Donkey Kong Country Returns

Redakcja

17.01.2011 14:16, aktual.: 01.08.2013 01:47

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Po hurtowo wykupywanym przez graczy, dwuwymiarowym występie wąsatego hydraulika w postaci New Super Mario Bros., ze sporym niesmakiem obserwowałem zapowiedzi kolejnego zalewu „płaskich” owoców bezlitosnego dojenia znanych marek Nintendo. Wierni fani, zamiast godnych podziwu rewolucji w poszczególnych seriach, zostali skarmieni tanimi wyciskaczami pieniędzy, do których podchodzę ostatnimi czasy ze sporą dozą rezerwy. Tym większe okazało się moje zaskoczenie, gdy jeden growy rodzynek niedawno zakręcił się u mnie w czytniku, momentalnie przywracając wspomnienia najwspanialszych chwil spędzonych jako smarkacz z padem od SNES-a w dłoni. Donkey Kong Country Returns to żywy dowód na to, że „Wielkie eN” autentycznie wie, jak przywracać do życia kilkunastoletnie „truchła”, żeby nie zalatywało od nich wyłącznie zmurszałą ziemią oraz łatwym zarobkiem.

„Powrót Konga” to nic innego, jak na nowo sklecona do kupy pierwsza część serii, która zadebiutowała na konsoli Nintendo te kilkanaście lat temu. Główny zamysł rozgrywki pozostał praktycznie bez zmian, co zresztą tyczy się również symbolicznej fabuły, będącej pierwszym lepszym pretekstem do rozprasowywania gęstych skupisk zwierząt i parcia niczym opętany w prawo. Otóż ni stąd, ni zowąd, z bliżej niezidentyfikowanego więzienia na wyspie zamieszkanej przez Donkey Konga w duecie Diddym Kongiem, uwalnia się banda zaczarowanych bębnów oraz innych zbzikowanych instrumentów z wyraźnie wybałuszonymi gałami (plemię Tiki Tak), pragnących troszkę odreagować swoje przymusowe odosobnienie. Piekielna orkiestra w pierwszej kolejności pierze mózgi lokalnych przedstawicieli fauny, przymuszając ich jednocześnie do ograbienia bohaterów z życiowych zapasów bananów, co momentalnie staje się dla nas powodem do wywrócenia każdego skrawka terenu do góry nogami. Raczej nie znajdziecie nic bardziej rozjątrzonego, od futrzastego goryla pozbawionego swej dziennej porcji potasu...

Kto miał styczność z pierwowzorem, ten w trymiga odnajdzie się Donkey Kong Country Returns. Duo małpiszonów przemierzy wzdłuż i wszerz najróżniejsze zakątki tropikalnej wyspy, począwszy od bujnej dżungli oraz starożytnych ruin, a na wnętrzach kopalń czy kraterach wulkanicznych kończąc. Sama mechanika zabawy prezentuje w sumie to samo, z dodanymi kilkoma technikami z wykorzystaniem wyłapywania ruchu - chodzi tutaj głównie o manewry pokroju grzmocenia łapami w ziemię, dmuchania powietrzem, tudzież sprzedawania bossom lawiny „liści”, które są wykonywane poprzez energiczne potrząsanie kontrolerem. Reszta to już zwyczajne skakanie, szybowanie na plecaczku odrzutowym oraz chwytanie się obiektów z wykorzystaniem normalnych przycisków, co by tytuł nas zwyczajnie nie wykończył fizycznie i psychicznie przy wymagających snajperskiej precyzji sekcjach platformowych. Z pewnością miłym dodatkiem jest obecność trybu współpracy, pozwalającego drugiemu graczowi wcielić w Diddy Konga, zwiększając tym samym naszą szansę na dotarcie do "mety" w jednym kawałku.

Obraz

Na wielkie uznanie zasługuje pomysłowość projektantów, bowiem z niesłychanym powodzeniem połączyli oni styl 2,5D oraz klasyczną formułę Donkey Kong Country. Praktycznie każdy większy rozdział zawiera kilka nietuzinkowych rozwiązań, wśród których znajdziemy walkę z przypływem, latanie na rakietowych beczkach, a nawet charakterystyczne dla serii ujeżdżanie nosorożca, wraz z pomykaniem wagonikami po zdezelowanych torach. Na nudę, czy też brak różnorodności, nikt narzekać nie powinien, niemniej osobiście uważam, że najlepiej dawkować sobie ten tytuł, aby mimo wszystko za szybko nie zmęczyć materiału. Wypadałoby wspomnieć rzecz jasna też co nieco o obowiązkowych „szefach”, stojących nam na drodze do bananowego raju - otóż w większości wypadków zmierzymy się z przerośniętymi, zahipnotyzowanymi zwierzami, które niestety często przedstawiają bardzo nierówny poziom, tak wykonania, jak i trudności w kopaniu im zadków. Acz pojedynki różnią się od siebie diametralnie stylem, stąd koniec końców nigdy nie poczujemy niemocy twórczej dewelopera.

