Bulletstorm

Redakcja

09.03.2011 11:21, aktual.: 01.08.2013 01:47

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Od samego początku widać, że Bulletstorm ma rodzime korzenie. Jaka inna gra zaczynałaby się sceną pijackiej zabawy w „butelkę”, a następnie pokazem typowej, ułańskiej fantazji? Oczywiście wszystko kończy się w myśl przysłowia „mądry Polak po szkodzie”, ale za to możemy poznać nieprzyjazne środowisko planety Stygia... Ekipa People Can Fly, „nasz” deweloper stojący za tym produktem i działający pod skrzydłami Epic, stworzyła dzieło, które spokojnie powalczy na listach przebojów z nowymi hitami. Do tego wnosi ono ten pożądany powiew świeżości do oklepanych zasad rządzących strzelaninami.

Główny bohater Grayson Hunt to obecnie często zalany w trupa kosmiczny pirat, ścigany wyrzutek. Z jego przeszłości naświetlę jedynie tyle, że wraz z członkami swej ekipy specjalnej Dead Echo został niegdyś zmanipulowany przez złego Generała Serrano, który wykorzystywał ich do brudnej, politycznej roboty. W końcu niewygodna prawda wychodzi na jaw, robi się nagonka i nie pozostaje nic innego jak szybka „noga” w najdalsze zakątki galaktyki. Lata później przypadkowo uciekinierzy trafiają na flagowy statek zdradzieckiej szumowiny, orbitujący nad wspomnianą we wstępie planetą. W niezbyt przemyślanym zrywie pijackich uczuć Grayson atakuje kolosa, a wszystko ma twardy finał na powierzchni Stygii. Niestety Serrano przeżył, zaś Hunt wraz z jedynym ocalałym Ishim, który w wyniku odniesionych ran stał się półcyborgiem walczącym o swoje „ja” z wszczepionym w mózg SI, zaczynają go tropić. Po drodze mordując zastępy zastanych tu gangów...

Scenariusz prowadzi nas przez siedem wypełnionych akcją rozdziałów. W grze wszystko rozgrywa się wedle zasady, że jeśli na początku mamy trzęsienie ziemi, to dalej musi być zwyczajnie jeszcze lepiej. I do tego różnorodnie. Na wstępie strzelamy do ogromnego statku Serrano, by potem się rozbić, a już za moment uciekać drezyną przed przeogromną „glebogryzarką”, oczywiście starającą się nas rozjechać. Rzecz jasna ostrzeliwujemy też stale wrogów, również tych w helikopterach - a to tylko początek zabawy… Bulletstorm nie pozwala na chwile odpoczynku, ani nudę – jest szybko, dynamicznie i w biegu. Czasem naprawdę zaskakująco. Przeciwnicy są zaś na tyle zróżnicowani, że nie czujemy znużenia nimi, ponadto każdy akt przynosi nowe ich typy. Plus mamy także odpowiednich rozmiarów bossów, siejących na lewo i prawo zniszczenie oraz pożogę.

Obraz

Zaraz - strzelanie nie jest rutyną? Ano twórcy oferują konkretnie pomyślany „podbijacz” radości z grania. Chodzi o tak zwane skillshoty, czyli jak najbardziej wykręcone sposoby eliminacji przeciwników, różnie oceniane w zależności od efektowności, jak też efektywności naszych działań. Bardzo pomocna w tym procederze okazuje się energetyczna smycz znaleziona na samym początku rozgrywki - nią przyciągamy lub wysyłamy w powietrze wrogów, rozpoczynając dopiero swoiste kombo. Działa bardzo dobrze z kopniakiem (także w formie wślizgu), drugą „firmową” zagrywką tytułu, który spowalnia potraktowanego „z buta” mutanta, dzięki czemu mamy czas na dokładne przycelowanie lub nakierowanie go na niebezpieczny fragment otoczenia, typu pręt lub kaktus. Im bardziej widowiskowo wyeliminujemy nieprzyjaciół, tym więcej zarobimy punktów, te zaś spożytkujemy w wyznaczonych maszynach - na amunicję, czy ulepszenia oręża. System zachęca do kombinowania, a nie tylko prostego parcia do przodu.

