Tekken Tag Tournament 2

19.09.2012 13:43, aktual.: 01.08.2013 01:45

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Nie zabija się kur znoszących złote jajka, ale czasem warto je przesadzić na inną grzędę. Namco Bandai chyba doskonale zdawało sobie sprawę, że wypuszczenie kolejnego „po prostu” Tekkena nie leży obecnie za bardzo w interesie firmy, aby czasem nie postrzegano jej jako drugiego Capcomu, co to ostatnio do bólu wyciskał wszystkie soki z ostatnich trójwymiarowych odsłon serii Street Fighter. Zdecydowano się więc na kontynuację drużynowej odnogi bijatykowej sagi, która zadebiutowała na PS2 dawno, bo w 2000 roku. Z uwagi na „tandemowe” podejście do rozgrywki w Tekken Tag Tournament 2, fani Turnieju Żelaznej Pięści mają zdecydowanie powód, aby doinwestować w nową produkcję pomimo posiadania „szóstki” na półce, a chcący zacząć szkolić się w klepaniu kombosów zawodowo dostali dobrą okazję, by dołączyć do zabawy.

Twórcy od pierwszych zapowiedzi gry wmawiali nam, że szykują dzieło, które nauczy podstaw absolutnych laików i tutaj jako tako daje sobie ono radę, acz nie należy naiwnie spodziewać się, iż po przejściu jednego specjalnego trybu potem nagle udanie stawimy komukolwiek czoła w sieci. Skrojona pod nowicjuszy opcja Fight Lab, gdzie to pomagamy robotowi bojowemu opanowywać kolejne sztuczki na ringu oraz uczymy się różnorakich zagrywek, pozwala miło spędzić czas, lecz z nikogo (bez dodatkowego wysiłku) mistrza nie uczyni. Jeśli chcemy faktycznie zacząć coś osiągać, nie obejdzie się bez przeglądania forów, wpatrywania się w rozpiski kombinacji, studiowania walk wrzucanych w formie wideo do Internetu. Godzin treningu na cyfrowej sali ćwiczeń w oferującym spore możliwości dostosowywania sytuacji Practice. Samodoskonalenie przez pot i łzy, ot co.

Będąc produkcją nastawioną na rywalizację, online lub na kanapie (do czterech graczy niemal równocześnie, gdyż w końcu chodzi o zacięte walki w parach), TTT2 nie ma praktycznie nic do zaoferowania samotnikom. Poza wspomnianym laboratorium, żadnej zakręconej kampanii tu nie ujrzycie. Standardowe Arcade Mode, czyli rozwalanie kolejnych rywali, żeby w finale zmierzyć się z przepotężnym bossem (w tej roli tym razem Jun Kazama), w gruncie rzeczy nudzi, zaś nagradzające włożony w walkę trud filmiki końcowe dla każdej z dostępnych postaci to w większości czysty absurd. Już lepiej spędzać czas na potyczkach z „duchami” (losowo dobieranymi, także z wyglądu przeciwnikami), bowiem tam, pokonując co mocniejszych zabijaków, odblokowujemy bonusy. Raz, że tak w alternatywny sposób da się uzyskać wszystkie filmiki, a dwa – dochodzą rzeczy wykorzystywane przy dostosowywaniu pod siebie postaci. Plus kasa do sklepu.

Obraz

Edytor wojownika nie jest tak rozbudowanym narzędziem, jak ten znany z SoulCalibur V, bo nie wpłyniemy na cechy fizyczne zawodnika, a jedynie jego aparycję, jednak elementów garderoby jest tyle, że można spokojnie popuścić wodze fantazji. Fryzury, czapki, wdzianka w różnych kolorach, wyposażenie dodatkowe do wykorzystania także w walce (ot, anarchista dziabnie nożem, pacyfista posadzi zaś kwiatek)… Wiadomo, iż jeśli kogoś skutecznie lejemy, zapamięta nas przede wszystkim z wyglądu, a że fajniejsze przedmioty są odpowiednio droższe, tak motywacja do klepania losowych, konsolowo sterowanych zawodników przednia. Przy ciągłym założeniu oczywiście, iż nie robimy niczego tylko dla siebie, lecz w końcu chcemy pokazać naszego „superżołnierza” w soczyście różowym kostiumie całemu światu.

