Ghostbusters

Redakcja

10.08.2009 14:42, aktual.: 01.08.2013 01:51

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Pierwszy kontakt z filmem Ghostbusters pamiętam do dziś. Pod naciskami mamy starszy brat musiał mnie zabrać ze sobą do kumpla. Ja spodziewałem się super zabawy, że pooglądam (w końcu nie mogłem wtedy pograć, bo byłem za mały i "popsuję") jak chłopaki młócą na ZX Spectrum, czy coś w tym rodzaju. Niestety prawda okazała się zupełnie inna. Dwóch dobrych ziomów chciało obejrzeć film "grozy", który mieścił się na klasycznej kasecie VHS i posiadał dubbing aż w 5 językach… Na raz. Ów obraz, wywołał u takiego malca jak ja niezłą histerię. Trauma ogarnia mnie zresztą do dnia dzisiejszego, ilekroć na ekranie widzę zielonego, obżerającego się ducha. Teraz recenzuję grę na motywach Pogromców Duchów. Fatum mówię, fatum.

Żarty jednak na bok - lecimy z małym rysem historycznym tytułu. Jak wiemy, nakręcono oto dwie części filmu. Okazuje się, że Dan Aykroyd na spółę z Haroldem Ramisem napisali scenariusz i do kolejnej odsłony Ghostbusters. Niestety ani Hollywood, ani inwestorzy prywatni nie byli zainteresowani wrzuceniem sporych funduszy w taki ich zdaniem "odgrzewany kotlet", tak więc z pomocą przyszedł rynek elektronicznej rozrywki. Lata później... Za stworzenie gry zabrało się studio Terminal Reality, a by wszystko miało ręce i nogi głosu oraz "prezencji" bohaterom znanym z filmu Pogromcy Duchów użyczyli ci sami aktorzy, czyli wspomniani Dan Aykroyd, Harold Rami, plus oczywiście Bill Murray oraz Eddie Hudson. Właściwie ze starej ekipy zabrakło jedynie Sigourney Weaver, lecz scenariusz został tak dobrze złożony, że fani nie odczują braku postaci, w którą się wcielała.

Niestety - jeżeli spodziewacie się, iż w Ghostbusters dostaniecie możliwość wbicia się w buty swojego ulubionego pogromcy to od razu śpieszę wyjaśnić, że nieco się zawiedziecie. Naszym protegowany jest bowiem oto świeży, niemy w dodatku nabytek grupy o swojskim przydomku Żółtodziób (Rookie). Stanowi on swojego rodzaju królika doświadczalnego dla reszty, bo testuje wszelkie nowe wynalazki do walki ze zjawami. Czemu nie poznajemy nigdy jego prawdziwego imienia i nazwiska? Ponieważ łapanie duchów to zajęcie bardzo, ale to bardzo niebezpieczne, stąd przez duże prawdopodobieństwo, że coś mu się stanie (jak to było w przypadku jego poprzedników), główny trzon ekipy stwierdził, że nie warto nawiązywać bliższej znajomości. Miło.

Obraz

Żółtodzioba przyjdzie nam oglądać głównie zza pleców. Wszelkie potrzebne wskaźniki zostały sprytnie umieszczone na plecaku protonowy postaci, dzięki czemu ekran gry nie jest zaśmiecany masą cyferek i pasków - coś na wzór kombinezonu bohatera Dead Space. I tu odpowiednie diody będą nas informować o stanie zdrowia pogromcy oraz, co równie ważne - temperaturze oręża. Bo to albo przegrzewa się i przez kilka chwil jesteśmy wtedy bezbronni, albo sami pilnujemy wskaźnika i w odpowiedniej chwili chłodzimy je manualnie. Do dyspozycji osiem wariacji "na temat", zamieniających klasyczny miotacz plazmy na między innymi wyrzutnię rakiet czy też strzelbę. Część z nich zdaje się być wrzucona nieco na siłę, ale jeśli chodzi o samą rozgrywkę to trzeba przyznać, że Terminal Reality odwaliło kawałek całkiem niezłej roboty.

[break/]Polowanie na duchy - zadanie główne, można podzielić na kilka faz. Na początku przy użyciu skanera PKE (Psycho-Kinetic Energy) poszukamy często niewidocznych gołym okiem śladów, następnie urządzenie dokładnie bada ewentualne pozostałość upiornej aktywności oraz dopasowuje to do danego typu zjawy. Gdy duch w końcu się nam łaskawie ukaże przechodzimy do walki. Za pomocą wiązki plazmy smażymy prześwitujące monstrum, a gdy już będzie wystarczająco osłabione, koledzy z drużyny krzyczą, że czas na kolejny punkt programu. Odpowiednim przyciskiem rzucamy wtedy na ziemię specjalną pułapkę i tu zaczyna się decydujący moment całej akcji - naszym zadaniem będzie utrzymanie nad nią zjawy do momentu, aż ta upiora nie pochłonie. Proste?

