Rock Band: Unplugged

Redakcja

19.06.2009 12:16, aktual.: 01.08.2013 01:52

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Ostatnio na swoim blogu marudziłem, że tradycyjne gry muzyczne odchodzą w niepamięć, zastępowane przez dziwne, kolorowe produkcje wymagające gitar, bębnów, mikrofonów i tym podobnych gadżetów, których szczerze nie znoszę. Jednak Rock Band: Unplugged zmusiło mnie do zrewidowania poglądu. To pierwsza część z tej serii nie obsługująca żadnych przystawek, nawet takich miniaturowych, które mogłyby powstać specjalnie z myślą o PSP. I choć idiotyczne wydawałoby się walenie w tycie bębny czy też trzymanie w rękach malusiej gitarki, to jednak Rock Band wykorzystujący do zabawy same przyciski konsoli nie jest już taki fajny.

Zamiast czterech graczy, tworzących imitację zespołu rockowego, do Unplugged może zasiąść wyłącznie jedna osoba, przejmująca rolę całej orkiestry. Sama musi zatroszczyć się o to, by w piosence odpowiednio brzmiała perkusja, bass, elektryczna gitara oraz wokal. Trzeba od razu rozwiać wątpliwości – multiplayera w jakiejkolwiek formie brak, co jest sporą wadą tytułu. Nie ma możliwości bezprzewodowego połączenia kilku konsolek, żeby poudawać ze znajomymi, że umie się wspólnie zagrać jakiś kawałek Nirvany albo Weezera. Sprawia to, iż pozycja ta mocno upodabnia się do Frequency czy też Amplitude, klasycznych przedstawicieli gatunku (swoją drogą Rock Band tworzy ta sama firma - Harmonix). Jednak widać jak na dłoni, że produkt celuje w większe grono odbiorców – jest zdecydowanie łatwiej i bardziej przystępnie. Co niekoniecznie należy uznawać za zaletę.

Nie widzę możliwości, by komukolwiek mógł sprawiać problemy poziom „normal”. Zabawa tutaj jest dość wolna, nutek nie leci zbyt wiele, a żeby przegrać trzeba się naprawdę postarać. Nie ma mowy o takim stopniu trudności, jak w obu wyżej wymienionych pozycjach z PS2, czy też w grach z pokrewnej serii DJ Max. Na poziomie „expert” kilka kawałków, owszem, może połamać palce, ale odrobina wprawy i nawet one przestają sprawiać większe problemy. Zatem zabawa z Unplugged nie zmusza do nieustannego poprawiania zdolności manualnych oraz refleksu, aby tylko wyciskać coraz większe wyniki. Nie. Tutaj chodzi raczej o miłe, bezstresowe duszenie guzików w rytmach znanych kawałków rockowych. Bez większych zobowiązań.

Obraz

Cała rzecz polega na tym, by w odpowiednim momencie nacisnąć jeden z czterech przycisków, co zaowocuje powstaniem dźwięku. Z góry ekranu spadają ułożone poziomo, kolorowe „nutki” - w zależności od tego, która z nich doleci do wyznaczonej linii, należy wcisnąć lewy kierunek, górny, trójkąt lub kółko. Prosta sprawa, tym bardziej że margines błędu jest dość spory – gra nie strzeli linijką po łapach, jeśli minimalnie się spóźnimy lub pospieszymy z reakcją. Problematyczna może za to okazać się niekiedy zła synchronizacja nutek z dźwiękiem. Czasami daje się odczuć, iż autorzy nie do końca dobrze zgrali te dwa elementy, przez co dźwięk powstaje odrobinkę po lub odrobinkę przed naciśnięciem przycisku. Niby detal, ale potrafi wybić z rytmu. Paradoksalnie lepiej gra mi się z użyciem samych głośników PSP, nie podłączając słuchawek – odgłosy trafiające bezpośrednio do uszu szczególnie obnażają lekkie niedociągnięcia programistów. Niektórych rzeczy po prostu lepiej nie słyszeć.

