami pojedynku niewidzialnego człowieka bez zdolności chwytania z bezgłowym typem z odwróconym sterowaniem. Gdy do tego dojdą jeszcze przypadkowe meteoryty lub przeskakujące z rąk do rąk płomienie, dostajemy radosny cyrk na kółkach...

Obraz

Nie wszystko jednak złoto co się świeci i Mortal Kombat, niczym za dotknięciem ręki kanalizacyjnego Midasa, potrafi większość swoich zalet obrócić w gnój. Mowa o sieciowym trybie zabawy - bo w końcu nic tak nie podnosi ciśnienia wyposzczonemu po braku PlayStation Network graczowi, jak tytuł plujący nam w twarz i śmiejący się z daremnej wojny przeciwko lagom. Czy tak wyglądają serwery kilka tygodni po premierze produkcji, gdzie obiecywano regularne aktualizacje (tyczy się to też Xboksa 360)? Bo nie wydaje mi się, żeby nagminne problemy z zapraszaniem znajomych, nieustanne wyrzucanie do menu głównego plus pojedynki w formie pokazu slajdów były jednym z "kamieni milowych" programistów. Jakość części online to zwyczajna kpina, ma się wrażenie jakbyśmy nie my sterowali postacią, a siedzący obok nas pensjonariusz zakładu dla obłąkanych, który zamiast słuchać komend okazyjne traci przytomność w kałuży własnej śliny. Najbardziej śmieszy fakt, że Warner przy zakupie używanej kopii chce pobierać dodatkową opłatę za opcję szarpania (chyba dosłowne) po sieci.

Słów kilka o mechanice. Jeśli ktoś miał okazję spędzić trochę czasu z demkiem tytułu powinien szykować się na garść modyfikacji w systemie walki. Największe zmiany przydarzył się paskowi X-ray oraz samym ciosom rentgenowskim. W wersji demonstracyjnej ów miernik zapełniał się relatywnie szybko, dając możliwość częstego urywania przeciwnikowi w locie jego bolesnych kombinacji, jednakże same „prześwietlenia” były piekielnie wolne i niezbyt opłacalne. Teraz sytuacja uległa diametralnej zmianie, gdyż ślamazarnie wypełniający się pasek zmusza do ostrożnego wyboru pomiędzy ofensywą, a defensywą. Szczególnie, że te zabierające średnio jedną trzecią życia ataki stały się naprawdę skuteczną karą, albo w wielu wypadkach gwarantowaną wisienką, wieńczącą wypracowane łańcuszki kombosów. Pragnę tylko dodać, iż osoba odpowiedzialna za jeszcze większe okaleczenie Sub-Zero względem dema powinna zawisnąć na własnych jelitach, zaś człowiek, który pomyślał o dorzuceniu Mileenie kolejnego asa w rękawie posłużyć temu pierwszemu za dodatkowy mięsny balast...

Obraz

Ogólnie rzecz biorąc, zabawę w Mortal Kombat da się w dużej mierze przyrównać do chociażby ostatniej odsłony Street Fightera. Wszystko bazuje na prawie że idealnym wyczuciu dystansu oraz umiejętnym korzystaniu ze specjalnych akcji danej postaci. Znajomość wszystkich swoich ślizgów, teleportacji i ciosów na odległość to podstawa przeprowadzania kontrataków w walkach, które tak naprawdę głownie rozchodzą się o grę umysłową – niczym w szachach trzeba odgadywać zamiary wroga kilka ruchów w przód. Zdecydowanie mniejszy nacisk stawiany jest na niezdrowo wydłużone wiązanki razów, dających się przerwać Breakiem przy prawie zupełnym naładowaniu paska X-ray. Owocem takiego charakteru rozgrywki są często napięte podchody, sprowadzające się do wzajemnego dziabania po kostkach lub urywania minimalnych procentów życia technikami wchodzącymi na blok - w oczekiwaniu na najdrobniejszy błąd przeciwnika, kiedy to chwilowa utrata „elektryczności” skończy się dla niego płaczem w kałuży wnętrzności i fragmentów strzaskanej miednicy.

[break/]Oprawa graficzna w odświeżonym Smoczym Turnieju była po części elementem, który zwrócił uwagę graczy na reaktywację serii. Przeskok w 2,5D wyszedł sadze na zdrowie, szczególnie przy świetnych animacjach oraz ociekających ruchomymi szczegółami arenach. Nie ma jednak co się oszukiwać – praktycznie każdy odpala Mortal Kombat z myślą o nieskrępowanym rozbebeszaniu przeciwnika, pragnąc ujrzeć fruwające zęby i pękające śledziony. Studio NetherRealm w tej kwestii spisało się na krwistoczerwony medal. Widok rozsypujących się w drobny mak kości, czy zamienianych w pasztet organów, niejednokrotnie potrafi przyprawić o niemiłe ciarki na plecach, szczególnie że część z tych technik brutalnością przewyższa niejedno z głównych wykończeń. Oczywiście nie należy myśleć, iż flagowe Fatality wypadają z tego powodu blado – co to, to nie! Cieszą się one całkiem sporą różnorodnością i choć większość kręci się wokół redukowania komuś ilości kończyn, ostatecznie wpadamy na rodzynki pokroju rozpoławiania głowy, a następnie wciskania w nią statuetki Oscara (Johnny Cage, szpanerze!).