Obraz

Nie od razu, niemniej z czasem łapanie kolejnych duchów nie powinno być problemem. W grze występuje kilka ich rodzajów, przez co zabawa szybko się nie nudzi, a do każdej zjawy trzeba podejść w nieco inny sposób. Jedne są niezwykle słabe, lecz występują w sporej ilości, inne stanowią zlepek wielu przedmiotów, a sposobem na nie jest odnalezienie w ich wnętrzu odpowiedniego elementu, który wystarczy usunąć - wtedy rozpadną się jak domek z kart. Na szczęście często w czasie walki z astralnymi maszkarami nie jesteśmy sami. Towarzysze sterowani przez konsolę lub kumpli w trybie kooperacji służą dodatkową siłą ognia oraz pomocną dłonią, gdy zostaniemy powaleni przez zjawę na glebę. Współpraca w Ghostbusters jest niezwykle ważna, więc warto stale monitorować nie tylko stan temperatury naszego miotacza, lecz również to, co dzieje się z resztą grupy. Inaczej często będziemy zmuszeni zaczynać grę od ostatniego zapisu.

Obraz

Podobnie jak w filmie, również tutaj nie mogło obyć się bez specyficznego poczucia humoru. Naukowe dysputy Spranglera i Stenza, czy też komiczne wstawki doktora Venkmana, pojawiają się często i gęsto. Pogromcom nie zamykają się usta nawet w czasie walki i co rusz przy dźwiękach wiązek plazmy w specyficzny dla siebie sposób głośno planują taktykę pozbycia się lewitującej pod sufitem maszkary, bądź komentują, co aktualnie się dzieje. Smaczki nie kończą się jedynie na dialogach, Terminal Reality dodatkowo zafundowało fanom całą masę drobiazgów, które z miejsca zostaną rozpoznane przez wiernych wielbicieli Pogromców Duchów. Nie zabraknie zielonego Slimera, będącego już właściwie symbolem serii oraz piankowego ludka, któremu ponownie stawimy czoła - a to dopiero początek. Dodatkowo zwiedzimy remizę pogromców i miejsca znane z filmów. Nowe scenerie to oczywiście już wytwór wyobraźni programistów, ale świetnie komponują się z zaczerpniętymi z obrazu lokacjami.

[break/]A skoro przy otoczeniu jesteśmy, to czy wspominałem, że można je niszczyć? Na mocy umowy podpisanej z władzami miasta to nie nasza firma pokrywa szkody, a podatnicy. I dobrze, bo szybko trzeba by było zamknąć interes. Promienie broni zostawiają trwałe ślady na tapetach, zamieniają drewniane meble w trociny, przewracają niemal wszystko do góry nogami, a pięknie udekorowana sala balowa po krótkim pościgu za Slimerem jest nie do poznania. Nic dziwnego, w końcu gra Ghostbusters hula na autorskim silniku Infernal. Fajnie, że by dodatkowo gracz mógł pojąć ogrom sianych podczas starć zniszczeń w górnym rogu ekranu pojawia się odpowiedni licznik informujący nas, na jaką kwotę naraziliśmy budżet miasta.

Obraz

Co nie do końca wyszło Terminal Reality? Przede wszystkim grafika nie zachwyca. Miejscami wręcz wypala gałki oczne, tyle że w negatywnym znaczeniu tego terminu - różnice między PlayStation 3, a Xboksem 360 są widoczne gołym okiem i nie chodzi tu tylko o słabszą jakość tekstur, lecz również spore spadki płynności. Ponadto siła wibracji pada przy strzelaniu z miotaczy jest nieco za słaba, a stąd kompletnie nie czuć mocy tego urządzenia. Na filmie za każdym razem, gdy pogromcy wystrzeliwali strumień plazmy to niemal odrzucało ich do tyłu - tu tego nie doświadczymy. Miałem uczucie jakbym strzelał kolorowym konfetti. Studio postanowiło też zrezygnować z systemu chowania się za przeszkodami, przez co mamy jednie mozolny uskok działający na dodatek ze sporym opóźnieniem. A na sam koniec minusów rażący najbardziej – pomimo pojawienia się samochodu Pogromców (Echo-1) w Ghostbusters nie pojeździmy nim tutaj. Ten przywilej nadal ma jedynie Burnout Paradise...

Obraz

Podsumowując, wydaje mi się, że Ghostbusters to produkcja przede wszystkim dla fanów, którzy z pewnością docenią te cudowne smaczki poukrywane przez Aykroyda i Ramisa. Ponadto z dostępnych na rynku wersji gry mimo wszystko zdecydowanie poleciłbym edycję na "chlebak", ponieważ pomimo ciut słabszej oprawie graficznej, siłowanie się z duchem za pośrednictwem pada SIXAXIS (choć domyślnie ta funkcja jest wyłączona) to naprawdę genialna zabawa. A tak to tytuł jest liniowy do bólu, ostatecznie przykuje przed telewizorem na niecałe 9 godzin. Gra na licencji filmu, który nigdy nie powstał, a kto wie czy nie odniósłby całkiem sporego sukcesu, gdyby jednak pojawił się w kinach. Warto sprawdzić.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także