Halo 5: Guardians — trzęsienia ziemi nie ma, jest porządna kosmiczna strzelanka

Halo 5: Guardians — trzęsienia ziemi nie ma, jest porządna kosmiczna strzelanka

Halo 5: Guardians — trzęsienia ziemi nie ma, jest porządna kosmiczna strzelanka
27.10.2015 14:00, aktualizacja: 27.10.2015 14:26

Halo 5: Guardians to pierwsza odsłona znanej, w wielu kręgach kultowej już serii w wydaniu na Xboksa One, w dodatku druga część kolejnej trylogii. Tak pod kątem opowiadanej historii trochę bez sensu, nie powinien nikogo więc dziwić fakt, że w zeszłym roku posiadacze nowej konsoli Microsoftu dostali kolekcję Master Chiefa, czyli wszystkie główne części sagi, usprawnione graficznie oraz dopowiadające pewne wątki. Decydując się na zakup kontynuacji wypada przynajmniej znać wydarzenia przedstawione w czwórce, a i wciąż niewznowione Halo: Reach się w sumie nisko kłania. Tutaj po prostu nikt nie sili się na dopowiadanie kto jest kto, a także dlaczego obecnie sytuacja polityczna w galaktyce jest jaka jest. Fani uniwersum nie potrzebują może tła, ale nowicjusze, nabywający po raz pierwszy potencjalny wielki hit na swój świeżo wyjęty z pudełka sprzęt, poczują się nieswojo. Szkoda, bo to nie byłby duży wysiłek pewne kwestie wyjaśnić czy powtórzyć, zamiast zmuszać do doedukowania.

  • Slider item
  • Slider item
[1/2]

Powtórzono przecież zabieg z Halo 2, dzieląc wątek na dwie przeplatające się opowieści, tyle że tym razem po cztery głosy. Z jednej strony mamy Master Chiefa ze swoimi trzema Spartanami II, wykonującymi razem misje niczym dobrze naoliwiona maszynka, wiernymi sobie oraz śmiało kroczącymi za bohaterem w nieznane, kiedy ten postanawia sprzeciwić się rozkazom, aby odnaleźć swoją towarzyszkę Cortanę. Z drugiej jest Locke z członkami programu Spartan IV, zdyscyplinowanymi, a także słuchającymi poleceń z góry, chociaż w przeciwieństwie do lidera reszta zespołu ma ogromny szacunek do legendarnego Johna-117. Także bije się z myślami, kiedy ma go wytropić i powstrzymać. Od miesięcy wmawiało się nam w materiałach promocyjnych, że nastąpi w pewnym momencie zajadła wymiana argumentów, być może nawet wybuchowa, jednak ostatecznie dostaliśmy tylko słaby kapiszon. Zwiastuny reklamowe wypuszczane przed premierą zwyczajnie nas okłamywały. Cały blask reflektorów kradnie ostatecznie ktoś od dawna znany, ale nie w takim wydaniu. Gdy nadchodzi finał, otrzymujemy dosyć dobrze ustawiony oraz naostrzony wstęp do wydarzeń w Halo 6.

  • Slider item
  • Slider item
[1/2]

Poza bardzo nużącą misją pierwszą, służącą bliższemu poznaniu oddziału Ozyrys, o której zapomnicie zaraz w drugiej, kiedy MC ze swą rodzinką zacznie robić niesamowite sztuczki, opowieść rozwija się równo. Pod względem dostarczanej rozrywki cała produkcja trzyma standard, podążając znaną dla marki ścieżką, ale nie siląc się na wyjście ze strefy komfortu. Do tego stopnia, że podstawa projektu to znany od lat silnik, doszlifowany, aby trzymać 60 klatek na sekundę w prawie Full HD w zasadzie cały czas, niemniej trącący wizualnie myszką. Idąc przez jaskinię, jadąc guźcem przez równinę, wkraczając do pradawnej instalacji prekursorów, nie idzie się pomylić, że to Halo z uwagi na oszczędne bryły czy często nawet specjalnie słabo oteksturowane obiekty, lecz dochodzą do tego wyraźnie dorysowujące się szczegóły oraz cienie plus niekiedy czysta pikseloza. Guardians nie jest wybitnym pokazem mocy Xboksa One. Maskować chce się sprawę cząsteczkami, ptakami, śmieciami przefruwającymi przed oczami lub szeroko zakrojonymi bitwami jednostek w powietrzu, lecz zaraz obok mamy po prostu płaskie tła oraz poczucie hasania przed siebie po zamkniętym, wymyślonym obszarze.

