The Spiderwick Chronicles

Redakcja

21.03.2008 12:34, aktual.: 01.08.2013 01:54

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Większość z nas ma chyba jeszcze swoje dziecięce marzenia. Uratować świat, lub np. odnaleźć magiczne wrota prowadzące do innego wymiaru. Nieważne ile mamy lat – wszystko opiera się na naszej wyobraźni. Z nią się rodzimy i z niej korzystamy do końca swych dni: rysujemy piękne krainy, śnimy o przerażających stworach, później częstujemy nasze dzieci opowieściami o legendarnych bohaterach. The Chronicles of Spiderwick to jedna z takich przygód...

Perpetuum MobileSam nie wiem – śmiać się, czy płakać? Moje dwie największe pasje życia, film oraz gry, stanowią od jakiegoś czasu swoje wzajemne inspiracje. Wielkie wytwórnie kręcą kinowe dzieła na podstawie przygód naszych ulubionych, wirtualnych bohaterów i odwrotnie - twórcy cyfrowej rozrywki sięgają po historie ekranowe. Szkoda, że efekt tej coraz bardziej popularnej translokacji zawsze okazuje się taki sam... Ale czasami na szczęście znajdą się odstępstwa od tej „reguły”.

U wujka na wsiRecenzowana gra jest, jak już wspominałem, cyfrową ekranizacją popularnej w stanach książki o tym samym tytule. Opowiada ona o rodzinie Grace’ów, która z Nowego Jorku przeprowadza się do starej, wiktoriańskiej posiadłości zmarłego wuja, Arthura Spiderwicka. Ten, jak się z czasem okazuje, nie tylko odkrył istnienie alternatywnego świata, ale także stworzył swego rodzaju obszerny przewodnik do niego. Zawarte zostały tutaj tajemnice, które chce zdobyć przywódca goblinów, ogr Mulgarath. Podobnie jak w literackim pierwowzorze, zadaniem gracza będzie niedopuszczenie do kradzieży cennych zapisków wuja. Na szczęście fantastyczny świat kryje nie tylko mrocznych mieszkańców, ale także tajemniczych sojuszników...

Obraz

Niestety, producenci gry postanowili mocno utrudnić nam radość czerpaną z beztroskiego „szarpania” w ten niewątpliwie kolorowy tytuł. Wszystko za sprawą fabuły gry, która jest identyczna względem kinowego obrazu. Jeśli oglądałeś film doskonale wiesz co się wydarzy; jeśli nie oglądałeś – lepiej najpierw go zobaczyć. Była by wielka szkoda, gdybyś poznał wszystkie tajemnice udanego (bo to trzeba zaznaczyć) filmu autorstwa Marka Watersa, dzięki jedynie przeciętnej grze.

[break/]W świecie wróżekZwiedzane lokacje to standardy, które zdążyliśmy poznać już lata temu wraz z generacją Playstation jedynki. Ogromna liniowość, brak swobody, z czasem męczący backtracking (cofanie się po własnych śladach), a do tego banalne zadania. Coś odnaleźć, wcisnąć, podnieść, czy przynieść. W tej materii można było dokonać znacznie, znacznie więcej. Nawet dodatkowe zadania sytuacji nie ratują – są strasznie proste i polegają głównie na kolekcjonowaniu śladów należących do elfów, lub krasnoludów. Być może młodsi gracze, do których ta produkcja jest przede wszystkim skierowana, będą mieli jakieś większe trudności co do kolejnych kroków w świecie Spiderwicka, tak wątpię jednak, aby mimo wszystko i oni skakali z radości. Czemu? Taka misja, która wymaga jedynie odnalezienie panelu przesuwającego pobliski most to kompletny, przygodówkowy „parter” – właśnie temu.

Obraz

Ważnym składnikiem omawianej gry jest poszukiwanie i łapanie magicznych wróżek zamieszkujących posiadłość oraz jej okolice. Najczęściej wystarczy podejść do jednej wybranej i automatycznie ją schwytać, ale czasami bywa, że musimy się lekko napocić, by zdobyć upragnioną pannę (choć tak naprawdę trudno ocenić ich płeć...). W jaki sposób? Najpierw odnajdujemy określony owoc, który potem wykorzystujemy jako swoistą przynętę. W sumie i fajny pomysł, lecz niestety wykorzystany tylko w kilku wyjątkach. Kiedy już uda nam się „capnąć” wybraną „zalataną” niewiastę, wciąż niekoniecznie oznacza to włączenie jej do naszej kolekcji. Musimy najpierw zmierzyć się z mini-gierką, w której należy nakreślić na ekranie postać wróżki. Początkowo rzecz bawi, potem nieźle nuży - zdecydowanie można było przygotować kilka wariacji rysunków, a nie męczyć nas jedną i tą samą postacią.

