Dead Rising 2

Redakcja

01.10.2010 13:07, aktual.: 01.08.2013 01:48

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Zombie towarzyszą nam w grach wideo już od niepamiętnych czasów - przerażając, pożerając i zwyczajnie gnijąc na ekranach telewizorów, bądź też monitorów. Marki pokroju Resident Evil, The House of the Dead, czy Left 4 Dead na przestrzeni lat uczyniły z tych mniej lub bardziej nieporadnych istot prawdziwy filar „przetrwaj-strachów”, bez których gatunek horroru byłby niczym Halo wyzute z "teabaga". Seria Dead Rising wzięła naszych anemików z bulimią oraz zamieniła ich w jedno wielkie pole badań, polegające na wyszukiwaniu najbardziej niedorzecznych metod posyłania nieumarłych z powrotem na tamten świat. Od premiery pierwowzoru żadna inna pozycja nie była w stanie wprawić mnie w równie niezdrową ekscytację na widok zbiegowiska truposzy, stojących tuż obok kosiarki do trawy... Co z "dwójką"?

Choć nadejście Dead Rising 2 wiązało się z usunięciem w cień Franka Westa, prawdziwego pioniera w dziedzinie eksterminacji zombiaków, tak najnowsze dzieło Keijiego Inafune zyskało kolejnego "wirtuoza". Na scenę wkroczył odziany w kozacką żółtą kurtkę Chuck Greene – oficjalny czempion programu Terror is Reality oraz nieoficjalny bóg taśmy izolacyjnej. Mamy kilka lat po tragicznych wydarzeniach w miasteczku Willamette, gdzie świat jako tako radzi sobie ze wszechobecną epidemią mózgożerców, zaleczając ewentualne przypadki zarażenia cudownym lekiem Zombrex. Chuck, będący wzorowym przykładem kochającego ojca, para się najróżniejszymi zajęciami - pokroju chociażby uczestnictwa w ociekającym krwią TiR właśnie, aby za wszelką cenę zapewnić swojej jedynej córeczce Katey cenny zastrzyk. Niestety, w tego typu grach pozorny błogostan nigdy nie trwa dłużej niż piętnaście minut, więc rozrywkowe miasteczko Fortune City, w którym mamy nieszczęście się znajdować, pada ofiarą zaplanowanej epidemii zombie.

Cudem unikając pożarcia żywcem przez wylewające się zewsząd fale zgniłków, Chuck wraz Katey znajdują schronienie w jednym z bunkrów. Oczywiście każde mądre dziecko wie, że taka pozycja nie może polegać na grzaniu czterech liter w bezpiecznych podziemiach, a więc w ramach motywacji lokalna stacja telewizyjna ogłasza, iż to właśnie my stoimy za rozpętaniem kolejnego horroru na ulicach kurortu przypominającego Las Vegas. Tym samym dla bohatera rozpoczyna się mający trwać 72 godziny wyścig z czasem, żeby w porę dowiedzieć się, kto wrobił go w to całe bagno, a zarazem spróbować dostarczyć córce wymaganą co dobę dawkę Zombreksu. Dla nabywcy tytułu oznacza to ponad 6 godzin biegania po rozległym terenie, łączącym w sobie supermarket, pasaż handlowy, kasyna i hotele, gdzie to podejmiemy się szeregu misji polegających na eskortowaniu ludzi, walkach z bossami lub dostarczaniu konkretnych przedmiotów. Może brzmi wszystko trochę "suchawo", ale bez obaw, gdyż naprawdę co krok przyjdzie Wam taplać się w hektolitrach krwi oraz kończyn, separowanych od truposzy przy pomocy narzędzi godnych honorowego miejsca w galerii sztuki nowoczesnej.

Obraz

Zwyczajnie nie można zostawić tematu broni domowej roboty na później, stąd od razu przejdę do tego aspektu małego majsterkowicza w Dead Rising 2. Chuck Greene to urodzony geniusz, który swoimi zdolnościami bez najdrobniejszego wysiłku zawstydziłby samego MacGyvera. Przemierzając rozległe tereny Fortune City, niejednokrotnie natkniecie się na dziesiątki przedmiotów z ikonką klucza francuskiego, czekających na połączenie w rozlokowanych wszędzie specjalnych zapleczach. Trochę taśmy oraz inwencji twórczej godnej Kojota E. Wilusia owocuje wynalazkami pokroju tradycyjnego kija bejsbolowego z gwoździami plus rzecz jasna tymi mniej konwencjonalnymi - jak przykładowo wózek inwalidzki z ostrzami od kosiarki przymocowanymi do oparcia. Narzędzia mordu potrafią być równie absurdalne, co przerażająco destrukcyjne, zabierając do piachu często dziesiątki zombie za jednym zamachem. Zbieranie przedmiotów codziennego użytku, następnie zaś szukanie dostępnych kombinacji, jest czystą frajdą samo w sobie, nie mówiąc już nawet o przekomicznych efektach co poniektórych wihajstrów.