  • Slider item
  • Slider item
[1/2]

Byłbym ignorantem pisząc, że nie ma istotnych nowości. Sporo zmienia możliwość szybkiego wdrapywania się wyżej. Otwiera to zwyczajnie dodatkowe drogi do celu, rozciąga bitwy na kilka pięter, a przy okazji skutkuje większą ruchliwością w trybie multiplayer. Unikać wrogich ataków pomagają odrzutowe susy, także przydatne online. Do tego dochodzi zmieniona mechanika korzystania z broni z mierzeniem przez celownik, tak jak we współczesnych strzelankach, a przy okazji dająca zawiśnięcie w powietrzu, jeśli przycelujemy po skoku. Stąd da się też wyprowadzić mocarne uderzenie w ziemię, jeżeli naładujemy je poprzez przytrzymania przycisku odpowiedzialnego za atak wręcz. W trudnych sytuacjach pomóc wyjść z opresji potrafi rozwalenie ściany, otwierające alternatywną drogę dalej. Szkopuł w tym, iż najpierw trzeba do odpowiedniej podbiec (sprint jest nieskończony) i potem ją walnąć, co u mnie w większości przypadków kończyło się rozpłaszczeniem nosa na przeszkodzie przy próbie startu z bliskiej odległości. Więcej miałem z tym irytacji, niż przyjemności.

  • Slider item
  • Slider item
[1/2]

Zabawy nie ma znowu co zaczynać na poziomie niższym niż przedostatni. Inaczej przejedziecie świeżo zakupioną grę bezstresowo w jakieś 8 godzin, puszczając mimochodem sprawnie działającą sztuczną inteligencję i nie dając sobie chwili oddechu na posklejanie w głowie fabuły. Wyżej trochę się pomęczycie, ale docenicie dzieło zdecydowanie bardziej. Pewnie odkryjecie też szybko, że częściej wchodzą strzały w łeb, a to zawsze raduje. Celowanie zdecydowanie poprawiono. Z drugiej strony może dać się we znaki pole widzenia zawężane przez rzut na akcję stylizowany na widok z kasku, zwłaszcza w połączeniu z olbrzymią wyrzutnią na ramieniu. U Master Chiefa jest to mniej odczuwalne, jednak Locke ma większe cienie na skrajach ekranu. Jeżeli o przeciwników chodzi, trochę mniej stawia się na reprezentantów elity oraz trepów. To różnorakiego rodzaju szakale rzucają się teraz przede wszystkim w oczy. Ze strony transformujących Prometean zaś już podstawowe jednostki, potrafiące się stylowo teleportować z miejsca w miejsce, dają dużo radości. Całkiem nieźle sprawdza się ponadto postać pewnego pradawnego w roli bossa, choć projektanci gry zatrzymali się tylko o krok od sprowadzenia powtarzanych walk z nim do poziomu znużenia.

  • Slider item
  • Slider item
[1/2]

Co ważne, jeżeli w kompanów nie wcielą się koledzy (tryb współpracy na 4 graczy), można im wydawać proste polecenia na krzyżaku. Sprowadzają się one do przemieszczenia się w wybrane miejsce, skoncentrowania ataku na wskazanym przeciwniku czy pomocy odstrzelonemu z drużyny. Sami też od razu nie giniemy. Jest chwila, by ktoś nas odratował. Koledzy potrafią niemniej o dziwo zostawiać nas często na samotną śmierć i to nie z powodu tego, że władowaliśmy się gdzieś wysoko na skarpę. Bardzo też pudłują, nie potrafiąc w trójkę wyeliminować jednego większego nieprzyjaciela. Od strony samego gracza, trafienia zaznaczane są wyraźnie kreskami odchodzącymi od celownika, co uważam za super pomysł. Spodobało mi się ponadto wymuszana zmiana broni, ponieważ amunicja na podstawowym wyposażeniu, z którym zaczyna się misję, szybko się kończy. Potem w tym znalezionym jest zazwyczaj też akurat tyle, aby dotrzeć do kolejnego stojaka z giwerami. W ten sposób zaznajomicie się z każdym narzędziem zniszczenia, co zaprocentuje potem w trakcie zabaw po sieci.

  • Slider item
  • Slider item
[1/2]

Pojawiają się naturalnie sekcje jeżdżone, latane i jest ogromna maszyna krocząca, na którą trzeba dokonać abordażu. Standard dla Halo. Świeżynką podpatrzoną u konkurencji jest schodzenie po pionowej ścianie, przy czym niezupełnie o ścianę mi tutaj chodzi. Bez zdradzania szczegółów jednak, zapewniam, że ten moment się spodoba. Podobnie jak garść innych. Pierwsza wizyta na planecie Elitów na przykład przywodzi na myśl krajobrazy z Gwiezdnych wojen i to dobrze. Odległy zapomniany glob, centralny dla fabuły przy końcu historii, pozwala z kolei poczuć nostalgię za tym, czym miała być pod względem otoczenia w teorii pierwsza część. Całościowo Guardians, co powtórzę, mnie nie zachwyciło graficznie, nie można grze odmówić niemniej kilku porządnych momentów takiej drobnej fascynacji. Akcję podkreślają udane aranżacje muzyczne, raz nadające ton rodem z Terminatora, innym kojące uszy klasycznymi kompozycjami Halo. Polskiego tłumaczenia nie polecam. Po raz kolejny pokpiono sprawę i w sumie jest, bo jest. Ani dobrze nie dobrano głosów, ani nie zagrano postaci jak należy, a błędy w przekładzie to normalka. Mocno zastanawiające, bo znów się oszczędza na profesjonalnej robocie. Gra po angielsku to za to klasa wyższa.