No dobra, a w sumie po co nam te latające dziewczęta? Każda z nich nie tylko wypełnia stronę w intrygującym przewodniku, ale także wzbogaca o określoną umiejętność. Tych możemy mieć w danym momencie naraz tylko trzy, dlatego należy planować, które będą nam potrzebne, a które nie. Same zdolności w większości przypadków są jednak kompletnie nieprzydatne, z dezorientacją przeciwnika na czele. Generalnie walki zrealizowano dramatycznie, a samych wrogów spotkamy w grze zaledwie trzy rodzaje. Dodam, że są to wyłącznie gobliny. Komentarz zbyteczny...

Obraz

Trzech muszkieterów?W grze mamy szansę wcielenia się w trzech kinowych / książkowych bohaterów. Braci bliźniaków Jareda i Simona (w filmie granych przez tego samego aktora) oraz ich siostrę Mallory. Tutaj po raz kolejny dochodzi do wielkiego „zgrzytu”. Trójka bohaterów jest kompletnie niezbalansowana. Nie wiem, czy to świadomie, czy też nie – efekt jest nieciekawy. Mallory fajnie wymachuje szabelką stawiając opór nawet czterem goblinom, ale zmagania Jaredem nawet z jednym takim, za pomocą jego kija do baseballa, stanowi nie lada wyzwanie. Potyczki w ciele Simona to znowu mały substytut Johna Rambo - nie dość, że chłopak sieje spustoszenie bombami własnej roboty, to jeszcze karabin dzierżony w garści tłumi pomruki nawet największych przeciwników. Taka sytuacja nie dość, że burzy płynność rozgrywki to irytuje i odrzuca kiedy czekają na nas fragmenty przygody jako słabiak Jared.

[break/]„Skakała i sobie nogę złamała...”Ostatnim i chyba najbardziej irytującym elementem gry jest opcja „auto skakania”. Wystarczy zbliżyć się do jakiejkolwiek krawędzi, a konsola samodzielnie decyduje o przebyciu byle dziury. Wszystko fajnie, lecz miejscami jesteśmy zmuszeni do przemierzania ciasnych, skalnych półek, a tam nie trudno o sytuacje pt. „na krawędzi”. O wyłączeniu tej „pomocy” w opcjach możemy zapomnieć.

Obraz

W realiach dziecięcego koszmaruPierwsze co zrobiłem po ujrzeniu gry to odwiedzenie strony producenta. Dlaczego? Od początku miałem jakieś dziwne nieodparte uczucie, że grę robili ludzie z Rockstar, twórcy Bully, czyli europejskiego Canis Canem Edit. I choć oczywiście byłem w błędzie wrażenie pozostało. Podobne animacje postaci, konstrukcja lokacji – czyli zatem dobrze? Niestety nie. Bully swoją premierę miało na konsoli Playstation 2, a już wtedy oprawa nie była straszną zaletą tego tytułu. Stąd najnowsze The Spiderwick Chronicles jest na dzień dzisiejszy przeciętne. Czasami przyjdzie nam obejrzeć klimatyczne lokacje, tak w większości mamy do czynienia z pustymi i bardzo sterylnymi miejscówkami. Oglądając to na wielkiej plaźmie, wiedząc że płytka kręci się w paszczy konsoli Xbox 360, byłem trochę zniesmaczony. Młodsi gracze może i mają mniejsze wymagania, ale jednak bez przesady. Zamiast pięknej baśni w obrazach otrzymujemy jedynie „popierdułkowate” bazgroły.

Od strony audio jest już znacznie lepiej. Głosy postaciom podłożyła ekipa profesjonalistów, a usłyszymy oczywiście, z racji pełnej licencji, aktorów z filmowego obrazu. Także tutaj fajnie.

Obraz

Klasycznie...Po raz kolejny okazuje się, że gra oparta na filmie jest zwyczajnie słaba. Zabrakło przede wszystkim pomysłów i odwagi, aby odejść od kinowego pierwowzoru. The Spiderwick Chronicles to po prostu kolejny nabijacz kasy, którego zadaniem jest finansowe wykorzystanie rozentuzjazmowanych widzów po udanym seansie. Szkoda, bo mógł wyjść naprawdę „zjadliwy” tytuł, pełen ciekawych przygód oraz oryginalnych zagadek. Pal licho powiedzmy oprawę graficzną, czy scenariusz – te zawsze pożerają najwięcej pieniędzy - naprawdę można wiele, wystarczy tylko mieć udany pomysł. A tak producent gry zdecydowanie obrał najłatwiejszą drogę. Ścieżkę, którą już wszyscy znamy na pamięć...

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także