Gears of War

Redakcja

28.09.2007 13:02, aktual.: 01.08.2013 01:55

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Przyznam się szczerze, że nie rozumiałem szału użytkowników konsol na punkcie Gears of War. Wolałem to przypisać raczej sprawnej reklamie, która przejawiała się pokazywaniem gry nawet w filmach, jak Die Hard 4.0, czy serialach, takich jak chociażby Chuck. Stąd kiedy usłyszałem, że skądinąd zasłużona dla rynku pecetowego firma Epic zamierza przenieść przygody Marcusa Fenixa na blaszaki, w dodatku przy udziale wykupionej niedawno polskiej firmy People Can Fly to nazwijcie mnie złym patriotą, ale bałem się, iż taka konwersja wyjdzie - za przeproszeniem – „jak zawsze”.

I tu spotkała mnie przeogromna niespodzianka. Żyjąc jeszcze w błogiej nieświadomości przyciągającej do monitora siły pecetowej wersji przystąpiłem do instalacji, która trwała niebotycznie wręcz długo. Aha, pomyślałem, to już pierwszy minus - kto to widział, żeby podczas instalowania można było zrobić sobie obiad, zjeść go, pozmywać i mieć czas jeszcze wypić kawę. Cierpliwość graczy zostaje jednak szybko wynagrodzona i to kilkakrotnie, ponieważ po odpaleniu produkcji czeka na nich przygoda krwawa, wciągająca, ale przede zrealizowana sprawnie jak mało co w ciągu ostatnich kilku lat.

Marcus Fenix jest twardym żołnierzem o grubym karku, który nikomu nie przepuści. A na pewno nie krwiożerczej rasie Locust, co to ośmieliła się zepchnąć ludzkość na granicę wymarcia. Dzień, kiedy „szarańcza” wypełzła spod powierzchni planety Sera ludzka historia zna jako E-Day (Emergence Day - Dzień Wyjścia). Od rozpoczęcia wielkiej wojny minęło już 10 lat, powierzchnia globu zamieniła się w ogromne rumowisko, ruiny kiedyś potężnych miast stały się areną walki pozostałości ludzkich armii z nie ustępującym pola przeciwnikiem. Poznajemy Marcusa, gdy odsiaduje sobie „spokojnie” wyrok w więzieniu. Nie dane jest mu jednak odbyć pełnej rehabilitacji - uwolniony przez innego weterana, Doma, „Pudzian” musi przejść przez prawdziwe piekło, to na ziemi i pod nią, aby dać ludzkości nikłe światło nadziei na chociażby małe zwycięstwo w tej walce. Pomoże mu w tym naturalnie wspomniany już wierny towarzysz Dom, a do ekipy dołączą też wiecznie narzekający spec od pojazdów Baird i przypominający raczej bramkarza w klubie dla afroamerykanów żołnierz Cole.

Obraz

Tak rozpoczyna się seria misji dla pojedynczego gracza. W porównaniu do wersji konsolowej, na PC dodano 5 nowych epizodów. Kampania jest jedną z lepszych, w jakie przyszło mi grać w strzelance. Wszystkie rozdziały historii układają się w logiczną i spójną całość, która może i nie zachwyca fabularnie, ale ma w sobie to coś, co posiadają tylko najlepsi przedstawiciele danego gatunku - ogromne zrozumienie reguł i standardów oraz przywiązanie do każdego szczegółu. Gracze długo nie zapomną pojedynk ze ślepą berserkerką w ogrodzie botanicznym, czy walk na ulicach zniszczonych, choć wciąż majestatycznych miast. W sumie jedyne do czego można się przyczepić to zbyt prosta konstrukcja poszczególnych poziomów. Zgubić się tutaj nie sposób, tak więc i dziesięciolatek, który zignoruje znaki PEGI 18+ poradzi sobie z pokonaniem danego poziomu, czyli przejściu z jednego miejsca w drugie i wymordowaniu po drodze każdego przeciwnika. Nawet szukanie guzika otwierającego zamknięte drzwi, których nie możemy wyważyć kopniakiem, sprowadza się tylko do obejrzenia ścian w pomieszczeniu.

[break/]Wybór ukazania akcji zza pleców bohatera ma ogromny wpływ na postrzeganie pola bitwy. Dzięki sprytnym sztuczkom, takim jak choćby faktowi, że kamera może się nagle zatrząść, czy zostać zbryzgana krwią, mamy wrażenie, iż za Marcusem podąża w tym wirtualnym świecie wojny jakiś kamerzysta. Na uwagę zasługuje tu dodatkowo jeszcze jeden ciekawy element - otóż gdy przebiec się sprintem, to kamera zejdzie do poziomu kolan Fenixa, jednocześnie rzucając obrazem na lewo i prawo. Efekt jest niesamowity, jak oglądanie świetnie zrealizowanego filmu wojennego, a nie gry. Oprócz tego wybór TPP pozwolił twórcom z Epic Games również wypromować rzecz stanowiącą już teraz wizytówkę Gears of War - czyli system szukania osłony.

Obraz

Działa on niezwykle intuicyjnie. Podbiegamy do ściany, barykady, beczki, czy innej kolumny i naciskamy spację - Fenix „przytula się” do osłony, tak trochę jak Sam Fisher. Teraz nie dość, że wróg nie wyrządzi nam zbyt dużej krzywdy (chyba, że ciśnie granat), to jeszcze my sami mamy kilka opcji postępowania. Po pierwsze możemy strzelać na oślep, acz wtedy nasza celność, co oczywiste, jest znikoma. Gdy przycelujemy prawym przyciskiem myszki to znowu wystawiamy się częściowo na wrogi ogień, lecz wzrasta skuteczność posyłanych w przeciwnika serii. I w innych grach na tym skończyłyby się nasze możliwości - ale nie w Gears of War. Za pomocą odpowiednich klawiszy możemy jeszcze wybrać któryś z ruchów specjalnych, takich jak przeskoczenie przez przeszkodę, wyskoczenie zza niej na bok, czy błyskawiczne przebiegnięcie do innej osłony. Słowa nie oddadzą w pełni tego, ile system ten wprawnemu graczowi daje zabawy i możliwości, wyróżniając tą strzelankę na tle wszystkich innych, które ostatnio się pokazały.