  • Slider item
  • Slider item
[1/2]

Dla historii Halo 5 można kupić, ale dla rozgrywki multiplayer warto. Niemal wszyscy znajomi, którzy mają w jakiś sposób do czynienia z profesjonalnym graniem, są zgodni, że porcję wieloosobową z poprzedniej części należy zgnieść, podeptać i spalić, a ta tu jest całkiem w porządku. W dodatku sprytnie zaspokaja się różnorakie potrzeby. Dla wymiataczy jest Arena między innymi z klasycznym wybijaniem się, ale też opcją SWAT czy Breakoutem o lekko sportowym zacięciu. To idealna sprawa na kilka minut. Na mapę wielkości większego pomieszczenia wskakują dwie drużyny i mają na celu albo odstrzelenie wszystkich z przeciwnego obozu, albo doniesienie flagi na stronę wroga. Tym, którym w sferze profesjonalnej by nie szło, zaoferowano rozgrywki Warzone 12 na 12 chłopa, z jednostkami kierowanymi przez konsolę w tle. Mają sporo wspólnego z Titanfallem. Trzeba uzyskać wspólnie 1000 punktów, a na to zbiera się wykonywanie drobnych misji, likwidacja członków drużyny przeciwnej oraz powiedzmy wybijanie specjalnie oznaczonych wrogów niezależnych. Do gry wchodzą też karty pojazdów, broni czy umiejętności specjalnych, pozyskiwane z paczek kart kupowanych za walutę zdobywaną powoli w kolejnych meczach lub także za prawdziwe pieniądze.

  • Slider item
  • Slider item
[1/2]

Dużo było wstępnie marudzenia, ale mikrotransakcje nic nie psują, ponieważ nie zostały w zasadzie rozciągnięte na Arenę. W piaskownicy strefy wojny bawić się będą głównie wydaje mi się nowicjusze Halo, chcący podnieść przy okazji poziom swojej postaci. Wymiataczom tym samym nie będą przeszkadzać rozhasane bogate dzieciaki. Owszem, są karty takiego ogólnego zastosowania, lecz to kosmetyka. Hełmów, pancerzy czy proporców jest od groma, a dzięki temu jeden sieciowy Master Chief może się diametralnie różnić od innego. Paczki kart sprzedawane są w różnej cenie, od najdroższej złotej, z teoretycznie najlepszymi fantami, przez srebrną, po brązową. Jak nie gramy w Warzone, zbędne karty z gry można posprzedawać, aby skupić się na poszukiwaniach wszystkich elementów pancerza i skórek broni. Osobna kwestia to na przykład karty dające zastrzyk doświadczenia przy spełnieniu określonych warunków w trakcie starcia. Zazwyczaj jednak zapomina się o ich aktywacji zaraz przed spotkaniem.

  • Slider item
  • Slider item
[1/2]

Trzeba docenić, że kampanię miło przechodzi się po raz drugi czy trzeci, by pooglądać lub w poszukiwaniu pochowanych informacji wywiadowczych oraz czaszek, służących do modyfikowania zasad gry. Ogromnie niepokojący jest niemniej fakt, że kupujemy po raz kolejny niepełny produkt. Na krążku mamy technicznie jednak lekko niedorobiony tryb fabularny, a porcja sieciowa (w tym co-op) dostarczana jest wraz z wieloma poprawkami w formie ważącej 9 gigabajtów paczki do pobrania z Xbox Live. Mało tego, na razie nie otrzymujemy edytora map Forge. Ten pojawi się w grudniu wraz z kolejnym zestawem łatek. Niektórych zmartwi ponadto wyrzucenie zabawy na podzielonym ekranie. Miałbym problem ze szczerym poleceniem Halo 5: Guardians tym, którym zależy wyłącznie na samotnej rozrywce, w dodatku zaś nie są zagorzałymi fanami. Miłośnicy Master Chiefa już pozamawiali zestawy kolekcjonerskie, pady oraz konsole z motywem z gry, a Microsoft podkreślił ważność społeczności w internetowym dokumencie poświęconym serii i jej najnowszej odsłonie. Pozostali, jeśli nie załapali dotąd bakcyla Halo, nie rzucą się na produkt w dniu premiery. Może kupią później, z ciekawości. Strzelanka z propozycji 343 Industries jest wyśmienita, ale nie przełomowa.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (17)