[break/]Chociaż z większością nie jest źle, jeśli weźmie się pod uwagę spis wykonawców oraz dostępnych w grze kawałków. Tych mamy około 40, plus dodatkowe dziesięć do ściągnięcia odpłatnie z PlayStation Store (a w przyszłości będzie więcej) – sami oceńcie czy to dużo. Według mnie wystarczająco, choć nowe utwory nie odblokowują się zbyt często, przez co jesteśmy zmuszani do wielokrotnego powtarzania tych samych piosenek. I tak jak wcześniej bardzo lubiłem „Living for a Prayer” Bona Joviego oraz „Float On” Modest Mouse, tak teraz już po prostu nie mogę ich słuchać. No bo ileż można? Poza tymi wykonawcami, w Unplugged znalazły się też takie tuzy muzy, jak Pearl Jam, The Police czy Nirvana. Do tego dochodzi również muzyka, której próżno szukać w poprzednich odsłonach serii - na przykład „Would” Alice in Chains czy "What's My Age Again" Blink 182. Jednak muszę przyznać, że niewiele kawałków naprawdę porwało mnie do nieskrępowanego trzepania grzywą podczas zabawy. Ścieżka mogła być lepsza, chociaż z drugiej strony wiadomo – muzyka to kwestia gustu. Zachęcam, by każdy sam sprawdził pełną listę utworów zawartych w grze i ocenił, na ile wpasowują się w jego muzyczne upodobania.

Obraz

Na początku zabawy dostępnych jest tylko kilka kawałków do ogrania, a nowe odblokowujemy w miarę postępu w trybie kariery. Który to tryb jest moim zdaniem wykonany kompletnie nieciekawie i równie dobrze mogłoby go nie być. Całość polega na tym, że nasz zespół rockowy – dowolnie nazwany i jakoś tam wystylizowany – daje koncerty w coraz to innych miastach na całym świecie, a w zależności od tego, jak wykona dany kawałek, przybywa mu określona ilość gotówki na koncie oraz fanów. Dodatkowo istnieje możliwość zatrudnienia jednego z kilkunastu menadżerów, który zapewnia zwiększenie wpływów z koncertów, potrafi zadbać o wielbicieli zespołu lub załatwia nam nowe miejscówki do grania. Zieeeew. Ja się pytam – po co ta szopka? Na początku próbowałem jakoś wczuć się w klimat, wyłapać jakiś głębszy sens trybu kariery, ale nie udało mi się. Po prostu autorzy według mnie na siłę próbowali jakoś urozmaicić żmudny proces odblokowywania nowych utworów. Szkoda, że nie zagrali wcześniej w DJ Maxa, bo zapewne uznaliby tego typu udziwnienia za zupełnie niepotrzebne.

Obraz

Nie myślcie jednak o trybie kariery jako o męczarni czy czymś nieprzyjemnym. Nie. Niby jest w porządku, nie razi, nie kłuje, lecz wydaje się po prostu zbędny i wykonany bez polotu. Zresztą, podobnie rzecz ma się z całą grą. Nie powiedziałbym, że jest zła (gdyż na pewno znajdzie sporo zwolenników), ale zrobiona bepłciowo, nudna – owszem. Pomogłoby dodanie jakichś dopalaczy, wzorem tych z Amplitude, lub po prostu zwiększenie poziomu trudności. Ucieszyłbym się również, gdyby na gracza czekały jakieś sympatyczne bonusy czy dodatki... A tych niestety brakuje. Unplugged jest zatem grą, która oferuje tylko rytmiczne klepanie czterech przycisków na krzyż. W dodatku nie robi tego ze zbyt dużą gracją. Jeśli ktoś nie miał wcześniej do czynienia z innymi grami muzycznymi, kieszonkowa edycja Rock Band całkiem nieźle nadaje się do zapoznania z tym gatunkiem. Reszta osób się przy niej zanudzi.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (1)
Zobacz także