Dostępny arsenał do siania zniszczenia nie jest może nazbyt rozległy, ale z pewnością interesujący. Kolejną oto wizytówką gry stał się także karabin szturmowy wyposażony w specjalny rodzaj bagnetu – piłę łańcuchową. Jeśli lubimy widok kałuż krwi i latających w powietrzu członków to będzie on naszym ulubionym narzędziem zemsty. Oprócz tego, do naszej dyspozycji twórcy oddali między innymi futurystyczną strzelbę, karabin snajperski, techno-łuk na wybuchające strzały (a co, w końcu Marcus przypomina gabarytami Rambo, chociaż jest chyba trochę szerszy w barach - ale to może przez tą zbroję), czy Hammer of Dawn, czyli laserowe urządzenie naprowadzające promień o niezwykle niszczycielskiej sile z satelity. Bohater może dzierżyć jednocześnie jeden pistolet i dwa rodzaje broni cięższej, a do tego dochodzą granaty, które mają chyba najbardziej wykręcony, „prymitywny” wygląd, jaki przyszło oglądać moim recenzenckim oczętom.

Obraz

Co stanowi jednak o sile tej gry to nie świetny system osłon czy ciekawa broń. Chodzi raczej o niezwykłe dopieszczenie wszystkich możliwych szczegółów, w tym naturalnie samego klimatu. Marcus Fenix, jak przystało na twardziela, jest małomówny i buntowniczy wobec przełożonych, a sarkastyczny, lecz opiekuńczy (oczywiście w sensie takiej twardej opiekuńczości) dla swoich współtowarzyszy. Świetnie rozpisane dialogi między poszczególnymi członkami naszej czteroosobowej drużyny siejącej zniszczenie wpisują się idealnie w konwencję gry akcji, rozładowując czasami napięcie wywołane ciągłym przecinaniem przeciwnika na pół.

[break/]Wspomniana już prostota poziomów nie oznacza bynajmniej uwstecznienia graficznego - po coś przecież ta gra ma takie wymagania sprzętowe. Zrujnowane miasta, kopalnie, a w szczególności podziemia, przedstawione zostały ze zmysłem estetycznym, którego dawno już nie oglądaliśmy na ekranach monitorów. W zniszczonych metropoliach dominuje przede wszystkim wielkość - czy to w podupadających gmachach rządowych, czy choćby na terenach byłej posesji Fenixa. Wszystko zostało tu zaprojektowane w najdrobniejszych szczegółach; muzea, place, ogrody botaniczne – walka toczy się w miejscach, które kiedyś tętniły życiem. Ozdobne murki dookoła fontanny nie służą już jednak spacerowiczom do przysiadania podczas przechadzki, lecz obecnie wykorzystywane są jako osłona przed ogniem przeciwnika.

Obraz

W swoim gatunku Gears of War byłaby może produkcją idealną, gdyby nie kilka mniejszych mankamentów. Największym z nich jest przeniesiony z konsoli system punktów kontrolnych, które zastępują normalny sposób zapisywania stanu gry. W kilku momentach poziom trudności nagle się zwiększa, przez co z pewnością wiele razy potrzebne będzie wczytanie gry, a brak quicksave’a na pewno sprawy nie ułatwia. Dochodzi do tego wspomniane uproszczenie przepięknych poziomów. Zwyczajnie nie sposób jest się tutaj zgubić, albo nie wiedzieć, co należy akurat zrobić. No i pozwiedzać także przez to za bardzo nie pozwiedzamy.

Unreal Engine 3 i w przypadku Gears of War udowadnia, że potrafi wiele, nawet jeśli jest to opłacone bardzo wysokimi wymaganiami sprzętowymi. Co prawda na słabszym sprzęcie można zmniejszyć rozdzielczość do 640x480, ale nikomu o zdrowych zmysłach tej opcji bym nie polecił – szkoda gry. Wspomniany już przepiękny wygląd poziomów to nie wszystko, na co mogą liczyć gracze. Projekty postaci, czy uzbrojenia również nie odstają od wysokiego standardu i będą pewnie służyć za przykład dla innych firm. Nasi żołnierze są oczywiście napakowani, odziani w nowoczesne pancerze, a z oczu nie patrzy im najlepiej. A przeciwnicy prezentują się o wiele bardziej przerażająco...

Obraz

Mimo całego zachwytu tytuł nie dostanie oceny wyższej niż 8,9, a spowodowane jest to kilkoma czynnikami. Przede wszystkim miejscami brak systemu zapisu, do którego przyzwyczajony jest gracz pecetowy, bardzo nuży – trzeba przeć do kolejnego punktu kontrolnego. Dalej, przy niektórych akcjach można trochę się zawieść – niekiedy jest zwyczajnie trudno, więc kilka podejść do sprawy to normalka. Gears of War jest mimo to jednak jedną z lepszych strzelanek, w które przyjdzie Wam zagrać, a gdy skończycie przygodę na Serze zaczniecie niespokojne wyczekiwać niedawno zapowiedzianej części drugiej. Na razie „Xbox 380 Only”, ale wiemy jak to będzie…

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także