Ace Combat 6: Fires of Liberation

Redakcja

02.01.2008 11:11, aktual.: 01.08.2013 01:54

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Zazwyczaj jest tak, że gry o długiej tradycji, takie które przeżyły już sporą liczbę odsłon, napotykają nagle wyjątkową grupę problemów obcych produkcjom jednoczęściowym. Ace Combat, najnowsze dzieło Namco, mimo pewnych początkowych obaw o jakość „kolejnego” tytułu lotniczej sagi udowadnia jednak, że zdolnym ludziom nic nie jest w stanie stanąć na przeszkodzie w taśmowym tworzeniu interesujących kontynuacji.

PrzesiadkaCzy po raz szósty gra traktująca o czystko „arcade’owym”, pozbawionym trudniejszych elementów strzelaniu do samolocików może jeszcze być źródłem atrakcyjnej rozgrywki? Świeżym z pewnością nie, acz pełnym dynamicznych i efektownych pomysłów? Czy w tym wszystkim dodatkowo pomaga przesiadka z platformy Sony na konkurencyjnego Xboksa 360? Najwidoczniej w życiu pewne są tylko 3 rzeczy – że niebo jest niebieskie, ogień gorący, a Namco zawsze pokaże perfekcję w tym co tworzy...

Fikcyjna prawdaJapoński developer ponownie eksperymentuje z warstwą fabularną swojego szlagieru. Tym razem fikcyjny konflikt opowiadany jest z oczu kilku bohaterów, czego efektem jest spojrzenie nań z nieco innego punktu niż do tej pory gry oferowały. Poznamy zatem wątek matki i córki rozdzielonych w czasie jednego z ataków, pilota wziętego do niewoli, trójki czołgistów walczących na froncie oraz starego generała zaczynającego poddawać pod wątpliwość sens toczącej się wojny. Świetne jest to, że wspomniane elementy ciekawej układanki, która z czasem tworzy udaną całość, są naprawdę istotne dla wyrazu najnowszego Ace Combat 6: Fires of Liberation. Dodatkowo zaznaczę, iż bohaterowie opowieści stoją po różnych stronach frontu zmuszając gracza do odważnych wniosków – czy aby za barykadą nie stoi ktoś taki sam jak ja?

Obraz

Sama fabuła produktu Namco oferuje nam alternatywną rzeczywistość, w której w roku 1999 na kraj o nazwie Estovakia spada meteoryt określony mianem Ulisses. Skutkiem kataklizmu jest pogrążenie państwa w chaosie, a w rezultacie wybucha wojna domowa. Spokój zostaje przywrócony dopiero po interwencji tajemniczej frakcji wojskowych najwyższej rangi, której głównym zamiarem okazuje się jednakże atak na przyjaznego sąsiada, Emmerie. Tak oto zaczyna się najnowsza powietrzna wojna ekipy Namco, a my ponownie zasiadamy za sterami wspaniałych myśliwców.

[break/]Rześki powiewAce Combat 6 nie uległo wielkim zmianom odnośnie charakteru misji, wyglądu HUDa, sterowania, czy nawet opcji umożliwiających poprawę oraz ulepszenie naszych maszyn w hangarze. Praktycznie każdy kto miał styczność z poprzednimi częściami od razu odnajdzie się w nowym produkcie Namco, natomiast Ci, którzy do tej pory nie znali serii już po kilku chwilach poświęconych na wprawę poprawią pada w rękach i z radością rozpoczną powietrzną batalię. Nie znaczy to jednak, że nowości wcale nie uświadczymy, no bynajmniej – są trzy główne zmiany.

Obraz

Przede wszystkim misja, jej cele oraz charakter - to wszystko wraz z rozwojem wydarzeń dynamicznie się zmienia. Już w trakcie akcji dowiadujemy się o nowych dyrektywach i zadaniach, a co najlepsze wielu z nich nie możemy wykonać równocześnie. Będziecie musieli na przykład wybierać: pomóc flocie w ataku na linię brzegową, czy wesprzeć uderzenie sił lądowych po drugiej stronie mapy. Swoista nieliniowość? Jak najbardziej – konsekwencje każdego wyboru mogą być czasami zaskakujące...