Obraz

Olśniewająco makabryczna strona oprawy ma niestety też i swoje ciut szkaradne oblicze. Postępujące obłupywanie bohaterów z mięsa oraz zachwycające choreografie plastycznych korekcji całych struktur ich ciała potrafią z łatwością zostać obdarte ze spektakularności na przerywnikach filmowych lub zbliżeniach. Wtedy oto oczom naszym ukazuje się dosyć chałturnicze podejście twórców do wielu obiektów, rażących widoczną prostotą. Ciekawie wykonane areny również nie obeszły się bez wpadek. Część z nich prezentuje wysoki poziom dopieszczenia, ale są też lokacje świecące potwornymi pustkami, tudzież zwyczajnie słabo dopracowane. To oczywiście nie ma jakiegoś przeogromnego wpływu na odbiór gry, lecz mimo wszystko można było włożyć w ten aspekt trochę więcej wysiłku. Najważniejsze, że w akcji tak naprawdę nie dostrzega się tych wpadek, zaś nic nie sprawia takiej radości, jak oglądanie starć, gdzie na lewo i prawo ciskane są ataki specjalne, uwieńczone widokiem zawodnika dławiącego się własną wątrobą.

Za to pod kątem oprawy audio ciężko wymagać od tego tytułu czegoś więcej. Fani serii z miejsca rozpoznają szereg charakterystycznych kawałków, które mogły przejść mniejsze lub większe modyfikacje, mieszające się elegancko z resztą utworów. Poszczególne aranżacje spisują się świetnie podczas wzajemnego kaleczenia, serwując nawet perełki pokroju orkiestralnych kompozycji z God of War (w końcu Kratos też tutaj występuje). Nic jednak tak nie osładza klimatu, jak przesiąknięte agonią wrzaski i bolesne stęknięcia wojowników, których okrzyki sugerują, iż długo nie opuszczą wózka inwalidzkiego. Zadbano nawet o drobne smaczki w stylu metalicznego pogłosu towarzyszącego okładaniu Cyraxa czy Sectora, tudzież przyprawiające o dreszczyk rozkoszy, odbijające się pustym echem łomoty przy obijaniu czyjejś czachy za pomocą pałki lub latarki. Ekipa aktorów odpowiedzialnych za dubbing tylko dopełniła efektu naprawdę niezgorszym wykonaniem zalatujących kiczem dialogów plus jednozdaniowych docinek.

Obraz

Odświeżony Mortal Kombat może i nie jest pozycją idealną, a jako bijatyka tytuł nie ustrzegł się kilku problemów związanych z wyważeniem postaci, niemniej ostatecznie i tak plasuje się w czołówce gatunku. Ciekawie rozbudowane tryby dla samotnego gracza, potrafiące przykuć na wiele godzin do pada, a także porządny multiplayer (offline) czynią z reaktywacji marki obowiązkowy zakup nie tylko dla fanów serii, ale przede wszystkim osób szukających idealnej pozycji dla większego grona maniaków gruchotania sobie facjat. Gra nie odstrasza jakimś koszmarnie przekombinowanym systemem walki, bazującym na kosmicznych łańcuszkach ciosów, skupiając się bardziej na umiejętności wyczucia przeciwnika oraz wymagając opanowania raptem podstawowych zagrywek. No też i nie wolno zapominać o najlepszym - czyli możliwości wtarcia wrogowi jego porażki w twarz poprzez efektowne wywleczenie go na drugą stronę, niczym mięsną rękawiczkę. Szkoda, że Duch Sparty to tak naprawdę nieistotny dodatek w wersji PS3 - mało kto nim grać będzie... Lecz plus za chęci Sony się na pewno należy.

h6 {color:#AF2B31; margin-bottom:7px;}h3 {color:#EFEFEF; margin-top: 30px; }table td {text-align:center;}Co o Mortal Kombat myśli Vol?Mistrz Polski w Mortal KombatKod sieciowy do naprawy, za to należą się pokłony za resztę. Fabuła wciągnie fanów serii, ilość trybów gry zapewnia tony zabawy niezależnie od reprezentowanego poziomu (weteran czy nowicjusz). Gdyby jeszcze tylko nie te tajne aktualizacje...

Co o Mortal Kombat myśli Nanika?

Wicemistrz Polski w Mortal KombatJak można skodować tak cudowną grę i tak polec na froncie optymalizacji sieciowej? Nie liczą się nasze umiejętności, a szczęście co do lagów. Skillowe 70% dmg kombo online? Zapomnijcie. Festiwal low kicków, 3 hitowców oraz irytacji...

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (1)
Zobacz także