[break/]Co ciekawe, skillshoty zostały tu dość zgrabnie fabularnie wytłumaczone, jest to zmyślny dodatek świetnie wpasowujący się w tocząca się historię. Każdą z kolejnych broni, które znajdujemy lub dostajemy do kupienia za eksterminację przeciwników, możemy ulepszać oraz aktywować w nich tryb specjalnych, mocniejszych strzałów. W zależności od pukawki będzie to dosłowne spalenie na swojej drodze kilku przeciwników, „odlotowa” flara w przypadku pistoletu, albo powiedzmy tłucząca wszystko w pobliżu kula przy miotaczu takowych. Jest i kosmiczny rodzaj strzelby, snajperka ze sterowanymi pociskami, czy bardzo ciekawa bojowa wiertarka. Każde z narzędzi pozwala na wykonywanie unikalnych punktowanych strzałów, zaś połączenie tego ze smyczą oraz elementami otoczenia stworzy niezły wybuchowy miks zniszczenia. Aha, prócz karabinu można nosić tylko dwie inne spluwy, więc warto pomyśleć, co się akurat przyda.

Obraz

Napotykani nieprzyjaciele to różnej maści mutanci oraz zwyrodnialcy, przypominający wrogów z postapokaliptycznych produkcji doskonale graczom już znanych - genezę ich powstania wytłumaczy historia. Wpadniemy w sam środek wojny odmiennych gangów, a jako że Grayson i spółka nie przebiera w środkach przymusu bezpośredniego, jedyną odpowiedzią na zaczepki będzie krwawa eksterminacja. Postrzelamy do podrzędnych przeciwników, uzbrojonych w karabiny lub broń białą, przedrzemy się przez zastępy opancerzonych gości ze strzelbami w dłoniach, strącimy z niebios zwinne żyrokoptery lub pozbawimy życia samobójców, chcących nas oplątać pęczkiem granatów. Trafimy też na twardzieli, zakutych w ciężkie zbroje, na których musimy znaleźć sposób, wrogów z czułymi punktami plus wspomnianych „szefów”. Różnorodność adwersarzy na pewno nie pozwala na nudę, chociaż można się przyczepić do ich sztucznej inteligencji.

Obraz

Z jednej strony mordujemy, a z drugiej sama historia niespodziewanie trzyma poziom. Potrafi zaskoczyć niejednym zwrotem akcji. Jasne, nie wybija się ponad średnią i nie będzie dawana za przykład wybitnych osiągnięć w dziedzinie gier, niemniej naprawdę śledzi się ją z przyjemnością. Duża w tym zasługa charyzmatycznego Graysona Hunta, który jak na pirata przystało nie przebiera w wyszukanych słowach. W wulgaryzmach wtóruje mu generał Serrano, bijący nawet naszego protagonistę na głowę w kategorii słowotwórstwa, przekleństwa podnosząc do rangi pewnej sztuki. Jak przystało na czarny charakter, pozbawiony jest też zupełnie zasad i moralności, stając się pastiszem tego typu postaci. Do tego mamy niezrównoważonego Ishiego po przymusowej cyborgizacji oraz młodziutką, ale zaprawioną w bojach Trishkę. Co dobre, mimo rzeki przekleństw, wszystko podano w tak humorystycznej formie, że nie razi, zaś świetnie rozpisane polskie teksty podnoszą tylko poziom przyjemności czerpanej z zabawy.

