Timeshift

Redakcja

09.11.2007 13:20, aktual.: 01.08.2013 01:54

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Sierra wybrała sobie moment niezbyt dogodny na wydanie FPSa. Na rynku wciąż rządzi klimatyczny Bioshock, efektowny Call of Duty 4 i uwielbiany Crysis. Od razu muszę powiedzieć, że z tymi trzema gigantami Timeshift nie ma szans - za wysokie progi na produkcji Sierry nogi - co trzeba jednak docenić w tej grze to próba innego spojrzenia na kwestię, która dotychczas traktowana była w tym gatunku raczej po macoszemu: manipulację czasem.

Supertajny amerykański projekt w końcu przyniósł owoce. Po latach badań zespół genialnych fizyków i innych jajogłowych wyprodukował dwa działające kombinezony, które umożliwiają ich użytkownikom zabawę czasoprzestrzenią. Szybko się jednak okazuje, że szef grupy, niejaki dr Krone, ma swoje własne plany odnośnie tejże zdobyczy techniki. Doktorek błyskawicznie przyodziewa „temporalne wdzianko”, nastawia potężną bombę, a sam cofa się w czasie. Laboratorium wylatuje w powietrze, wprawiając w zdumienie wszystkich, którzy myśleli, iż to tylko jakiś stary magazyn („top secret” to „top secret”). Kadra pracująca przy projekcie zginęła. Ale czy wszyscy? Otóż nie! Ocalał jeden człek, bo zdołał wdziać na siebie drugi egzemplarz ciekawego wynalazku i na chybił trafił wcisnąć jakieś guziki, co posłało go w inny czas.

Lądujemy (dosłownie) gdzieś w realiach, które kombinezonowy komputer określa jako rok 1939. Historia poszła innym torem, albowiem do steru wydarzeń dobrał się nie kto inny jak złowieszczy, przypominający esesmana, łysy doktor Krone. Budzimy się więc w nowej, strasznej rzeczywistości alternatywnej, w której główne skrzypce gra totalitarne państwo, bezwzględnie uciskające miejscową społeczność. Nie wiemy za bardzo dlaczego, po co i w jakim celu, ale przyłączamy się do ruchu oporu walczącego z oprawcą. W sumie nie za bardzo mamy inny wybór, gdyż demoniczny doktorek postanawia nas naturalnie zgładzić. Toteż z giwerą w dłoni postanawiamy dopomóc obywatelom alternatywnej linii czasowej i zniszczyć przebrzydłego tyrana. Na początku musimy wydostać się z pogrążonego w ulicznych walkach miasta, dotrzeć do szefa buntowników i dowiedzieć się, o co w tym całym bałaganie chodzi.

Obraz

Od razu należy wspomnieć, że cała historia nie jest najmocniejszą stroną Timeshifta. Szwankuje ukazanie fabuły – już z początku w ambaras wprowadza nas ładnie zrealizowane, choć kiepsko wyreżyserowane intro, w którym obejrzymy kilku doktorków (plus jedną ładną panią) bez ładu i składu coś plotących i biegających po laboratorium. A później nie jest wcale lepiej, gracz niejednokrotnie musi sam domyślić się po co robi to, co akurat robi. Poza tym scenariusz należy do wyjątkowo liniowych i nudnych – ot, podążamy z jednego miejsca w drugie podług znanych już z innych gier motywów. Przykładowo, uwolniwszy grupkę więźniów (samodzielnie, oczywiście) dowódca ruchu oporu mówi nam, abyśmy udali się do pobliskiej, tajnej, fabryki broni, która przypadkiem znajduje się kilka kilometrów od naszej pozycji. Co denerwujące, jak na postać dysponującą całkiem potężnymi umiejętnościami strasznie dajemy sobą rozporządzać, zupełnie jakbyśmy sami nie mieli prawa głosu. I tak co chwila ktoś daje nam nową misję do wykonania, zaś pomoc z zewnątrz ogranicza się zazwyczaj do tego, że kiedy my wykonujemy brudną robotę reszta stoi w bezpiecznej odległości i ostrzeliwuje pozycje wroga.

[break/]Ogólnie wszystko byłoby może i w porządku, gdyby nie fakt, że motywy z tej gry już gdzieś kiedyś widzieliśmy. Całkiem niedawno również walczyliśmy przecież z tyranem hipertotalitarnego państwa ciemiężącego miejscową ludność i pomagaliśmy ruchowi oporu. Tak, klimat miejscami bardzo przypomina ten z Half Life 2. Co więcej, między niektórymi poziomami poruszamy się pojazdem, co też mogliśmy znaleźć we wspomnianej przed chwilą grze. Sama struktura poszczególnych misji niestety zazwyczaj zbudowana jest na zasadzie „Przejdź od A do B”, a dla urozmaicenia od czasu do czasu musimy przełączyć jakiś guzik lub pociągnąć za dźwignię. Bardzo często czynność taka będzie wymagała od nas użycia specjalnych umiejętności kombinezonu, które to są główną osią Timeshifta.

