Wolfenstein

Redakcja

14.09.2009 12:08, aktual.: 01.08.2013 01:51

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Wielu wyczekiwało współczesnej reinkarnacji pradziadka wszystkich strzelanek, gry która by tak jak niegdyś pierwowzór nadeszła w czci i chwale - nic dziwnego, w końcu od premiery Wolfensteina 3D minęło ponad 17 lat. Przez ten długi czas kultowy tytuł zgromadził wokół siebie pokaźną ilość wiernych fanów. To, że za produkcją nowej odsłony stały takie szychy jak id Software i Raven Software umacniało w przekonaniu, iż coś dobrego z tego będzie. Niestety. Od razu na samym wstępie muszę nadmienić, iż kontynuacja świetnie przyjętego Return to Castle Wolfenstein zawiedzie tych z Was, którzy spodziewali się przełomu na miarę Call of Duty 4: Modern Warfare. Chociaż powinna przypaść do gustu wielbicielom strzelanin w staroszkolnym stylu, gdzie fabuła, klimat i muzyka to tylko dodatki do do granic możliwości uproszczonego posyłania we wrogów deszczu pocisków z giwer wszelakich.

Ponownie na świat popatrzymy oczami Blazkowicza - bohater wojenny nadal mocno daje się we znaki Trzeciej Rzeszy. Historię tego superagenta kontynuujemy niemal zaraz po zakończeniu wydarzeń w Return to Castle Wolfenstein. B.J. wchodzi w posiadanie dziwacznego medalionu, którego zarówno przeznaczenie, jak miejsce oraz data utworzenia pozostają nieznane. Wiadomo jedynie, że artefaktem zainteresowane są siły wroga więc musi być on niezwykle ważny - naukowcy wierni niewielkiemu wzrostem, lecz niezwykle wpływowemu człowiekowi ze śmiesznym wąsikiem, wciąż prowadzą badania ocierające się o okultyzm i mistycyzm. Tym jednak razem szale zwycięstwa na ich stronę mają przechylić prowadzone w rejonach miasta Isenstadt wykopaliska.

Ta niewielka mieścina w nowym Wolfensteinie miała być swojego rodzaju otwartym terenem, gdzie z założenia mogliśmy się udać wszędzie i robić co tylko chcemy. Ale tak nie jest. Zapomnijcie o porównaniach do Grand Theft Auto IV, Red Faction: Guerrilla czy choćby InFamous - miasteczko stanowi labirynt wąskich uliczek, niewielkiej sieci kanałów i jeszcze mniejszej ilości przejść po dachach. Isenstadt nie zawróci Wam w głowie wielkością i jest tu obecne wyłącznie na zasadzie The City z Thief: Deadly Shadows - zrobimy sobie zakupy, porozmawiamy z którąś z frakcji i generalnie udamy się na kolejną misję. Oklepany motyw. Nie inaczej jest z samą fabułą, obracającą się wokół wspomnianego tajemniczego medalionu. Artefakt nie jest kompletny i przebijając się przez dziewięciogodzinną kampanię odnajdziemy jego brakujące fragmenty (w sumie są cztery). Każdy dorzuci Blazkowiczowi nową umiejętność oraz - co najważniejsze - otworzy przejście do innego wymiaru...

Obraz

Zwie się on Veil i w zasadzie to nic innego jak wizja piekła oczami działaczy organizacji Greenpeace. Tak, kolor zielony płynnie zalewa nam ekran, w powietrzu unoszą się przedziwne wióry oraz ospałe stwory rażące od czasu do czasu wokół prądem. Wskoczenie w Veil pomoże nam odkryć przejścia i obiekty niewidoczne gołym okiem, a nazistów przedstawi w postaci przerażających maszkar ze świecącymi ślepiami oraz wyraźnie zaznaczonymi słabymi punktami. Warto dodać ponadto, że Blazkowicz będąc "po drugiej stronie" porusza się znacznie szybciej i używa innych zdolności amuletu - jak klasyczne już zwalnianie czasu oraz nakładanie na siebie tarczy plus niszczenie podobnych osłon u przeciwników. Na szczęście to nie jedyne usprawnienie nużącej zabawy ze stajni id i Raven.

[break/]Buszując po Isenstadt mamy między kolejnymi misjami możliwość odwiedzić czarny rynek, gdzie za plecami okupantów dokupimy nowe elementy do naszych giwer oraz amuletu. Jako, że nowy Wolfenstein pokaźnym arsenałem zabawek niestety też nie grzeszy, twórcy musieli coś podobnego tutaj wrzucić, tak dla urozmaicenia. Walutą w grze obowiązującą jest złoto, które znajdujemy w trakcie zabawy właściwej (kolejne poziomy) lub też przetrząsając domy w Isenstadt, zaś ulepszeniami do danego typu broni zostaniemy nagrodzeni wykonując określone zadanie, bądź znajdując porozrzucane tu i ówdzie zapiski oraz tajemnicze przedmioty. Zbieractwo jest fajne.