[break/]Programiści z People Can Fly tchnęli poniekąd nowe życie w wysłużony Unreal Engine 3. Kolory są soczyste, a widoki potrafią zapierać dech w piersiach - takie panoramy odległych miast, które podziwiamy w trakcie podróży, to mały majstersztyk. Wszystko jest ostre, tylko czasem trafi się paskudna tekstura... Miejscami spadnie też płynność gry, ale to pomijalne. Niespecjalnie wypadają wyłącznie twarze naszych bohaterów w trakcie rozmów, dziwnie wykrzywiają oni usta do wypowiadanych kwestii… Za to projekty poziomów i pomysłowość co do realizacji sekwencji z wykorzystaniem ogromnych przeciwników lub maszyn pozytywnie zaskakuje, tak jak wstawki QTE czy animacje mordowanych i rozczłonkowywanych wrogów, poparte strumieniami tryskającej krwi. Do tego udźwiękowienie trzyma poziom - wszystkie strzały, wycia oraz eksplozje powodują ciarki na grzbiecie, zaś aktorzy podkładający głosy bohaterów dobrani zostali całkiem starannie. Generał Serrano brzmi jak rasowy psychopata, Grayson z kolei ma ton przepitego, upalonego balangowicza. Muzyka świetnie pasuje do akcji. Tam gdzie ma być doniośle słychać orkiestrę, a w walce przygrywają ostre kawałki.

Obraz

Ciekawą opcją dodatkową jest tryb Echa, sprowadzający się do przechodzenia fragmentów poznanych w kampanii plansz na punkty. Liczą się nie tylko jak najwymyślniejsze zabójstwa, ale i czas, w jakim pokonacie poziom. Potem można porównać na tablicy gry wyniki ze swoimi znajomymi oraz czołówką światową. Rywalizacji po sieci nie ma, za to dostajemy wariację na temat Hordy z Gears of War 2 - w Anarchii cztery osoby mierzą się z kolejnymi falami przeciwników na specjalnie przygotowanych pod ten rodzaj rozgrywki etapach. Trzeba zdobyć daną ilość punktów, aby przejść dalej, wykonując oczywiście kombinowane akcje i to najlepiej wspólnie z innymi. Awansujemy postać na poziomy, odblokowując przykładowo nowe kolory smyczy czy elementy opancerzenia. Szarpie się naprawdę całkiem przyjemnie i za multi jako takim się przez to aż tak nie tęskni…

Obraz

Polskie studio udowodniło po raz kolejny, że da się u nas w kraju zrobić tytuł na światowym poziomie, czy nawet w pewien sposób zrewolucjonizować skostniały gatunek. Udane połączenie szybkiej akcji, niezłej grafiki oraz innowacyjnego systemu punktowanych strzałów specjalnych stworzyło pozycję, która zaskarbi sobie rzesze fanów, ale też niektórzy machną tylko ręką... Niemniej gracze powinni docenić rubaszny humor i dość „syty” wątek fabularny, plus polubić Echa w parze z Anarchią, przedłużające jeszcze zabawę z Bulletstormem. Dodatkowa zachęta do zakupu to wcześniejszy dostęp do bety Gears of War 3 w przypadku nabycia Epic Edition produktu. Polecam tę pozycję - nie tylko z powodu narodowej dumy.

h6 {color:#AF2B31; margin-bottom:7px;}h3 {color:#EFEFEF; margin-top: 30px; }table td {text-align:center;}Co o Bulletstorm myśli TomisH?Redaktor naczelny // tomish(na)gamikaze.plZachwyt, euforia, duma - takie uczucia towarzyszą ogrywaniu tytułu. Ale gdy wszystko to opadnie, przejdziecie kampanię na najwyższym poziomie trudności, szarpniecie kilka razy w dodatkowe tryby, co zostanie? Bo rywalizacji w sieci brak...

Co o Bulletstorm myśli Jedah?

Redaktor // jedah(na)gamikaze.plTo świetnie, że Epic wzięło pod skrzydła PCF, ale niech to nie przysłoni nam oczu. Bulletstorm wygląda jak Gears of War w FPP, a finezyjne rozmazywanie przeciwników sprawiało mi więcej frajdy w szalonym MadWorld. To dobry tytuł - i tyle.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także