Obraz

Nasza postać poprzez przyodzianie kombinezonu posiadła trzy umiejętności, które trzeba wykorzystywać w trakcie dzikiej pogoni za szalonym doktorkiem - oto możemy spowalniać, zatrzymywać lub nawet cofać czas. Nie da się tego oczywiście robić bez przerwy, bo każde skorzystanie z „mocy” zużywa odrobinkę specjalnej energii, ta jednak po chwili sama się odnawia. Ogólnie można rozróżnić dwa zastosowania manipulacji czasem: pierwsze do walki, drugie do zagadek sytuacyjnych. Jako że nasza postać nie należy do najbardziej wytrzymałych na świecie i już kilka dobrze wymierzonych strzałów pośle bohatera na łono Abrahama, dlatego o wiele bezpieczniej dla nas jest zarzucić „czasowstrzymywacz”, podbiec szybciuteńko do przeciwnika i najnormalniej w świecie zabrać mu jego broń. Po chwili wskazówki zegarków ruszają znowu, zaś przed nami stoi zdezorientowany typ, który jeszcze przed momentem pruł do nas z shotguna, a teraz patrzy na swoje puste ręce. Takie właśnie chwile to najlepsze, co oferuje Timeshift, choć niewątpliwie po kilku godzinach rzecz potrafi się znudzić.

Niemal takie samo zastosowanie ma opcja zwalniania czasu. Wszystko wygląda wtedy niczym w legendarnych scenach z Matrix, z tą odminą, że my poruszamy się normalnie, zaś inni upodobniają się ruchowo do ślimaków. Po odpaleniu umiejętności możemy bezstresowo sprzątnąć kilku przeciwników zręcznie między nimi lawirując i siekąc potężną dawką śrutu po facjatach. Wrażenie spowolnienia potęguje również zmiana wszelkich odgłosów otoczenia, co zostało perfekcyjnie zrealizowane, szczególnie w momentach, kiedy słyszymy damski głosik zmieniający się w niemal mozolne, ciężkie słowa. Ostatnia umiejętność podstawowa, czasu cofnięcie, nie sprawdza się już tak dobrze w walce, a dodatkowo wiążą się z tym tak dziwne paradoksy jak choćby fakt, iż jeśli wystrzelimy cały magazynek i przewiniemy minutki to nie wróci to nam nabojów, które właśnie opuścił naszą lufę. Ciekawe, prawda?

Obraz

Wspominałem o zagadkach sytuacyjnych – manipulacja czasem przydaje się nam również przy rozwiązywaniu prostych problemów, które twórcy porozrzucali na naszej drodze. A to trzeba wcisnąć dwa przyciski naraz (czyli czas zatrzymać), kiedy indziej przebiec przez poruszający się normalnie z ogromną prędkością gigantyczny wiatrak. Nie ma co ukrywać, że elementy te w większości wymagają szybkiego klepnięcia guzika i błyskawicznego przebycia odpowiedniego korytarza, nie zmuszą więc naszego mózgu do jakiegoś mega wysiłku. Niewątpliwie są jednak miłym urozmaiceniem ciągłego mordowania zaskoczonych przeciwników. O, wrogowie umierają na kilka ciekawych sposobów, które dla wzmożenia doznań możemy przecież zawsze podziwiać w zwolnionym tempie.

[break/]Niestety, największą bolączką gry jest jej powtarzalność. W zasadzie pokazuje się nam wszystkie najlepsze elementy produkcji już przez pierwsze dwie godzinki, a reszta rozgrywki to bieganie po podobnie wyglądających korytarzach i halach, zaskakiwanie adwersarzy pojawianiem się znikąd oraz naciskanie przycisków. Nachodzi po chwili człowieka myśl, czy nie można by wykorzystać fajnego pomysłu twórców trochę bardziej kreatywnie, aniżeli tylko używanie czasu jako kolejnego rodzaju broni… Bo jeśli o giwery chodzi to tych w grze nie brakuje - mamy do dyspozycji wspomnianego już shotguna, różnego rodzaje karabinów szturmowych i snajperskich, oraz takie dziwne połączenia jak chociażby SMG z podczepionym lekkim miotaczem ognia. Wystarczy wstrzymać zegar, podbiec do kogoś, podpalić i potem patrzeć jak wróg biega bezradnie dookoła.

Nie można raczej przyczepić się do graficznej i dźwiękowej realizacji zmian w prędkości czasu. Spowolnienie powoduje rozmycie ruchów oraz opisywaną już fantastyczną modyfikację wszelkich otaczających nas odgłosów. Niemniej jednak Timeshift grafiką na poziomie aktualnych konkurentów pochwalić się nie może. Wszyscy przeciwnicy wyglądają tutaj w zasadzie tak samo, a hale fabryczne i brudne korytarze zaczynają się nudzić już po kilkunastu minutach. Pewnym urozmaiceniem są poziomy przebiegające poza budynkami, lecz te są dość krótkie i mało zróżnicowane. Świetnie wykonana jest za to krew, która zostaje na ekranie naszego hełmu - wygląda to trochę na rozwiązanie w stylu Republic Commando. Muzyka? Od czasu do czasu przygra nam mało skoczna, za to dość „elektroniczna” melodia, ale nie uatrakcyjniająca jakoś strasznie zabawy.

Obraz

Podsumowując, mimo wszystko Timeshift dostarcza całkiem sporo zabawy. Sama możliwość zatrzymania czasu i zabrania broni przeciwnikowi jest na tyle fajna, że wielu kupi grę tylko dla tego elementu. Grafika nie pozostawia wiele do życzenia, choć do liderów rynku niewątpliwie produkcji daleko. Gorzej, że prezentowane klimaty znamy już z kilku o wiele fajniejszych, bardziej pomysłowych produkcji, zaś potencjał najbardziej czaderskiego elementu rozgrywki, czyli specjalnych umiejętności naszego kombinezonu, nie został w sumie do końca wykorzystany. Dodajcie do tego liniowy „przejdź od punktu A do B” scenariusz i otrzymacie Timeshifta, grę obiecującą wiele, ale w ostatecznym rozrachunku plasującą się gdzieś pośrodku półki z dobrymi FPSami.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także