Lucidity

Redakcja

17.12.2009 13:24, aktual.: 01.08.2013 01:50

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Firma LucasArts zadebiutowała na platformie Xbox Live Arcade w niezwykle udany sposób, wypuszczając podciągniętą do dzisiejszych standardów i maksymalnie dopieszczoną pozycję pod znanym chyba wszystkim tytułem - mowa tu o The Secret of Monkey Island: Special Edition, które przez wielu okrzyknięte zostało jedną z najlepszych gier "niepudełkowych" tego roku. Tym bardziej ciekawa byłam, jak deweloper poradzi sobie z dużo większym wyzwaniem, jakim niewątpliwie było stworzenie produkcji nowej, niejako "od korzeni". Kolejne informacje o Lucidity oraz udostępniane zrzuty ekranowe napawały sporym optymizmem, prezentując oryginalny, oniryczny klimat i wyłamującą się z oklepanych schematów rozgrywkę. Co z tego ostatecznie wyszło? Od razu muszę zdradzić, że w tym przypadku, tak jak człowieka po pozorach, nie powinno się oceniać gry po jej wersji demonstracyjnej, gdyż... Ano do tego jeszcze dojdziemy.

W Lucidity na samym początku stajemy twarzą w twarz ze śmiercią - nie, nie dotyczy to głównej bohaterki, bo tak oryginalni twórcy jednak nie byli. Umiera oto babcia naszej Sofii, przemiła starsza pani z siwym kokiem, dotąd niestrudzenie robiąca na drutach kolejne swetry i skarpety. Jej mała wnuczka próbując poradzić sobie z tak bolesną stratą trafia do świata snów, w którym to gracz musi jej pomóc przebyć niezliczone przeszkody oraz odzyskać spokój ducha. Strach, ból, cierpienie - to wszystko będzie Sofi próbowała pokonać, aby jej sny z mrocznych i niebezpiecznych koszmarów przeistoczyły się w bardziej kolorowe, pełne spokoju obrazy, a sama dziewczynka pogodziła się ostatecznie z utratą jednej z najbliższych jej sercu osób. Klimat jak widać dojrzały - ale co z rozgrywką, można by spytać?

Jeden ze znajomych, przypatrując się akcji toczącej się na ekranie telewizora, określił główną bohaterkę mianem rozpuszczonego dzieciaka, który "nieustannie włazi tam, gdzie nie trzeba". Jest w tym stwierdzeniu ziarenko prawdy. Nie kierujemy tak naprawdę krokami Sofi, ponieważ niczym niegdyś jeden z niezliczonej armii lemingów dziarsko samoistnie podąża ona przed siebie. Na jej drodze chytrze rozmieszczone są najróżniejsze przeszkody - jak przykładowo zatrute ciernie, przepaści, chmury trującego gazu czy też groźni przeciwnicy w postaci śmiercionośnych ślimaków, albo os. Musimy się nią opiekować, upewnić, że cała dotrze do końca danego poziomu. Można to osiągnąć dzięki rozmaitym narzędziom oddanym nam do rąk - mamy tu drabinki, schody, belki, bomby i wiele innego ustrojstwa, wszystko to zaś należy odpowiednio na planszy rozmieścić, żeby nasza bohaterka nie ucierpiała podczas pobytu w świecie marzeń sennych. Brzmi ciekawie? Bo i przez pierwszych kilka etapów faktycznie tak jest. Później jednak zaczynają się schody. Ale nie takie, jakie można zobaczyć w samej grze…