Obraz

Często znacznie wydłuża bowiem czas spędzony przy tytule i nie inaczej jest właśnie tym razem. Za odpowiednią ilość złota pukawki wzbogacimy między innymi o tłumiki, lunety, pojemniejsze magazynki, jak również zwiększymy siłę wypluwanych z nich pocisków i znacznie usprawnimy każdą z właściwości amuletu. Broń stopniowo wizualnie zmieni się nie do poznania, a dzięki polepszonym statystykom znacznie łatwiej uporamy się z nadchodzącymi zewsząd wrogami, tudzież znacznie silniejszymi bossami, na których wpadniemy w niejednej misji.

Te nie zachwycają różnorodnością powierzonych nam zadań, więc w dużej mierze spodziewajcie się bezmyślnego prucia z broni, podążania po liniowych do bólu poziomach, a po osiągnięciu celu głównego powrotu tą samą ścieżką. Fabuła jak na staroszkolny styl produkcji id i Raven jest oczywiście średnio wpleciona w rozgrywkę, a popychają ją do przodu jedynie wizyty Blazkowicza u którejś z frakcji, mającej swoje schronienie w Isenstadt. Rozmowa z działaczami miejscowego ruchu oporu, czy też sekty, rzucą nowe światło na całą historię, niemniej o czym już wspominałem, wciąż trudno uznać ja za jakąś pociągającą.

Obraz

Śledzenie kolejnych wydarzeń psuje też fatalna mimika twarzy napotkanych postaci, która nijak się ma do innych współcześnie ogrywanych przez nas na codzień tytułów. Pamiętajmy jednak, że Wolfensteina napędza ten sam silnik, który był już użyty w leciwym Quake IV - nie spodziewajcie się, że wizualnie gra jakoś mocno się broni. Ot, mamy ładne budyneczki w samym Isenstadt, tudzież kopalnie i ruiny świątyń, raczej przeciętne modele, a wszystko to zostało pokryte wysokiej jakości teksturami. Niestety tytuł wiele traci przez brak możliwości niszczenia obiektów. Bo nic przecież tak nie raduje gracza, jak widok fruwających worków z piaskiem i innego śmiecia, wyrzucanych w powietrze siłą wybuchającego granatu...

[break/]Na szczęście, gdzie nie zrównamy z ziemią domostw, tam rozczłonkujemy ciała napotkanych żołnierzy... Chociaż przy masakrowaniu wrogów także mała wpadka - o ile urwane kończyny będziemy widywać często i gęsto, tak na modele ciał, które właśnie zasypaliśmy seriami z karabinu, nakładane są te same krwawe tekstury. Miejscami Niemcy pod skórą twarzy mają... wypływające jelita. I na tym nie koniec. Przeciwnicy nieraz zaskoczą nas ponadto poziomem swojej inteligencji. Tacy żołnierze Wehrmachtu owszem, cudownie odskakują przed wybuchającym nieopodal granatem, lecz nie ma szans, aby zauważyli, że kolega stojący pół metra od nich właśnie otrzymał celny strzał w głowę i jego ciało stygnie w kałuży krwi niemal koło ich buta.

Obraz

Od strony audio Wolfenstein prezentuje się nieco lepiej. Można się doczepić, że aktorzy kompletnie pozbawieni są emocji, ale u mnie gra mocno zapunktowała tym, iż każdy z wielu dostępnych dokumentów jest czytany z charakterystycznym, nieco komicznym niemieckim akcentem. Dźwięki otoczenia prezentują za to bardzo wysoki poziom, nie inaczej sprawa ma się też z odgłosami broni, z której przyjdzie nam tyle tutaj pruć. Sama muzyka w wyraźny sposób podkreśla to, co dzieje się na ekranie, więc tutaj akurat nie ma się na co skarżyć.

Ciut o trybie dla wielu graczy - w sieci postrzelamy się w klasycznym Team Deathmatch, lecz nie zabraknie również innych rodzajów rozgrywki. W Objective zadaniem jednej drużyny będzie wykonanie odpowiednich zadań, podczas gdy przeciwnicy mają misję, aby wroga przy nich powstrzymać. Tryb Stopwatch w dużej mierze polega na tym samym, z tą jednak różnicą, że to obie drużyny muszą się uporać z powierzonymi rozkazami. Wygrywa ta, która dokona tego szybciej. Do wyboru pod zabawę multiplayer dostajemy "aż" osiem map plus trzy klasy postaci (żołnierz, medyk, inżynier) - każda z nich posiada oczywiście inne zdolności.

Obraz

Od pierwszych chwil spędzonych z tym Wofensteinem odnosiłem wrażenie, że twórcy nie mieli dobrego pomysłu na rozgrywkę. Produkcja kompletnie pozbawiona jest nowoczesnych motywów - systemu zasłon, możliwości wyglądania zza rogu czy też chwil, gdy zasiądziemy za kółkiem jakiegoś pojazdu. To tytuł mocno z założeniami sprzed lat, który w zamyśle najwyraźniej ma odnieść sukces przez to, że ma za sobą 17 letnią tradycję. Niestety pudło. Taki zabieg nijak sprawdza się w ogranym do granic możliwości gatunku strzelanek. Trudno najnowsze dzieło Raven Software po szybkim przejściu kampanii nie wsadzić do szufladki z etykietką "średniak". Miejmy nadzieję, że następne przygody B.J. Blazkowicza będą bardziej innowacyjne.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także