[break/]Kod sieciowy działa bardzo sprawnie, choć czasem człowiek się naczeka na odnalezienie godnego mu rywala. Fajnie, że zamiast cierpliwie wlepiać wtedy oczęta w jakiś artystyczny ekran dogrywania, wskakujemy do wirtualnej rzeczywistości z drewnianym sparing partnerem Mokujinem i aktywnie rozgrzewamy paluchy, radośnie go katując. Dziw co prawda bierze, iż nie dostaliśmy niczego na wzór lobby (SC V miało przecież tego namiastkę), lecz tylko starcia rankingowe i te nie, ale skupiono się pewnie na internetowym systemie zbierania danych o graczach. Rozwiązanie zwie się World Tekken Federation (tak, WTF), a po powiązaniu konta na konsoli z tym online jesteśmy w stanie śledzić w dowolnej przeglądarce swoje statystyki, sprawdzać, kto króluje w światowym rankingu, czy założyć własny zespół wymiataczy, albo wstąpić do istniejącego już, aby w ramach jednego gangu wspólnie stawiać czoła pozostałym. Przy rozgrywce wieloosobowej warto zwrócić jeszcze obowiązkowo uwagę na możliwość zapoznawania się z powtórkami walki innych – świetna nauka. Swoje też wrzucimy.

Obraz

Oprawa graficzna, gdyby odpalić obok siebie Tekkena 6 i Tag Tournament 2, nie zaliczyła praktycznie żadnego skoku jakościowego. Postacie w większości prezentują się bez zmian (pomijając oczywiście poprzednio niedostępne), często wielopoziomowe areny wypadają chyba nawet niekiedy gorzej – przy okazji, uśmiechnąć się będzie można wkrótce na widok cyrku w Polsce. Naturalnie najbardziej cieszą oczy zagrania drużynowe, wspólne rzuty, szybkie zmiany zawodników oraz ciągnięcie potężnych łańcuszków razów. W duetach tkwi oczywiście siła produktu. Pomijając fakt, że wielu wojowników zyskało kilka nowych zagrań taktyczny, których wypada się wyuczyć, powodzenie w starciu z żywym zawodnikiem to jednak zgrana parka. Sporo czasu zajmie ustalenie, jaką dwójkę dobrać (ponad 50 postaci, a DLC w drodze!), bo nie każda konfiguracja się sprawdza. Pewne zestawy wpływają przykładowo na szybsze ładowanie stanu furii, czyli konkretniejsze obrażenia. Da się walczyć w pojedynkę, dostając więcej życia w zamian za odstąpienie od opcji odzyskiwania energii „za kulisami” po zmianie, tylko tak naprawdę automatycznie rezygnujemy wtedy z przynajmniej połowy frajdy.

Obraz

Niby to samo danie podane po raz kolejny raptem z innym przystrojeniem, a jednak do Tekken Tag Tournament 2, jako reprezentanta gatunku bijatyk, nie wypada się doczepiać. Jeżeli nastawiacie się na obijanie innych, u siebie w domu lub po sieci, a zarazem liczycie na bardziej techniczne podejście do starć, bo wszelkich Hadoukenów oraz Fatality nie trawicie, na lepszą propozycję rozrywkową tego typu w pudełku nie traficie. Co najważniejsze, jest trudno, ale zarazem pojawia się motywacja do rozwijania własnych umiejętności i przeświadczenie, że chociaż ludzie grają w Tekkena od lat, wciąż przy odpowiedniej dawce treningu są szanse, żeby kilku z nich dogonić. Ten tytuł powinien podgrzać atmosferę na turniejach (pozdrawiam prężnie działającą krajową scenę graczy), a także wiele osób skłonić do zakupu specjalistycznych kontrolerów – bo nie oszukujmy się, pad od Xboksa 360 się do komfortowej zabawy zwyczajnie nie nadaje…

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (3)
Zobacz także