[break/]Aby zmobilizować graczy do podjęcia się zabawy w złotą rączkę, twórcy nieustannie nagradzają nasze wysiłki w trakcie misji, czy też podczas zwykłej eksploracji, wręczając specjalne Combo Cards. Owe karty nie tylko oferują gotowe przepisy na szalone przyrządy do wyplewiania niemrawych zwłok, lecz dodatkowo zwiększają ilość punktów doświadczenia uzyskiwanych w trakcie ich użytkowania. Kombinacji jest dziesiątki, zaś odblokowanie pełnego kompletu bonusów zajmie Wam zapewne więcej, niż tylko jedno podejście. Poza tym nie zabraknie też mieszania drinków z nagromadzonych produktów spożywczych, owocujących niedostępnymi inaczej napojami. Z odpowiednich składników uzyskamy takie regenerujące całe zdrowie, nadające Chuckowi turbo-szybkości, albo nawet sprawiające, że od naszego splunięcia wrogowie staną w płomieniach. Fani „jedynki” zapewne miło przyjmą wiadomość o obecności czasopism, które zalegając w ekwipunku mogą przykładowo dodawać odwagi eskortowanym ocalałym, zwiększać wytrzymałość broni, tudzież zwielokrotnić ilość zdrowia odnawianego przy spożywaniu jadła.

Obraz

Trzon rozgrywki to ponownie wykonywanie przekazywanych za pośrednictwem krótkofalówki, zróżnicowanych zadań związanych z wątkiem głównym, ewentualnie podejmowanie się misji pobocznych, na które składa się ratowani cywilów i starcia z psychopatami. Jak dla mnie, ci ostatni są kwintesencją eksploracji otwartego świata gry. Możemy natrafić na naprawdę wykręcone umysłowo osobistości, pozbawione przez szalejącą epidemię wszelkich trzymających ich uprzednio w ryzach klepek. Co by zbyt wiele nie zdradzać, przytoczę tylko przykład sfiksowanego aktywisty CURE (ruch walczący o humanitarne traktowanie zombie), dopatrującego się w otaczającej apokalipsie ostatecznego rozwiązania problemu równouprawnień umarlaków, pragnącego zamienić każdego ocalałego w jęczące zwłoki. Szkoda, że pomimo, iż napotykani wariaci co do jednego zaskakują nadzwyczaj porąbanym sposobem bycia, to już niestety same starcia nie sprawiają tyle samo radości. Kuleje bardzo sztywny system walki oraz jej schemat, działający idealnie na chordy ospałych zombie, ale doprowadzający do szału przy ruchliwych bossach. Zawsze powtarzamy ten sam manewr - „uciekaj przed dziwnymi atakami, zadaj dwa ciosy, bierz nogi w troki i powtarzaj do skutku”.

Na szczęście przez większość czasu jednak Wasze rzeźnicze umiejętności będą testowane na tysiącach prawie że bezbronnych ofiarach wirusa. Wybijanie nieumarłych jest banalnie proste - pod jednym przyciskiem mamy wyprowadzanie ataku (kilkukrotne wciśnięcie kończy się kombinacją), który przytrzymamy przy pewnych broniach skutkuje efektowniejszym zgonem. Część przedmiotów niekiedy lepiej sprawdza się, gdy zwyczajnie ciśniemy nimi w twarz zombie - co zaleca się w przypadku dużych i ciężkich elementów otoczenia. Wraz ze zdobywaniem kolejnych poziomów doświadczenia, odblokują nam się coraz to przydatniejsze techniki dla gołych rąk, typu chociażby podwójny kop z wyskoku, okrężne podcięcie lub dobitka łokciem z lotu, oraz masa innych morderczych chwytów. Broń palna, biała, pojazdy i starcia wręcz - takie zróżnicowanie arsenału sprawia, że zawsze znajdziemy rozwiązanie, pasujące akurat do naszego stylu eksterminacji żywych trupów.

Obraz

Ciekawym dodatkiem do najnowszej odsłony Dead Rising jest z pewnością uwzględnienie wreszcie sieciowego trybu multiplayer (nie ma opcji "kanapowej"). Możemy wziąć udział w dwóch jego wariantach - zwykłej kooperacji, gdzie we dwójkę wykonujemy misje i ukatrupiamy zgniłków, albo ewentualnie sprawdzić w akcji krwawą wersję Amerykańskich Gladiatorów, czyli Terror is Reality. To zwyczajnie zbieranina dziewięciu zabawnych dyscyplin dla czterech osób, jak wrzucanie zombie zaostrzonymi rogami łosia na wagę, czy nabijanie spadających truposzy na pikę, za co zbieramy punkty przeliczane później na kasę. Zmagania na arenie są pożyteczne, bowiem zdobyte pieniądze możemy przelać na dowolny stany gry z kampanii, co potrafi znacząco ułatwić życie. Jeśli już o upraszczaniu mowa, należy wspomnieć, że tym razem w trakcie głównego wątku wolno nam zrobić trzy oddzielne zapisy, co bez porównania redukuje frustrację powodowaną przegapieniem wyznaczonej godziny dla danego zadania. Oby to pomogło "nawrócić" osoby, które zraziły się w ten sposób do pierwowzoru te kilka lata temu.