Drugą zmianą w realiach „Asów” jest fakt, że w rozgrywce biorą udział jednostki wsparcia elektronicznego. Im jesteśmy nich bliżej tym nasze namierzanie celu jest szybsze, a zasięg rakiet większy. Z tego względu często sukces w walce z wrogiem, nie tylko tym najbardziej wymagającym, będzie polegał na wciąganiu oponenta na „swój teren”. Zapewniam, że nie burzy to beztroskiej zabawy, a jedynie ją urozmaica, czyniąc Ace Combat 6 ciekawą pozycją dla powietrznych strategów.

Obraz

Było ich wieluTrzecią i chyba największą nowością dla serii Ace Combat jest pełnoprawna zabawa multiplayer przy użyciu tak popularnego Internetu. Do jednego „stołu” może zasiąść aż 16 graczy, aby oto sprawdzić się w przeróżnych trybach zabawy. Ilość opcji rozgrywki nie jest raczej powalająca, a jej charakter jak najbardziej znamy z innych gier, nie tylko akurat powietrznych strzelanek. Możemy bić się każdy na każdego, to samo drużynowo, a także wskoczyć chyba w najciekawszy tryb tutaj - „Siege”.

[break/]Jego charakterystyka jest następująca: mamy dwie ekipy oraz dwie bazy, zaś kto zdobędzie pierwszy wrogie umocnienie wygrywa. Brzmi banalnie i jest tak w rzeczy samej, jednakże zabawa wiążąca się z tym jest niesamowita. Czy mieliście do tej pory szanse odbijania wrogich ataków, lub planowanie zgranych uderzeń na przeciwnika? Na lądzie być może tak, ale w powietrzu? Zwłaszcza, że nawet na chwilę nie możemy się zatrzymać i dłużej pomyśleć. Proponuję doświadczyć tego samemu – gwarantuję świeże doznania.

Obraz

Uroda niebiosWracając do rozgrywki dla pojedynczego gracza - po nieco pompatycznym intrze lądujemy na odprawie. Naszym celem jest zorganizowanie kontrofensywy na terytorium wyspy Khesed, a zatem żadna nowość dla takie doświadczonego pilota jak my. Wybieramy skrzydłowego, maszynę którą podejmiemy misję oraz uzbrojenie jakim częstować będziemy przeciwnika. Kiedy już uporamy się z podstawowymi wyborami czas na akcję. Ta jest porażająca. Dosłownie setki jednostek wroga jak i tych przyjacielskich – o tak, oprawa A/V zdecydowanie atakuje nasze receptory wzrokowe pełną mocą detali oraz feerią barw. Co zmajstrowali japońscy programiści jest zdecydowanie warte samych pochwał.

Nieważne, czy to pierwsza, ostatnia, piętnasta misja; bez znaczenia jest czy dzierżymy akurat drążek wysokościowy F-22, tudzież wolant Tornado GR4; prędkość i wysokość również się nie liczą – świat jaki widzimy z kokpitu jest po prostu przepiękny. Cała seria efektów świetlnych, „szejderów", pięknie rozgrzane powietrze, zmienne warunki pogodowe, spora różnorodność chmur – musicie to zobaczyć na własne oczy, ponieważ Ace Combat 6: Fires of Liberation to jedna z najlepiej wykonanych lotniczych gier na rynku. Brawa!

Obraz

Latać, czy nie latać?Fakt faktem wielu może nie przypaść do gustu już sama warstwa fabularna AC6. Czasami zbyt naiwna, przepełniona banalnymi hasłami, ale w rzeczy samej nie ona stanowi kręgosłup tej powietrznej zabawy. Tutaj przede wszystkim chodzi o przyjemną i dynamiczną rozgrywkę, która dodatkowo pełna jest niesamowitych widoków. Krzyki pilotów, przelatujący obok nas w korkociągu płaskim samolot przeciwnika, eksplozje zalewające nas z każdej strony, a przede wszystkim fotorealistyczna i wiarygodna atmosfera autentycznych zmagań. Mimo, że po raz kolejny od kilku lat otrzymujemy niby to samo, tak Namco cały czas podnosi poprzeczkę dostarczając nam świetny produkt, choć standardowo poddany „tylko” delikatnemu liftingowi. Z pewnością jest to obowiązkowy tytuł dla każdego fana serii oraz „górnolotnych” doznań. Klimat Top Gun, czy najnowszego dzieła francuskich filmowców pt. Skyfighters może udanie wlecieć do naszych domów. Polecam szeroko otwarte okna...

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także