World in Conflict

Redakcja

26.09.2007 16:37, aktual.: 01.08.2013 01:55

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Szczerze mówiąc nie sądziłem, że po prawdziwym festiwalu perfekcji strategicznej, który zafundowało nam THQ i Relic swoim Company of Heroes szybko nadejdzie gra mogąca zagrozić pozycji zmagań Aliantów w Europie. Tym bardziej spodziewać się tego nie należało po produkcji, która na samym początku wcale nie zachwyca. World in Conflict łączy jednak tak wiele ciekawych elementów w spójną, logiczną i bardzo wciągającą całość, że nie można grze odmówić tytułu jednej z ciekawszych strategii roku 2007.

Wcielamy się tutaj w postać porucznika Parkera, oficera armii amerykańskiej, który ku naszemu „wielkiemu zdziwieniu” musi bronić ziemi Stanów Zjednoczonych przed inwazją Sowietów. Jest rok 1989, sypiący się Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich decyduje się na desperacki krok i atakuje Europę Zachodnią. Amerykanie jak to Amerykanie - ruszają zaraz na pomoc, pozostawiając tym samym ojczyznę wszelkich wolności z minimalną jeno obroną. Sytuację wykorzystują szybko czerwoni, by przy użyciu zamaskowanych frachtowców przewieźć do Seattle swoje siły inwazyjne. Tak rozpoczyna się najbardziej desperacka wojna obronna w historii ludzkości.

Rosjanie w World in Conflict nie posiadają twarzy, nie spotkamy tu żadnego bezwzględnego oficera sowieckiego, który stanie się głównym Schwarz charakterem napędzającym grową historię. Zamiast tego twórcy uraczyli nas cutscenkami występującymi pomiędzy misjami, a podczas nich oglądamy dzielnych żołnierzy amerykańskich dzwoniących do swoich rodziców lub żon, żeby zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Na początku jest to może i klimatyczne, lecz z biegiem czasu zaczyna być ciut zbyt ckliwe jak na strategię czasu rzeczywistego traktującą o wojnie. Dodatkowo, jak to zawsze ma miejsce kiedy Najwspanialszy Kraj Na Świecie jest tematem jakiegokolwiek produktu kultury masowej, musimy nastawić się na pewną dozę patriotycznych haseł, które z subtelnością mają niewiele wspólnego. To już chyba jakiś standard w dzisiejszych czasach…

Obraz

W każdym bądź razie (odstawiając na bok argument o tej ckliwości i pewnej dozie „hurra amerykanizmu”), kampania należy do jednej z lepszych w jakie kiedykolwiek grałem. Przede wszystkim łączy się w sensowną, fabularną, całość. Ot, obok strzelania do Sowietów przyjdzie nam również rozegrać kilka misji w Europie sprzed inwazji na Stany, które wyjaśniają pewne zaistniałe kwestie. Podczas ogrywania scenariuszy będziemy mieli do wypełnienia określone cele, a te naturalnie dzielą się na pierwszo- i drugorzędne. Po skończeniu jednego zadania od razu dostajemy kolejne, powiązane z fabułą. Raz na przykład prowadzimy działania wojenne na terenie ZSRR i atakujemy bazę marynarki z zamiarem zniszczenia dokujących tam atomowych łodzi podwodnych. Ale zanim celu dopniemy musimy wpierw ufortyfikować nasze pozycje wyjściowe, dopiero zaatakować pierwszą łódź, równocześnie wysyłając oddziały do zniszczenia sowieckiego stanowiska artyleryjskiego, które psuje krew innym oficerom. Sił mamy niewiele, więc trzeba bardzo starać się wykorzystać ich atuty do maksimum. Akcja przebiega szybko, stąd niestety nie mamy czasu na dogłębne przemyślenie działań, tym bardziej, że realizacji misji zazwyczaj towarzyszy zegar odmierzający minuty, sekundy do przegranej.

[break/]W World in Conflict nie występują surowce, ani też fabryki. Nie trzeba także żmudnie zbierać żadnych kryształów. Zamiast tego wszystkiego mamy punkty wsparcia, za które w odpowiednim panelu dokupujemy sobie oddziały, by zrzucić je w naszej strefie lądowania. Dzięki temu jakże dobrze już znanemu zabiegowi możemy od razu w pełni skupić się na walce, miast latać po mapie i gromadzić surowce. Sprzętu oraz jednostek dostajemy do dyspozycji różne rodzaje, od piechoty, przez czołgi, po helikoptery. W czasie trwania kampanii będziemy oczywiście dowodzić siłami amerykańskimi, choć na kilka misji przyjdzie nam również używać sił NATO.

Obraz

Generalnie wszelkie armie nie różnią się od siebie za bardzo, lecz w takim multiplayerze nie stanowi to akurat żadnego problemu, a nawet jest atutem – gracz oszczędza czas z uwagi na brak potrzeby zgłębienia tajników strategicznych danego kraju. Podczas rozgrywania kampanii punkty wsparcia odnawiają się, możemy więc wezwać posiłki, jeśli nasze siły akurat topnieją w oczach. Należy jednak pamiętać, że pomiędzy dostawami sprzętu musi minąć trochę czasu, a sama strefa zrzutu znajduje się zazwyczaj w pewnej odległości od miejsca głównych działań wojennych. Trzeba także uważać w misjach, podczas których wsparcie lotnictwa zostaje na określony czas zawieszone, bo to oznacza, iż zmuszeni jesteśmy radzić sobie tym, co mamy w tej chwili pod ręka. Oj, czołg naprawczy w takich momentach to rzecz nieodzowna.

