Devil May Cry 4

Redakcja

18.02.2008 14:14, aktual.: 01.08.2013 01:54

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Dlaczego czekamy na nowe generacje konsol, by po premierze tychże sprzętów z nieukrywaną radością je nabyć? Nie wiem jak Wy, ale ja mam przeczucie, że głównym powodem takiego stanu rzeczy są zwyczajnie gry. Wielkie kontynuacje ukochanych tytułów, które na dobre wpisały się w historię naszej świadomości. A czy przypadkiem Devil May Cry nie jest właśnie taką produkcją?

Demon zmiennym jestSeria przygód syna demona Spardy towarzyszy nam już od mocnych kilku lat. Dotąd pamiętam pierwszą styczność z nią – wpierw naturalnie wszelkiej maści zwiastuny, oglądanie screenów, a i tak wtedy absolutnie nic nie mogło mnie uchronić przed nokautem jaki oferowała „jedynka” DMC. Niemożliwa dotąd oprawa A/V, porażająca grywalność, lecz przede wszystkim monumentalność i atmosfera demonicznych mocy. Na myśl o potyczce z wielkim Phoenixem oraz poprzedzającej go lokacji skąpanej w opadających liściach nadal dostaje wypieków na twarzy.

Obraz

Z drugą częścią nie było już tak kolorowo. Oczywiście dodana bohaterka skutecznie uwodziła gracza kosmicznymi akrobacjami, początkowe lokacje urzekały europejskimi inspiracjami, tak jednak późniejsze miejscówki mocno rozczarowywały, zaś sama, bardzo krótka rozgrywka, stanowiła jedynie popłuczyny po wielkim poprzedniku. Co z tego, że Dante opanował nowe, genialne ruchy typu „strzelanie do góry nogami” oraz bieganie po ścianach (inspiracja serią Matrix) skoro fabuła i tworzony przez nią klimat najzwyczajniej w świecie nudziły. Oczywistą przyczyną klapy Devil May Cry 2 był podział ekipy Capcom na dwa osobne zespoły. Jeden kończył drugiego Demona, a drugi wtenczas majstrował przy nowym projektem o nazwie Chaos Legion…

Trzecia część na szczęście to wielki powrót do najlepszych rozwiązań serii. Piękna grafika ponownie realizująca stylistykę pierwszej części, nowi, ciekawi bohaterowie, wciągająca fabuła, która poruszając wiele intrygujących wątków przedstawiła serii „bliską rodzinę” Dantego. Skoro tytuł powrócił do łask graczy kwestią czasu było ukazanie się czwartego rozdziału demonicznej opowieści.

Obraz

ŚciganyCapcom wraz z najnowszą odsłoną Devil May Cry postanowił dokonać pewnej, fabularnej odmiany. Nie jest może ona tak odważna i przede wszystkim „nieudana” jak miało to miejsce w Metal Gear Solid 2 od Konami, acz przebiegła na podobnych zasadach. Wraz z najnowszym produktem japońskiego giganta spojrzymy na głównego bohatera nieco z boku - odkrywając jego mroczne tajemnice...

Przemierzam ciemne ulice miasta Fortuna. Zniszczone kamienice, wraki samochodów – atmosfera cięższa niż na Jowiszu. Nie jestem sam. Towarzyszą mi bracia z zakonu „Order of the Sword”, którzy przez wieki wiernie czcili jedynego, prawdziwego boga - Spartę. Wyrok, jednak już zapadł. Syn wielkiego władcy musi zginąć. Kiedy dochodzi do zaplanowanej konfrontacji Dante niestety wymyka się zabijając wielu z członków mojej sekty. Trudno – wszystkie zasługi przypadną mi, kiedy zatopię swoją pięść w piersi „ściganego”...