Obraz

Niestety pomysł, mimo że w świeżym i innowacyjnym ujęciu, nie został zrealizowany w przyjazny nam sposób. Elementów do wyboru dość szybko przybywa, a gwoździem do trumny okazuje się fakt, że pojawiają się one w sposób absolutnie przypadkowy. Planować można zatem zaledwie na jeden krok naprzód, co tak naprawdę uniemożliwia stworzenie jakiejkolwiek strategii przejścia wybranego poziomu. Owszem, motyw wymusza szybkie reakcje oraz błyskawiczne podejmowanie decyzji, jednak wraz z naszymi postępami coraz częściej irytuje, zwłaszcza gdy dostajemy coś całkowicie w danym momencie nieprzydatnego. Dodatkowo nie da się obejrzeć większej porcji etapu - mamy tylko to, co aktualnie widać na ekranie. Spora frustracja gwarantowana. W rezultacie pozostaje nerwowe ustawianie kolejnych niepotrzebnych elementów gdziekolwiek się da, byle tylko się ich pozbyć, w nadziei, że za chwilę gra uraczy nas tym jedynym, tak wyczekiwanym.

[break/]Z wyżej opisanych powodów rozgrywka nie potrafi się zatem obronić. Owszem, Sofi nie ginie natychmiast po pierwszym ataku przeciwnika, a dodatkowo po planszach rozsiane są świetliki, które oprócz bycia elementem typowego zbieractwa, uzupełniają w pewnym stopniu zdrowie bohaterki, co z tego jednak, skoro zbyt często trafiamy na sytuację, gdzie od kolejnej chmury jarzących się robaczków dzieli nas dwóch lub trzech wrogów? Bez ogromnej porcji szczęścia w losowaniu elementów nie da się po prostu przebrnąć dalej. Bohaterka ginie, my zaś zaczynamy poziom od początku, zaliczając i zbierając wszystko na nowo, bo punktów kontrolnych w grze brak. Woła to o pomstę do nieba, zwłaszcza że z czasem plansze są coraz większe oraz bardziej skomplikowane i przejście ich stanowi spore wyzwanie - że o wyzbieraniu wszystkiego nie wspomnę. Szkoda, bo pod kątem mechaniki Lucidity miało naprawdę spory potencjał, który jednak moim zdaniem został przez twórców zmarnowany.

Obraz

Urzeka w tej pozycji natomiast grafika. Poziomy wykonane zostały z dużą dbałością o detale, przywodząc na myśl senny świat z książek dla dzieci - tych bardziej strasznych i niepokojących. Styl rysowania kolejnych etapów jest bardzo specyficzny, ale ma swój niezaprzeczalny urok. Bezbłędnie dobrano kolory, które wręcz perfekcyjnie oddają atmosferę wypełnionego smutkiem oraz żalem świata małej dziewczynki, cierpiącej po stracie ukochanej osoby. Także muzyka drażni zmysły, w niezaprzeczalny sposób pasując doskonale do atmosfery snów, w których królują ból i tęsknota. Ukojenie przychodzi stopniowo, z końcem każdej z plansz, gdy Sofi znajduje kolejne pocztówki w odcieniu sepii z przesłaniem od swojej babci – pomagają one bohaterce w pokonaniu osobistych demonów. Tutejszy świat snów nie jest szczęśliwy, co widać w projektach poziomów i słychać w melancholijnej, dobrze dobranej ścieżce dźwiękowej.

Obraz

Mi także smutno, ale z tego powodu, że zapowiadająca się tak dojrzale oraz oryginalnie pozycja okazała się grą, która ostatecznie tych oczekiwań nie spełniła. Zamiast przemyślanej rozgrywki dostaliśmy bazujące na szczęściu losowanie, a brak punktów kontrolnych (na PC niedawny patch poprawia sprawę) i zbyt trudne, rozległe poziomy, potrafią skutecznie do zabawy zniechęcić. Szczerze mówiąc, rozczarowałam się Lucidity straszliwie, zwyczajnie liczyłam na coś zupełnie innego. Wielka szkoda, bowiem potencjał był ogromny, a na rynku mało jest produkcji z tak dobrze oddaną atmosferą melancholii. Gdyby nie zgubne w skutkach błędy decyzyjne, może mielibyśmy do czynienia z jedną z najoryginalniejszych produkcji cyfrowych tego roku - tak zaś pozostaje czekać w nadziei na podobny, acz jednak lepszy tytuł.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także