Prócz zrzutu sprzętu oddano nam do dyspozycji szeroką gamę nalotów na przeciwnika, bombardowań oraz akcji specjalnych, a te - jak nietrudno się domyślić - również kosztują zdobywane podczas walki punkty. W kilku zdaniach nie da się opisać całej różnorodności dostępnego arsenału. Możemy przebierać w cudownych narzędziach zniszczenia: mamy precyzyjne ataki rakietowe na konkretny budynek, artylerie, czy taktyczne uderzenie nuklearne pięknie zdmuchujące przeciwnika z powierzchni ziemi (jak i nas, jeśli nie zdążymy się w porę schować). Podczas rozgrywania kampanii dostępne będą tylko niektóre opcje, w zależności akurat od fabuły i celów misji. Ale jeśli trzaskamy po sieci, to możemy już zaszaleć. Wyznaczony cel naziemny nie zostanie zbombardowany od razu, należy chwilkę poczekać, aż samolot doleci do celu, artyleria ustawi działa - dlatego bardzo ważne jest wyczucie, gdzie przeciwnik będzie znajdował się za chwilę. Nie jest sztuką trafić w bunkier, a zniszczyć nalotem dywanowym cały batalion czołgów jadący ulicą.

Obraz

Tryb wieloosobowy niewątpliwie należy do bardzo wciągających i dynamicznych. Świetną sprawą jest to, że nie musimy w końcu czekać nie wiadomo ile, by ktoś założył grę. Po prostu gdzieś już toczy się bitwa, a my wchodzimy w sam jej środek wybierając jedną z dwóch dostępnych stron. Pozostaje jeszcze dobór rodzaju wojska, którym będziemy dowodzić (piechota, siły pancerne, lotnictwo lub wsparcie) i możemy zaczynać. Na początku prawdziwy szok czeka osoby niezaznajomione z działaniami drużynowymi, bo tutaj to klucz do zwycięstwa. Odpowiednie zgranie jednostek jest pierwszym wymogiem sukcesu - nie ma miejsca na indywidualne szarżowanie na pozycje przeciwnika. Kontakt między poszczególnymi graczami jest po prostu wymagany.

[break/]Jednym z elementów, które na początku nie zachwycają jest oprawa graficzna. O, jak bardzo może mylić pierwsze wrażenie! Pole bitwy zostało bowiem odwzorowane z niespotykaną precyzją. Poruszać będziemy się po lasach, wzgórzach, przyjdzie nam bronić małych miasteczek i wielkiego miasta (w tym samego Seattle), a nawet powalczyć w uroczym otoczeniu południowej Francji. Trudno jest naprawdę opisać wrażenie, jakie robi wykonanie terenu. A potęgowane jest ono jeszcze, gdy uświadomimy sobie, że to co tą mapę otacza nie odstępuje jej poziomowi graficznemu ani na krok. Na przykład podczas misji w Nowym Jorku w tle widzimy płonące wieżowce i nieprzebraną toń oceanu. Wszystko razem sprawia wrażenie, jakbyśmy byli częścią czegoś większego, a nie tylko toczyli bitwę na śmierć i życie na zamkniętej przez jakieś przeszkody terenowe powierzchni. Samo wykonanie nieba należy do chyba najlepszego, jakie przyszło mi oglądać i to nie tylko w strategii czasu rzeczywistego. ..

Obraz

Rzecz jasna po tych pięknie wykonanych mapach poruszają się nie gorzej przygotowane jednostki. Wszystkie pojazdy zostawiają na śniegu, czy piasku ślady, a na maksymalnym zbliżeniu możemy sprawdzić kolor czapki pojedynczego żołnierza specnazu, czającego się gdzieś w lesie. Prawdziwie cieszą jednak oko wszelkie dodatkowe efekty, typu wybuchy plus dym. Zrealizowane zostały one po prostu perfekcyjnie i bardziej przypominają te, które widzimy na co dzień w najlepszych filmach. Nierzadko zrzucimy jakąś bombę i będziemy wpatrywać się w kłębiące się nad miejscem uderzenia masy pyłu wyrzuconego w powietrze - prawdziwa poezja wizualna wojny. Każdy wystrzał z lufy czołgu, każda rakieta odpalona przez śmigłowiec, są przykładem doskonałej realizacji klimatu, który przekłada się niezłe poczucie realizmu oglądanych wydarzeń.

Dźwięk w World In Conflict jest niczego sobie. Animowane na silniku gry cutscenki zaskoczą czasami jakąś znaną melodią z lat dziewięćdziesiątych, co grze dodaje nie tylko kolejnej kapki realizmu, ale i klimatyczności. Przez większość czasu będziemy jednak słuchać „muzyki bitwy“ - dźwięków wystrzałów, wybuchów, chaotycznie rzucanych komend i raportów o stratach. Wszystkie kwestie mówione zarówno przez jednostki, jak i postacie zostały zlokalizowane, dzięki czemu możemy nasłuchać się chociażby dowódców czołgów mówiących płynną polszczyzną. Niestety, poziom dobrania głosów aktorów do postaci nie dorównuje oryginałowi. Akurat dziwi taka, a nie inna decyzja CD Projektu w sprawie polonizacji - wersja kinowa mogłaby zaspokoić graczy wolących słuchać głosów angielskich. Poza tym w końcu mamy w grze Amerykanów i Sowietów...

Obraz

Reasumując - początki z tytułem średnie, lecz rozpęd oraz finisz wręcz świetny. World in Conflict może i nie prezentuje całkowicie świeżego podejścia do gatunku, ale z pewnością robi to, co dobry RTS powinien. Połączenie doskonałej kampanii, przepięknej grafiki i wciągającego trybu wieloosobowego sprawia, że dynamiczne bitwy na długo pozostaną nam w pamięci. Jako „symulacja” strategiczna współczesnego pola bitwy World in Conflict nie ma sobie równych. Nic, tylko grać.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także