[break/]Ot, przygodę rozpoczynamy jako Nero, „łowca nagród” służący w tajemniczej grupie wielbiącej ojca bohatera serii. Typ wyglądem przypominający młodego Dante z czasem odkrywa przed nami, że różni się od niego zarówno w swej historii jak i pod względem prowadzenia samej postaci. Przede wszystkim chłopak jest posiadaczem tzw. „Devil Bringera”, demonicznego ramienia za pomocą którego może m.in. rzucać przeciwnikami o glebę, przyciągać ich do siebie i ogólnie stosować mocarne kombosy. Niezwykła broń jest tak nowatorska, że za jej pomocą Nero jest nawet w stanie unosić się niesłychanie długo w powietrzu - wystarczy wysłać stwora potężnym ciosem na „orbitę”, potem uchwycić się go, następnie kolejnego, i kolejnego.... Wrażenia niczym w kokpicie spadającego F-16. Kiedy zejdziemy na ziemię Nero ma w ofercie jeszcze kilka krwawych zagrywek. Serwuje wyrywanie wielkich kos potężnym rycerzom, by zaraz potem wbić im trzymany jeszcze przed chwilą oręż w bebechy, smeczuje uaktywnianą poświatą, która świetnie spisuje się jako sojusznik w walce, a punkty zdobywa dzierżonym ostrzem - to zamiast rękojeści posiada manetkę od motocyklu. Przy odrobinie wprawy i wypracowaniu wyczucia, będziecie w stanie wyprowadzać jeszcze potężniejsze szlagi dusząc wcześniej gaz...

Obraz

Ale, ale - kiedy już poznamy i zapewne pokochamy konkretny „rozpierdziel” w wykonaniu nowego herosa, fabuła zarzuca nam sprytny zwrot fabularny i nagle stajemy po drugiej stronie barykady. Tak. przyjdzie nam po raz kolejny sterować poczynaniami weterana wszystkich bitw, gościa który wymyślił z nudów demony - Danteusza. A ten „potrenował” tu i tam od czasu poprzedniej odsłony. Na początku może nam się wydawać, że Nero to konkretny „madafaka”, ale dopiero szef wszystkich szefów, syn Spardy pokazuje czym jest prawdziwy power, doświadczenie, zdecydowanie. Panowie z Capcom musieli po nocach się nieźle nudzić, ponieważ wprowadzili zmiany, które wynoszą dynamikę oraz efektowność gry na zupełnie nowy poziom. Dante może teraz rozpocząć krwawy balet za pomocą miecza w stylu „swordmaster”, by wyskoczyć w powietrze i błyskawicznie przełączyć się na spluwy w „gunslinger”, efektownie wylądować już w postawie „trickster”, pokazać parę uników i zamknąć „taniec gwiazd” za pomocą bloków „royalguard”. Wygląda to piorunująco, a brakuje chyba tylko eksplozji w tle niczym w filmach Michaela Bay’a – tak dla sztuki...

Pod latarnią dwa demonyJest gdzie katować natrętne pomioty. Miasto spowite promieniami słońca, zasypane śniegiem ostre krawędzie ponurego zamczyska, lasy pełne różnorakiej fauny i flory, a nawet płonąca wioska, choć nie rozpalona na nasz akurat wiwat. Lokacje w Devil May Cry 4 poruszają, choć nie olśniewają. Są pełne szczegółów, charakteryzują się odświeżonym designem, ale również i poznanym już w poprzednich częściach artystycznym zacięciem. Cieszy zabawa natężeniem światła oraz cienia, której uroki możemy podziwiać zwłaszcza w potężnych salach i komnatach serii przeróżnych zamczysk.

Obraz

Tym, co doskwiera szczególnie jest brak możliwości konkretnego przemeblowania otoczenia. Widać, że programiści wrzucili kilka elementów ulegających zniszczeniu, lecz przy tak wielkiej produkcji wypadałoby wymodelować coś więcej, niż tylko rozpadające się szafy oraz komody. Dlaczego nie możemy zburzyć wielkiego posągu aż się o to proszącego, lub chociaż ogrodzenia, które nie stanowiłby przeszkody nawet dla początkującego „dresiarza”? Dobrze, że chociaż w walce ze sterylnym otoczeniem dorzucono liście smagane jesiennym wiatrem, zmienne warunki pogodowe oraz efektownie animowane smugi i dym.