[break/]

Niezmiernie cieszy powrót "staroszkolnego", wyżyłowanego poziomu trudności, objawiającego się nie tylko w skąpo rozdysponowanych punktach kontrolnych, lecz również pod postacią wyjątkowo skrzętnie poukrywanych „znajdek”, pokroju liter składających się na wyraz „KONG” oraz fragmentów puzzli. Im dalej w las, tym bardziej bezlitosne stają się poszczególne etapy platformowe, aczkolwiek na ratunek przybywają litościwe porozmieszczane przez twórców, spore zapasy bananów i dodatkowych żyć. Jeśli należymy jednak do grupy niedzielnych graczy, nie należy zrażać się nadto, bowiem dla takich osób przewidziano wsparcie w formie Super Konga – małpiszona, który automatycznie za nas rozkłada dowolny fragment planszy na łopatki. Przy czym nie myślcie, iż ułatwi Wam to zbieranie bonusów, ponieważ na nie trzeba już samemu sobie zapracować - wysoko ustawiona poprzeczka jest tutaj najmocniejszą zachętą do ponownego odwiedzenia raz przebytych miejscówek, gwarantując długie godziny spędzone na „lizaniu ścian” w poszukiwaniu sekretnych pomieszczeń i zatajonych rzeczy.

Obraz

Zgrabnie przerobione mechanizmy to raptem jeden ze składników wyciekającego bokami „miodu”. Słodycz jest nam wstrzykiwana tutaj także bezpośrednio w gałki oczne. O tak, oprawa graficzna powracających małp bezapelacyjnie wyciska ostatnie kreatywne soki z formuły 2,5D, serwując kolorowy i tętniący życiem świat, rzucający z palcem w nosie o glebę wszelkie dwuwymiarowe reinkarnacje wąsatego hydraulika. Każdy skok Konga oraz wściekłe maltretowanie ziemi nie pozostają bez wpływu na reagujące odpowiednio elementy przepchanego szczegółami tła, co dodatkowo potęgowane jest przez masę ruchomych obiektów widocznych na dalszych planach. Prawdziwą wizualną ucztą są w szczególności motywy z przeskakiwaniem pomiędzy bliższymi oraz dalszymi punktami mapy, czemu zazwyczaj towarzyszy przyprawiające o mętlik w głowie wystrzeliwanie bohaterów wzdłuż łańcucha beczek-armat, skutkujące całkowitą destrukcją większości obiektów znajdujących się na linii lotu. Można się jedynie przyczepić do średnio wyglądających wrogów i bossów, którzy na okazjonalnych zbliżeniach potrafią wystraszyć oszczędnymi teksturami. Co by jednak nie mówić, jest to fantastycznie prezentujący się projekt, zachwycający pomysłowością poziomów.

Weterani serii na bank zupełnie rozpłyną się ze szczęścia, gdy tylko ich uszu dosięgną podciągnięte do dzisiejszych standardów kawałki z oryginalnego Donkey Kong Country. Malkontenci zapewne na siłę przyczepią się, że podobna zagrywka to szczyt lenistwa, ale prawda taka, że każdy fan słysząc te utwory zostanie natychmiast zalany lawiną cudownych (bądź traumatycznych - w zależności od przeszłych doznań) wspomnień, dopełniających frajdy z "mielenia" gorylem kolejnych etapów. Nawet po tylu latach, wszystkie te znane brzmienia idealnie współgrają z platformową akcją, wpadając w ucho - to tylko dosadniej pokazuje, jakie swego czasu mistrzowskie dzieło sprowadzili na ten świat członkowie Rare. Zaserwowane nawet teraz, bez żadnych drastyczniejszych "odchyłów" względem pierwowzoru, i tak jest projektem po stokroć fajniejszym, od chociażby ostatniego niewypału spod ręki legendarnego Warrena Spectora...

Obraz

Donkey Kong Country Returns to wybitny przykład tego, jak powinno odświeżać się klasyka, mając w zanadrzu zachowanie jego klimatu retro. Projekt jest daleki od jakiejś kolosalnej ewolucji (nie mówiąc już o rewolucji), serwując nam znane rozwiązania w przyjaźniejszej dla oka otoczce, a jednocześnie przywracając do pokoju atmosferę lat dziewięćdziesiatych, bez potrzeby przedmuchiwania zakurzonego kartridża. Jeśli do tej pory nigdy nie mieliście okazji zagrać w leciwy oryginał, bądź też zwyczajnie pragniecie ponownie ujrzeć goryla w krawacie, siejącego spustoszenie w lokalnej faunie oraz florze, to omawiany tytuł powinien zadowolić każdego. Zarówno marudzące ostatnio „stare wilki”, szukające czegoś, co zmusi ich do soczystego rzucania epitetami po ścianach, czy nawet niedzielni gracze, którzy potrzebują, aby od czasu do czasu ktoś przeprowadził ich za rączkę przez cały etap, zatracą się w tym dziele bez pamięci. Teraz każdy posiadacz Wii powinien dostać małpiego rozumu i czym prędzej pognać do sklepu, bo to bez dwóch zdań jedna z najbardziej udanych prób reanimowania zapomnianej marki. Niech tylko Nintendo jeszcze podobnie postąpi z Super Mario World 2: Yoshi’s Island i będę mógł odejść z tego świata jako w pełni spełniona życiowo istota.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także