Orcs Must Die!

10.10.2011 12:49, aktual.: 01.08.2013 01:46

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Jestem ogromnym fanem gier, w których należy się bronić przed kolejnymi falami wrogów, po drodze rozbudowując różnorakie fortyfikacje i pułapki, a że jeszcze za młodu sporo siedziałem w temacie papierowych produkcji RPG tak do czekania na najnowsze dzieło Robot Entertainment o wdzięcznej nazwie Orcs Must Die! namawiać mnie nikt nie musiał. Osoby nie od dzisiaj dłubiące przy Age of Empires polecały wypatrywać tytułu rozbudowanego, z mocno wyczuwalną nutką taktycznej rozgrywki. Cóż, z produktem ubawić się można naprawdę świetnie, acz wypada wziąć pod uwagę, że chociaż oferuje on dużo, w większości mamy do czynienia z pewnego rodzaju „zapychaczami” uwagi.

Fabuła? O dziwo jest, serwowana z ogromnym przymrużeniem oka. Od dawna trwa walka z zielonymi półgłówkami o przerośniętych szczękach, szturmującymi warownie magów wojennych, aby zyskać kontrolę nad mistycznymi portalami, z których do świata przedostaje się wszelka magia. Jako uczeń potężnego czarnoksiężnika przejmujemy po nim nieoczekiwanie obowiązki, bowiem ten poślizgnąwszy się w boju na plamie krwi zaliczył niedawno zgon – uderzając niefortunnie głową w marmurowy schodek. Co ciekawe, zawsze powtarzał, że jesteśmy jego najgorszym uczniem, a tymczasem w naszych właśnie rękach leży oto teraz los całej szerokiej krainy. Wkrótce okaże się, że niekonwencjonalne i lekko krnąbrne podejście do „fachu” wyszło bohaterowie tylko na dobre, bowiem resztę zakonu zwyczajnie wkrótce pewna mroczna dama wybije…

Mechanika zabawy jest prosta. Na planszy porozrzucane mamy tak zwane Neksusy i należy bronić ich przed nadciągającymi z powyważanych bram orkami, jak też potem innymi rasami o odmiennych właściwościach bitewnych. W tym celu nie tylko sami angażujemy się w walkę, rażąc wrogów z kuszy (przy podejściu na dystans), tudzież szlachtując mieczem, ale przede wszystkim rozstawiamy po szturmowanym zamku pułapki. Etapów jest sporo, architektura warowni za każdym razem nieco inna, teoretycznie wzrasta poziom trudności ich obrony, aczkolwiek w praktyce jedyne większe problemy mogą być z ogarnięciem sytuacji przy równoczesnym wtargnięciu nieprzyjaciół przez daleko rozstawione od siebie wrota (drogę między nimi potrafią na szczęście skrócić dogodnie umiejscowione portale), a do tego powiedzmy w czterech miejscach.

Obraz

Urządzenia pozostawiane na trasie przejścia orków kupujemy za pieniądze zdobywane na najeźdźcy – każdy zabity dostarcza ich trochę (premiowane są strzały w głowę), więcej porzucają na planszy co konkretniejsi bossowie. Zabawki do odpierania atakujących udostępniane nam są stopniowo, każdy pokonany etap odblokowuje coś nowego, ponadto gadżety da się jeszcze ulepszać, spożytkowując na ten cel czaszki, przyznawane nam w różnej ilości pod koniec poziomów – jeżeli poradziliśmy sobie z obroną wybitnie, możemy uzyskać maksymalnie pięć za zamek. Dobrze, że gdybyśmy uznali, iż raz zmontowany system zapobiegania napaściom nie spełnia w danej formie swojego zadania, spokojnie sprzedajemy wszystko, odzyskując pełnię środków. Wystarczy sobie ułożyć potem coś w określonym momencie efektywniejszego.

[break/]Problem jest taki, że nie przemyślano zastosowania mechanizmów, co nawet prowadzi do wzajemnego wykluczania się rozwiązań – ot, pola czysto spowalniające szybko tracą sens przy ulepszeniu zwykłych kolców, które zatruwają jednostki i w sumie dają taki sam efekt. Ponad połowy dostępnych zabawek się nie używa, gdyż podpakowane ściany wypluwające kolce, katapulty wyrzucające wroga w określonym kierunku (najczęściej ich głównym zadaniem jest cofnięcie nadbiegającego nieprzyjaciela, by był czas zdjąć go z odległości) plus pokaźny zestaw łuczników to naprawdę niejednokrotnie wszystko, co nam do szczęścia potrzebne – szczególnie przy wykupieniu dodatkowych łask u jednej z tkaczek magii. Są ostatecznie trzy, ale z usług dwóch pozostałych nie ma potrzeby korzystać… Skoro jest szeroka paleta możliwości to czemu nie zaprojektowano poziomów tak, by trzeba było rozkładać więcej, niż te kilka rodzajów obrony?

Obraz

Po części sytuacja „unormowuje” się przy najwyższym poziomie trudności, gdzie pojawiają się nowe, silniejsze oraz szybsze wersje wrażych jednostek, a czasu do namysłu między poszczególnymi falami mamy niewiele. Częściej korzystamy wtedy z mapy „cieplnej”, pokazującej, gdzie ginie (lub nie) najwięcej orków, jak również z początku nastawiamy się na skuteczną, ale najtańszą z możliwych defensywę. Jesteśmy ponadto po prostu już zmuszani do zrzucania wrogom na głowę żyrandoli, wielkich kolczastych belek, czy wylewania na pochrząkującego najeźdźcę wrzącej stali. Z drugiej strony znowu bardziej wkurzają niedoróbki na planszach. Zdarza się, że działający przy jednych wrotach system obrony chcemy zastosować przy drugich, położonych lustrzanie, ale się nie da - niby ściany wzniesione tak samo, lecz na wybranej akurat pułapki za żadne skarby świata nie umieścimy i już. A jaki jest jeszcze sens używania mechanizmów podwieszanych pod sufitem, kiedy zazwyczaj w newralgicznym miejscu mamy sklepienie z 20 metrów nad ziemią? Żaden. Projektantów miałem ochotę czasem zastrzelić.

Obraz

Styl graficzny Orcs Must Die! cieszy oko, przywodząc na myśl przerysowaniem nieco Torchlight, animacja postaci oraz poziom wykonania tekstur, czy geometria terenu także nie pozostawiają zbyt wiele do życzenia – poza wspomnianymi wyżej wpadkami. Odgłosy dźganych i mielonych orków dają wiele satysfakcji, a jedynie zwycięski motyw muzyczny zbyt mocno zalatuje plagiatem kawałka Soldier Destiny’s Child (naprawdę mam takie uczucie – posłuchacie sami). Za 1200 Microsoft Point dostajemy niemniej naprawdę udany projekt, potrafiący nieźle wciągnąć, choć częściej nagradzający „tanie” zagrywki, aniżeli faktyczne kombinowanie oraz korzystanie z pełnej puli dostępnych środków. No ale jeżeli ktoś sobie od razu powie, że przejdzie każdy z poziomów przynajmniej na 3 różne sposoby to wtedy zabawy ma na całe bite godziny. Plus jest jakaś magia w rozstawianiu najnowszych pułapek na wcześniejszych, już przebytych poziomach tylko ku swej chorej uciesze… Tak, ta oto gra zdecydowanie poprawia humor.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także