Walki z bossami to arcyciekawa „para kaloszy”. Utrzymane w zwierzęcym kanonie zestawy szefów prezentują zdecydowanie najwyższą półkę serii. Wielki wróg przypominający pająka z pierwszej części, żabi demon próbujący zjeść nas w całości, wężowa niunia przysłaniająca swoim cielskiem dosłownie cały ekran, czy poznany już w zwiastunach, potężny, płonący gigant - walka z nimi to prawdziwy pokaz fajerwerków, ale i naszych umiejętności, ponieważ nowy Devil z pewnością do łatwych gier nie należy.

[break/]Zagadki, w odróżnieniu od poprzedniej części niesłychanie zbalansowano. Nie są złożone, nawet nie trudne, ale udanie urozmaicają rozgrywkę. Bujanie się z miejsca na miejsce za pomocą demonicznego ramienia Nero, zabawa czasem wsparta lataniem nad wirującymi ostrzami, a także oryginalna wersja „Chińczyka”, w której to niestety nasza głowa najczęściej obrywa – to Was czeka.

Obraz

Na koniec jedna sprawa, której niestety pochwalić nie wypada. Mogłem poruszyć ten wątek już w czasie opisywania lokacji, ale postanowiłem, że najlepiej będzie naświetlić sprawę w osobnym akapicie... Otóż Devil May Cry 4 serwuje nam niewybaczalnie częsty obowiązek wracania do poprzednich lokacji, czyli tzw. „backtracking”. Niby wynika to po części ze ścieżki fabularnej, tak jednak uważam, że można było spokojnie wydłużyć dostępne poziomy, a fabułę przemodelować. I choć początkowo można przeboleć powtarzaną trasę, w połowie gry robi się to za bardzo irytujące.

Demonie, spójrz mi w me piękne oczętaDevil sprawnie przeskoczył na nowe konsole. Owszem, widać pewne braki zwłaszcza w interakcji z otoczeniem, tak reszta elementów rekompensuje wszelkie niedociągnięcia. Co prawda na siłę mógłbym przyczepić się do „starej” animacji głównych postaci, które odstają jakościowo od tego co prezentują najnowsze osiągnięcia „next-genów” (np. postać Nariko z Heavenly Sword), jednak traktujcie to jako moje zawodowe zboczenie. Bo Devil May Cry 4 prezentuje się niczym Jessica Alba na basenie. Dla niej wypiłbyś całą wodę ze zbiornika, aby tylko nie zepsuła sobie nowej fryzury. Jest piękna, wymagająca, złożona (Jessica chyba nie [Milcz! – przyp. TH]), ale przede wszystkim niesamowicie dynamiczna. Aura tego tytułu to po prostu buldożer, który wraz z designem lokacji oraz przeciwników zgniata gracza razem z całym jego osiedlem.

Obraz

Płaczu ciąg dalszyDwadzieścia misji ukończone. Seria powoli nabiera wymiaru. Cześć pierwsza poruszała wątek walki z potężnym Mundusem, dwójka prezentowała daleką przyszłość Dantego, a trójka początki agencji łowcy nagród oraz potyczkę z Braciakiem Vergilem. Odsłona ostatnia rozwija wiele z tych tematów, ale nie daje jasnych odpowiedzi na najbardziej nurtujące pytania. Pozostawia pewien niedosyt, który zapewne zgaśnie dopiero przy kontakcie z piątym Devilem. Acz jeśli tym razem ponownie ilość usprawnień oraz nowości w mechanice gry będzie tak mała, nie pomoże nawet zawodzenie największego z demonów. Bo Devil May Cry 4 po raz ostatni uwiódł mnie i oszukał.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także