[break/]Wobec tego wszystkiego, trochę żal mi się robi, że muszę częściowo zmieszać ekipę Blue Castle Games z błotem - grafiki nie można oto puścić płazem. Pamiętacie biedne modele obiektów, słabe tekstury i wszechobecny brak wodotrysków w pierwszym Dead Rising? Przygotujcie oczy na powtórkę z cierpienia, gdyż kontynuacja atakuje niemal identyczną szpetotą, co oryginał kilka lat temu. Na samych przerywnikach filmowych krucjata Chucka jeszcze nie wygląda tak strasznie, ale gdy przyjrzeć się z bliska chociażby postaciom ocalonych, to już może nam grozić pogorszenie ostrości wzorku o kilka dioptrii. Taki poziom „oszczędności” dało radę tolerować na początku obecnej generacji konsol, a nie niedługo przed zbliżającym się jej końcem. Męcząca umowność wielu animacji i niekiedy sztywność ruchów również potrafi dać się we znaki, w szczególności, kiedy błagająca o ukrócenie swoich cierpień S.I. zablokuje się po raz setny na walającym się po ziemi obiekcie. Wymieniony przeze mnie zalew odpychających widoków usprawiedliwia niemniej jedna rzecz – ilość nieumarłych na ekranie. Gwarantuję, że żaden inny tytuł nie wrzuci przed Was łącznej ilości sześciu tysięcy szlajających się mózgożerców. To trzeba zobaczyć, by uwierzyć. A nic tak nie pomaga umocnić wiary, jak wjazd motocyklem z piłami mechanicznymi w sam środek tłumnej, jęczącej, wyciągającej łapy gawiedzi...

Obraz

Na plus koniecznie należy zaliczyć ogrom pracy włożony w podkład dźwiękowy. Przy każdym dialogu czuć, że twórcy zaprzęgli do projektu ekipę wyjątkowo przyjaznych dla ucha aktorów, spisujących się wyśmienicie w rolach przerażonych ofiar, jak także psychopatycznych świrów. To właśnie dzięki doskonałemu dubbingowi część z bossów potrafi wrzucić na plecy ten (nie)przyjemny dreszczyk niepokoju, kiedy tylko usłyszymy ich szaleńczy bełkot. Deweloperzy spisali się też na medal jeśli chodzi o przygrywające w tle kawałki, wśród których znajdziemy radosne melodyjki wzięte rodem z galerii handlowej, zmieniające się przy najbliższym spotkaniu z jakimś obłąkańcem na bardziej psychodeliczne i ciężkie brzmienia. Poszczególne utwory to rzecz jasna dodatek do nieustannie nuconych zawodzeń zombie, słyszanych częściej niż cała reszta zawartości audio. Wszelkiej maści chlupoty, ciamkanie, trzaski, tąpnięcia czy siknięcia są takie, jakie powinny być, w trakcie mielenia zgniłków na odpady biologiczne - co tylko potęguje przyjemność płynącą z godzin spędzonych na uszczuplaniu populacji ich przebrzydłego gatunku.

Obraz

Pytanie: Czy widok zombie budzi w Was czystą oraz nieskrępowaną radość? Uwielbiacie tradycyjne horrory, gdzie tabory truposzy powoli, acz stanowczo, konsumują gromady bezradnych ludzi? Może lata temu, oglądając kolejne odcinki MacGyvera, odczuwaliście ten doskwierający brak kręcących się w tle żywych trupów? Dead Rising 2 to bez dwóch zdań pozycja stworzona dla takich właśnie maniaków zgniłego mięcha. Pomimo, że mamy do czynienia z dziełem Kanadyjczyków przejętym od Japończyków (którzy wzorowali się na amerykańskich scenariuszach) to zespół Blue Castle Games odwalił kawał brzydkiej, lecz nieludzko wciągającej roboty. Fani „jedynki” zostaną z marszu pochłonięci przez kontynuację, potrafiącą zatrzymać przy konsoli znacznie dłużej, niż tylko na jedno podejście. Wiele zakończeń, kilkadziesiąt kombinacji broni, multum ciuchów plus ponad setka postaci z psycholami włącznie, są gwarantem fantastycznie spędzonego czasu. No i nie ma na rynku za wielu horrorów, które oddawałby nam dość otwarty świat, z tak szeroką swobodą ćwiartowania spsutych głodomorów...

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także